wtorek, 8 kwietnia 2014

Zakupy 3/2014

Jestem z siebie dumna. Bardzo dumna :D Twardo trzymam się zasady minimalizmu zakupowego i nie wydaję pieniędzy na zbędne kosmetyki (trudno wydawać szmal, gdy się go nie ma:]). Różnorodne promocje nie kuszą mnie tak jak dawniej, chyba że jakiś kosmetyk akurat dobija dna, to żal nie zaoszczędzić na nim grosza (czasami dosłownie, o czym przeczytacie pod koniec posta:]). W marcu kupiłam tylko pięć produktów, a jeden dostałam od Mamy. Mam nadzieję, że w kwietniowy odwyk zakupowy pójdzie mi równie dobrze :D

Gdy kupowałam (1) szampon do włosów z Gliss Kur (6,88 zł*) moje włosy były właśnie "bardzo zniszczone" i "suche". W międzyczasie byłam u fryzjera, więc problem poniekąd sam się rozwiązał, ale liczę, że szampon pozwoli mi utrzymać włosy w dobrej kondycji. Postanowiłam wypróbować w końcu (2) antyperspirant w kulce z Rexony (6,49 zł*), o którym czytałam same dobre opinie, więc mam nadzieję, że i mnie on nie zawiedzie. Oba produkty zakupiłam w Kauflandzie.
Następny produkt, czyli (3) balsam z woskiem pszczelim z Avonu (ok. 7 zł), zamówiła mi moja Mama w celu regeneracji suchej skóry dłoni. Okazało się, że balsam jest uniwersalny, ponieważ można stosować go również do suchych ust czy skórek wokół paznokci.
Ostatnie zakupy poczyniłam w Rossmanie. Stan mojej skóry dłoni przez długi okres był tragiczny - sucha, podrażniona i popękana. Każde poprzednie mydło (czy to w płynie, czy w kostce) potęgowało przesuszenie i uczucie pieczenia, dlatego sięgnęłam po ostatnią deskę ratunku: (5) lekarskie mydło w kostce Arzt Seife Isana (1,79 zł). Na razie jest dobrze, ale nie zapeszajmy... Na koniec muszę Wam napisać, że Rossmann ostatnio coraz częściej mnie rozczarowuje. Kończyły mi się patyczki do uszu, więc zdecydowałam się na te (4) z Isany (1,79 zł), aby zdobyć rabat -40% na perfumy, które również mi się kończyły. Jeśli nie słyszałyście wcześniej o tej promocji, to aby uzyskać owy rabat w zeszłym miesiącu, należało kupić w Rossmanie dowolny produkt i wpisać na stronie www kilka informacji, tj. datę zakupu, kwotę oraz kod, który otrzymywało się wraz z paragonem. Wszystko ładnie, pięknie, Neonowa już się cieszyła, że kupi sobie zapachową zachciewajkę, na którą czaiła się od dawna, a tu... dup... klops:] Dane z www miały zostać zweryfikowane na drugi dzień, a kod rabatowy przysłali dopiero po trzech. Nie wkurzyłoby mnie to aż tak, gdyby nie fakt, że: kod przyszedł w ostatni dzień promocji; dzień ten był niedzielą, co dodatkowo utrudniało realizację zniżki w moim mieście; ja byłam w tym czasie w innym mieście, więc nie mogłam na bieżąco sprawdzać swojego maila; wstępując już do Rossmana, nie mogłam tam połączyć się z wi-fi; wkur...zona całą sytuacją z wielką niechęcią zakupiłam ok. godziny 17:00 (7) perfumy w atomizerze Killer Queen by Katy Perry (32,49 zł) w regularnej cenie, po czym, będąc już w domu, odebrałam maila z kodem z godziny 14... no jak tu się nie wściec???:[ Powiecie, że nie musiałam ich kupować. Jasne, nie musiałam kupować akurat tych i w tym dniu, ale poprzednie perfumy wykończyłam dzień wcześniej i nie chciałam pozostać bez żadnego zapachu. Nie zmienia to faktu, że Rossman zrobił mnie w balona i nie tylko mnie, bo mojej Mamie też przysłali kod dopiero po 3 dniach i też nie załapała się na zniżkę. Możecie się śmiać i uważać mnie za upierdliwą klientkę, ale nie zamierzam zostawić tej sytuacji bez chociażby złożenia mailowego zażalenia na politykę owej drogerii:]

wtorek, 11 marca 2014

Okiem Omnomnoma #1

Dziewczyny! Dzisiaj zostawiam Was z nietypowym recenzentem, który zadebiutował przeszło rok temu (ale ten czas zapiernicza…!) za sprawą tej recenzji. Czytelniczki, które są ze mną od niedawna, mogły zapoznać się z jego wizerunkiem w tym poście. Dzisiejsze spotkanie inauguruje pierwszą w historii bloga serię recenzji pt. „Okiem Omnomnoma”! Przywitajcie go gromkimi brawami! :D


Witajcie ludziska, Ciasteczkowy Potwór Was dzisiaj ściska!


Jako że za oknem piękna wiosenna pogoda a na blogu Neonowej panuje jeszcze zima, postanowiłem dać o sobie znać w postaci małej recenzji.


Jak wpadłem na żel pod prysznic firmy Balea pewno już wiecie z powyższego filmiku - kilka siniaków, stłuczeń, ale wynagrodziły mi to zdobyte ciasteczka :) Przeszło mi nawet przez myśl, by owe ciacha rozdać w konkursie, jednak pokusa była większa i zostały "one" wchłonięte zanim pomysł wpadł do futrzastej głowy. Jak wypadła recenzja ciastee.... yyyym Balei przez Ciachowego Potwora? Ano zatem od samiutkiego początku...


Od producenta:
Nicht verstehen… Neonowa mówi, żebyście zajrzeli tutaj i zamiast „soczystym brazylijskim mango” wstawili „świeżym hawajskim ananasem” ^^

Opakowanie na pierwszy rzut oka nie budzi zastrzeżeń. Jako że lubię ananasy, już malutki plus za grafikę informującą o tym, iż po otwarciu powinien "zaatakować" mnie owy owoc. Czy zaatakował nokautująco? Co prawda, dawno nie pałaszowałem ananasa, ale jego zapach jest dosyć charakterystyczny. Na pierwszy mój węch ananasa nie stwierdziłem. Kokos, jako drugi owoc zamknięty w żelu, też mi się nie skojarzył. Może to wina mojego upadku przez opakowanie i zapachy się zmiksowały :P
Z otwarciem wieczka nie było najmniejszych problemów, jak i z jego zamknięciem - testy zderzeniowe wykazały, iż pomimo zdrowego huknięcia przeze mnie o produkt Balei, nic się nie ulało. To samo tyczy się opakowania i jego wytrzymałości przy otwieraniu ciastek :P Spokojnie zatem - jeśli przydarzyłby się upadek opakowania w łazience, akcja z mopem (jeśli macie kafelki) nie będzie potrzebna.

Wróćmy do zapachu
Po drugim hauście do mego noska i zamkniętych ocząt ujawniła się hawajska wyspa i ja na hamaku z drinkiem ze słomką w otwartym kokosie. Coś zatem z tego kokosa jest :P Bojąc się, że odpłynę z tym hamakiem na zbyt głębokie wody, przestałem testować zapach. Oceniam go pozytywnie, choć meszka mi nie urywa.

Kolej na kolor i konsystencję zawartości. 
Po ulaniu ukazuje się zielonkawy kolor, podobny jakby do jakiegoś żrącego kwasu o niewiadomym pochodzeniu. Przetestowałem żel na gąbce Balbince - żyje do dziś, czyli nie powinnien podrażniać skóry.

Czas na test terenowy... Po którymś tam z kolei użyciu nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził jak się ma trwałość zapachu po wojażach terenowych. Wynik: troszkę go czułem, natomiast Moja Druga Połowa Ciacha po poproszeniu o wypowiedzenie się czy coś czuje, dała wynik negatywny – stwierdzam, że nos do żeli do ciała to mam tylko ekhmmm... ja ^^

Wydajność Balei: Przyznam sie bez bicia, że nie używałem go nader często, ale ślepo mogę strzelać, iż na miesiąc powinien starczyć.

Skład:

Wrażenia z samego użytkowania są takie, jak przy większości używanych żeli. Ja osobiście czekam na taki, który przy użyciu wyrzuci mnie na drugą stronę Księżyca. Zasłyszałem też o jakiś hejtach na ten produkt wśród środowiska blogowego. Nie pytajcie o szczegóły, bo sam w tym nie siedzę :P Jaką zatem opinię wystawić jako ten nieznający się, ale czasem też testujący, zwierz? Osobiście nie podpadł mi w niczym, no… może poza paroma siniakami, dlatego z czystym sumieniem daje w rankingu od 0 do 5 mocne 4.

Dostępność: DM
Pojemność: 300 ml
Cena: 0,65 €

Jeśli Neonowa się zgodzi, to mogę w konkursie udostępnić Wam jedno opakowanie ciasteczek z jakimś bonusem ode mnie;), także wszelkie marudzenia przesyłajcie do Niej.


Miłego dnia i całuchy od Waszego Potwora Ciastkowego! Omnomnom…


Ps. Neonowa napisała wcześniej recenzje dwóch pozostałych żeli Balea z letniej limitowanej edycji. O mango pochodzącym prosto z Brazylii poczytacie tutaj, natomiast o dziwacznej marakuji - tutaj.

niedziela, 9 marca 2014

Jak skutecznie zniechęcić się do pielęgnacji ciała na kilka miesięcy?

Nigdy nie lubiłam po kąpieli smarować całego swojego ciała mazidłami. Nadal tego nie lubię i myślę, że to się już nie zmieni, ale od kiedy prowadzę swojego bloga, staram się dbać o pielęgnację skóry. Jeszcze kilka miesięcy temu czyniłam to regularnie dzięki ładnie pachnącym umilaczom w postaci kremów, balsamów czy maseł. Ta regularność spadła na psy (nie obrażając tych cudnych stworzeń) odkąd zaopatrzyłam się w granatowe masło do ciała z Bielendy do skóry normalnej.


Od producenta: 
Opakowanie: Masło znajduje się w poręcznym, wysokim pudełeczku wykonanym z matowego plastiku. Bardzo mi to odpowiada, bo mając na dłoniach jeszcze niewchłonięte masło, bez problemu możemy zakręcić wieczko. Co ciekawe, opakowanie składa się z dwóch plastikowych pojemniczków: w przezroczystym znajduje się masło, a różowe osłania to pierwsze. Po co? Nie wiem, nie pytajcie :P Zdecydowanym plusem jest obecność sreberka zabezpieczającego wścibskie paluchy klientów.
Pudełeczko dodatkowo zostało opakowane tekturką z wszystkimi możliwymi informacjami od producenta.

Konsystencja: Typowa dla masła do ciała.
Kolor: Bladoróżowy.

Zapach: Trudny do zidentyfikowania, ale do soczystego i słodkiego granatu to on na pewno nie należy. Długo utrzymuje się na ciele i ubraniach.

Wydajność: Normalna - myślę, że masło spokojnie starczyłoby na miesiąc.

Skład: 
Moja opinia: Pomimo, iż jestem posiadaczką skóry suchej, nie jestem zawiedziona działaniem tego masła. Daje dobre nawilżenie do kilku godzin, po jego użyciu skóra jest gładziutka. Konsystencja jest typowo maślana, łatwo się ją rozprowadza, ale jeśli ktoś ma długie paznokcie, to może trafić go szlag, bo masło zbiera się pod nimi. Produkt dosyć szybko się wchłania, ale pozostawia na skórze film. Nie uczula pomimo zawartości parafiny. 
Producent popłynął jednak z dwiema kwestiami przy opisie produktu. Po pierwsze, masło na pewno nie koi ani nie łagodzi podrażnień naskórka. Nie jest to produkt leczniczy, więc nie wiem skąd wziął się taki pomysł. A po drugie, zapach nie jest ani piękny, ani w żadnym stopniu nie przypomina tropików. Może nie jest on naszprycowany chemią, ale nie jest to zapach granatu! Zapach jest nieprzyjemny, i pomimo tego, iż nie jest słodki, to jest strasznie mdły. Jak dla mnie, masło po prostu śmierdzi:/ Najgorsze jest to, że zapach długo utrzymuje się na skórze oraz na ubraniach – po użyciu masła i po założeniu czystej, świeżej piżamy (oczywiście po wchłonięciu masła) przesiąka ona tym smrodkiem i sami pachniemy tak, jakbyśmy byli spoceni i nosili jedną piżamę przez miesiąc:/ Na początku smarowałam się tym masłem codziennie, ale z dnia na dzień zapach stał się na tyle irytujące, że dopiero po kilku miesiącach zdecydowałam się "zmęczyć" ten produkt do samego dna. 

Dostępność: Hebe
Pojemność: 200 ml
Cena: 9,99 zł (w promocji)


Używałyście maseł do ciała z Bielendy? Podobały Wam się zapachy innych wersji?

środa, 5 marca 2014

Zakupy 1-2/2014

Od momentu napisania o planowanych zmianach do czasu ich wprowadzenia minął raptem tydzień, więc jest rzeczą zrozumiałą, iż na nadrobienie zaległości w tak krótkim terminie nie było jakichkolwiek szans. Stąd też dzisiaj pojawiają się moje kosmetyczne zakupy wyjątkowo z dwóch miesięcy (stycznia i lutego). Przypominam, że normalnie takie posty będą pojawiały się co miesiąc.

Starając się przestrzegać zasady minimalizmu zakupowego, kupiłam tylko to, co mi się pokończyło. Dodatkowo wpadł mi jeden "grzeszek", ale obok takiej promocji nie mogłam przejść obojętnie :D 

W Hebe zakupiłam w promocji (1) płyn do higieny intymnej z Ziaji (6,99 zł*) oraz (2) żel do mycia twarzy z Białego Jelenia (5,09 zł*). W Rossmannie wpadła tylko jedna rzecz, a mianowicie (3) zmywacz do paznokci Isana (2,99 zł*). Chciałam kupić wersję bez acetonu, ale nie była akurat w promocji. 
W Super-pharmie skusiłam się na (4) serum do rąk Regenerum (13,99 zł*), bo potrzebowałam czegoś silniejszego do moich przesuszonych dłoni. Byłam też w Drogeriach Polskich i tam zaopatrzyłam się w (5) mydło w kostce Palmolive (1,69 zł*), (6) tusz Maybelline Colossal Volume Express 100% black (15,99 zł*) oraz (7) biały lakier do paznokci (2,90 zł), który przyda mi się do użycia naklejek wodnych.
Zakupy w Biedrze w ogóle nie były w moich planach, ale akurat skończył mi się micel, więc wzięłam okazyjnie (9) 400 ml butlę (7,99 zł), a także jedno mazidło sięgnęło dna, więc chciałam wypróbować (11) musu do ciała Tutti Frutti o zapachu melona i arbuza (9,99 zł). (8) Żel pod prysznic Lirene soczyste winogrona to mój kosmetyczny hicior z 2013 roku, więc za taką cenę nie mogłam go nie kupić (4,99 zł)! Pod koniec lutego znowu pojawiły się (10) zestawy pędzelków do makijażu (14,99 zł), które były dostępne w zeszłym roku (były wtedy tańsze), a których nie zdążyłam wtedy kupić. Czytałam, że wiele blogerek było zaskoczonych jakością włosia pędzelków, ale nie widziałam żadnej recenzji tego zestawu, więc w sumie zakupiłam go trochę w ciemno. Wzięłam go jedynie ze względu na trzy mniejsze pędzle - mam nadzieję, że wystarczą jak na początki bawienia się cieniami do oczu;) Wybrałam sobie futerał fioletowy, bo czarnych już nie było:( Jeśli kogoś to interesuje, to były jeszcze złote i srebrne (przypominające skórę węża :P).
Pytałam Was, przy okazji postu o zmianach, czy wolicie, żebym ceny kosmetyków podawała w poście zakupowym, czy w poszczególnych recenzjach. Tylko jedna osoba mi odpowiedziała, więc na próbę, zdecydowałam się podać ceny od razu. Dajcie znać, czy przypadła Wam do gustu taka wzmianka o cenach zakupionych produktów;)

Ps. Ceny, przy których pojawił się znak "*", oznaczają ceny promocyjne.

poniedziałek, 3 marca 2014

Denko 1-2/2014

Zgodnie z zapowiedziami, początek marca oznacza pierwsze Denko w 2014 roku. Cieszę się z wprowadzenia zmiany, co do częstotliwości przedstawiania zużytych kosmetyków, ponieważ praktycznie wszystko pokończyło mi się pod koniec lutego. Tym razem pojawiło się wiele produktów, do których nie powrócę, a mimo to, niektóre z nich doczekają się w swoim czasie osobnych recenzji.

Zacznijmy od oczyszczania twarzy:
1. Płyn micelarny BeBeauty do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu: Stosuję go jedynie do twarzy, ponieważ strasznie podrażnia mi oczy. Taka duża butla starcza mi na ok. 4 miesiące. Oczywiście zawartość przelewam do opakowania mniejszego o połowę, bo łatwiej mi z niego korzystać. Mam nadzieję, że za 4 miesiące znowu ją upoluję, bo jest bardziej opłacalna niż dwie mniejsze butelki :P Kupiłam ponownie.
2. Woda micelarna do demakijażu twarzy i oczu Bourjois: Będzie osobna recenzja. Nie kupię ponownie.
3. Żel do mycia twarzy do skóry mieszanej Synergen Fruity Flirt: edit: W pierwszych dniach użytkowania trochę podrażnił moją skórę, pewnie przez zawarty w składzie alkohol. Później moja twarz przyzwyczaiła się do niego. Pachniał trawą cytrynową :D Nie wiem czemu, ale kojarzył mi się z zapachem perfum La Rive Spring Lady, mimo iż pachniały zieloną herbatą :P Żel był bardzo orzeźwiający, a jego stosowanie było czystą przyjemnością. Miał fajny zielony kolor. Bardzo się pienił. Jedynym minusem było uczucie ściągniętej skóry. Nie wiem czy kupię ponownie.

Poniżej szeroko pojęta higiena osobista:
4. Dezodorant Fa Pink Passion: Chciałam go przetestować ze względu na zapach, który spodobał mi się w kulkowym antyperspirancie z tej samej serii, ale okazało się, że tym razem już mnie tak nie zachwycał, a nawet dość szybko mi się znudził. Dezodorant w ogóle mnie nie chronił, przez co używałam go jedynie w domu. Nie kupię ponownie.
5. Kremowy żel pod prysznic dusch das Fruit&Creamy: Będzie osobna recenzja. Raczej nie kupię go ponownie, bo jest mnóstwo innych żeli do wypróbowania, ale nie obraziłabym się, gdyby znowu wpadł w moje ręce :P
6. Żel do higieny intymnej Intimea (ekstrakt z kory dębu): edit: Nie lubię zapachu kory dębu w produktach do higieny intymnej, więc nie zbyt przyjemnie używało mi się tego żelu. Pod koniec zawartości opakowania, żel dziwnie zmienił swoją konsystencję i zrobiła się z niego jakaś taka galaretka:/ Nie zapewniał mi takiego komfortu jak wersja niebieska), którą bardzo lubię. Nie kupię ponownie.
7. Mydło w kostce Fruit Kiss wiśniowe: Ładnie pachnące mydło, przypominające zapachem wiśniową gumę do żucia. Nie wysuszało skóry. Było tanie, ale niewydajne. Tej wersji zapachowej nie kupię ponownie.

Następnie produkty do pielęgnacji:
8. Masło do ciała Bielenda do skóry normalnej (granat): Będzie osobna recenzja. Nie kupię ponownie.
9. Lekki krem Alantan dermoline: Będzie recenzja porównawcza całej serii. Kupię ponownie.
10. Rozświetlający krem pod oczy Lumene: Otrzymałam go do testów w ramach HexxBOX’a, które zakończyłam w zeszłym tygodniu. Żużyłam ¾, resztę wyrzucam, bo… dowiecie się z osobnej recenzji :P Sama bym go sobie nie kupiła.
11. Krem do peelingu stóp Fusswohl: Gdybym nie postawiła go sobie na wannie, to pewnie zalegałby mi w szafie do końca terminu ważności. Początkowo używałam go razem z tarką i innym kremem do stóp, więc nie mogłam ocenić jego właściwości. Kiedy używałam go solo, okazało się, że nie robił z moimi stopami nic. Znacie to uczucie, kiedy kończycie leżakowanie na plaży, otrzepujecie sobie stopy z piasku, a on nadal tkwi między Waszymi palcami? Tak właśnie było z tym kremem, mimo, iż zawierał w sobie zmielone łupiny orzecha włoskiego. 
konsystencja
Najgorszy w tym wszystkim był jednak zapach, choć adekwatne jest tu tylko jedno słowo – smród! Ło matko, jak ten krem-peeling capił! Tragedia! Nie kupię ponownie.

A na koniec kolorówka (wow) i próbki:
12. Antybakteryjny puder kompaktowy Synergen (natural 04): Na początku nie byłam z niego zadowolona, bo uczulał moją skórę i przyprawiał ją o różne wykwity. Sytuacja zmieniła się, kiedy nie używałam go bezpośrednio na skórę, a dopiero na podkład – wtedy spisywał się całkiem ok. Kolor był dla mnie jednak za jasny, więc nie zakrywał zaczerwień i wyprysków, jak głosiły obiecanki-cacanki producenta. Do tego był niewydajny. Dołączona do pudru gąbeczka nie była taka tragiczna, jak często czytam na blogach, a brak lusterka też jakoś szczególnie mi nie przeszkadzał. Nie wiem czy kupię ponownie.
13. Długotrwała maskara wodoodporna Miss SportyXXLong (001 black): Nie pamiętam, kiedy dokładnie ją kupiłam, ale minął jej termin ważności. Wyrzucam ją nawet nie z powodu przeterminowania, ale konsystencji. Ta maskara cały czas była mokra i za każdym razem odbijała mi się na górnej powiece! Nie dawała spektakularnego efektu, jedynie wydłużała rzęsy, a to dla mnie za mało. Dodatkowo, trudno było ją zmyć. Moja cierpliwość się skończyła, kiedy któregoś razu podrażniła mi oczy. Nie kupię ponownie.
14. Krem nawilżający Corine de Farme [próbka]: Pomimo, że była to próbka, kremik bardzo przypadł mi do gustu. Miał fajną konsystencję, taką żelowo-kremową :P Nie podrażnił mnie, a przede wszystkim pięknie pachniał! Szkoda, że ze strony producenta nie można dowiedzieć się niczego o dostępności i cenie ich produktów:/ Byłabym chętna na pełnowymiarowe opakowanie.
15. Wygładzająco-nawilżające mleczko do ciała La Roche-Posay Iso-Urea [próbka]: Nie mogę napisać więcej niż to, że miało nieprzyjemny zapach, ale za to przyjemną w dotyku konsystencję i szybko się wchłaniało. Nie mam zdania co do działania, a ze względu na cenę nie skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie.


Znacie te produkty? Co o nich sądzicie?;)

niedziela, 23 lutego 2014

Blogowe zmiany

Znowu powracam. Znowu po miesięcznej przerwie, ale tym razem nieplanowanej. Na początku ogarniałam swoje prywatne sprawy, a jak już znalazłam czas na pisanie, to laptop mi zastrajkował. Pamiętam jak w tym okresie dużo osób z blogosfery pisało o swoich komputerowych problemach i cieszyłam się, że mój lapek „stary, ale jary” jeszcze chodzi. No i wykrakałam… wylądował w serwisie, a ja musiałam sprowadzać niezbędną część do jego funkcjonowania. To wszystko trwało długo, a ja żyłam jak bez ręki. Na szczęście, miałam dostęp do neta w komórce, więc regularnie zaglądałam na swojego bloga (na Wasze też), ale nie odpisywałam na komentarze ani nie pisałam nowych postów, bo wiecie jak to jest z pisaniem na telefonie… nie chciałam robić nic na łapu-capu. Przepraszam, że tyle czasu mnie nie było, ale tym razem to złośliwość rzeczy martwych.

W czasie mojej nieobecności przemyślałam sobie parę spraw związanych z blogiem i chcę wprowadzić na nim pewne zmiany:
                                                                                    
Garbage:
1) Postanowiłam zamienić jego nazwę na popularne „Denko”. Wcześniej zużywałam kosmetyki regularnie, nie otwierałam kilku produktów tego samego typu w jednym czasie, więc słowo „Garbage” wydawało mi się być bardziej adekwatne. Patrząc jednak na moje kosmetyczne zapasy i upływające daty ważności, czuję się zmuszona do używania większej ilości kosmetyków w jednym czasie, aby wydane pieniądze nie poszły w błoto. Żałuję tej, niby zwykłej, zmiany nazwy, bo czułam, że jest tylko moja (nie widziałam jej na innych blogach), ale idea się zmieniła, więc i słowotwórcza zmiana musi nastąpić.
2) Jak już wcześniej zapowiadałam, Garbage (teraz Denko) będzie pojawiał się co dwa miesiące. Tak naprawdę to od niego zaczyna się cała rewolucja. Dlaczego? Od dawna czułam, że Garbage strasznie mnie ogranicza. No bo jak tu regularnie pisać recenzje, kiedy inne, ważniejsze, sprawy ma się na głowie, a miesiąc ma tylko 30 dni? Nie wyrabiałam się z dodawaniem recenzji na bieżąco, więc często przy opisywaniu jakiegoś kosmetyku w Garbagu pisałam „recenzja pojawi się wkrótce”. Czułam się wtedy niekomfortowo, bo przecież nie o to chodzi, żeby tylko pokazać, co się zużyło (choć niektórzy tak robią). Sama narzuciłam sobie termin, iż co miesiąc ma się pojawić Garbage, choćbym nie napisała w danym miesiącu żadnej recenzji. Chciałam zachować regularność. Czułam się cały czas pod presją, co często skutkowało niechęcią do prowadzenia bloga w ogóle. Powiedziałam sobie w końcu „dość!”, bo blogowanie ma być dla mnie przyjemnością a nie obowiązkiem! Mam nadzieję, że dwa miesiące będą stanowić dla mnie optymalny czas na wyrabianie się z bieżącymi recenzjami, a przy okazji zmobilizuje mnie do regularności w zużywaniu.
3) Obecnie w szafie zalegają mi trzy Garbage i naprawdę już dosyć mam tych pustych opakowań. Po tak długim czasie nawet nie pamiętam dokładnego działania czy zapachu kosmetyku, dlatego ciężko byłoby mi go rzetelnie zrecenzować. Postanowiłam zatem zedytować wszystkie dotychczasowe Garbage i przy opisie kosmetyków, które planowałam zrecenzować („recenzja wkrótce”), ale wiem, że do tego nie dojdzie, zrobię dopisek „edit:” i w 2-3 zdaniach, czyli tradycyjnie, napiszę swoją opinię.
4) Będę starała się dodawać posty denkowe od razu po zakończeniu dwóch miesięcy, czyli na początku nowego miesiąca (najbliższe denko to początek marca). Dotychczas pisałam Garbage różnie: na początku, w środku lub pod koniec miesiąca. Teraz chcę, żeby było to regularne.

Newsy:
1) Tutaj też nastąpi zmiana nazwy na „Zakupy”. Etykietą „Newsy” oznaczałam różne kwestie: zakupy, paczki, sprawy techniczne, dlatego chcę, żeby od teraz wszystko było jednoznaczne.
2) Post zakupowy nadal będzie pojawiał się co miesiąc (pod jego koniec lub na początku kolejnego). Jeżeli w danym miesiącu niczego nie kupię (wątpię, żeby do tego w ogóle doszło :P), to post zakupowy się nie pojawi.
3) Przy okazji, mam do Was pytanie: wolicie, żebym podawała cenę danego kosmetyku w poście zakupowym czy tak jak było do tej pory - dopiero w recenzji danego produktu? A może tu i tu?

Minimalizm zakupowy:
1) Tę zasadę wprowadziłam już na początku roku. Nie chcę kupować tylu kosmetyków, co wcześniej, bo potem nie jestem w stanie ich zużyć przed końcem ważności. Co ważniejsze, muszę zacząć oszczędzać i to naprawdę, bo w tym roku szykują się dla mnie duże zmiany życiowe. Ogarnęłam się i przeszła mi ochota na posiadanie wszystkiego, co pojawia się w blogosferze. Ogólnie moje zakupy mają wyglądać tak, jak podczas „kosmetycznego bana”, który raz na jakiś czas sobie wprowadzałam, czyli kupować tylko niezbędne kosmetyki i tylko wtedy, gdy skończą mi się ich poprzednicy. Wiem, że będzie ciężko, ale postaram się, żeby mi się udało :D

Jeszcze kilka informacji…
  • Powyższe zmiany chcę wprowadzić od marca. Mam nadzieję, że uda mi się do nich stosować, ale wiem, że będzie wymagało to ode mnie dużej mobilizacji. Nie chcę jednak aż tak sztywno trzymać się terminów czy ogólnych postanowień – jak mi coś nie wyjdzie, to trudno, nie chcę znowu czuć się „pod presją” i to własną. 
  • Być może zauważyłyście, że zdążyłam dodać jeszcze dwa zaległe posty o grudniowych zużyciach i nowościach. Dodałam je ze wsteczną datą, bo chciałam już zamknąć rok 2013 pod tym względem.
  • Na wszelkie zaległe komentarze postaram się odpowiedzieć w ciągu tygodnia.
  • Chcę, żeby mój blog był miejscem, do którego chętnie będziecie zaglądać. Nie z przymusu komentowania, ale dla własnej przyjemności. Postaram się zatem pisać regularnie, ale nie mogę Wam, niestety, tego obiecać.
  • W przyszłości planuję zmianę nagłówka i szablonu, bo jest tu „za biednie”, ale niestety nie znam się na html’u i wątpię, że samodzielnie coś zdziałam. Ta zmiana, oprócz umiejętności, wymaga dużo czasu, cierpliwości i chęci (w ostateczności – również finansów), dlatego nie potrafię określić terminu jej wprowadzenia. Cóż, jeśli pojawi się nowy szablon, na pewno to zauważycie, a na razie musi być tak, jak było…

Ps. Dla niektórych z Was ten post był pewnie nudny jak flaki z olejem, ale musiałam i chciałam poinformować Was o niektórych sprawach. W końcu to mój blog, a Wy jesteście jego czytelnikami:)

piątek, 31 stycznia 2014

Grudniowe Newsy 2013

Niby nic nie potrzebowałam, ale kilka grudniowych promocji skutecznie podziałało na moją podświadomość i skłoniło do zrobienia małych zapasów.

Na początek płyny micelarne. Burżuj, co prawda, nie był w promocji, ale od dawna chciałam go wypróbować, a dopiero potem natrafiłam na korzystną cenę miceli z L’Oreala, które zakupiłam w Kauflandzie.
1. Oczyszczający płyn micelarny L'Oreal Ideal Soft
2. Płyn micelarny Bourjois
Do Hebe poszłam zachęcona minimalną (ale zawsze :P) obniżką na suche szampony Batiste. Nie wiem, jak pachną inne wersje, ale wiedziałam jedno, że nie chcę tropikalnej, bo zapachu kokosa w kosmetykach (podobno to nim miał pachnieć) nie znoszę. 
Moje ręce znowu zaczęły się przesuszać, dlatego rozglądałam się za jakimś zwykłym, tanim kremem. Stojąc w kolejce do kasy w Lidlu, capnęłam opakowanie kremu, o którym czytałam swego czasu pochlebną opinię.
No i dezodoranty. Czemu aż dwa? Bo najpierw Mama kupiła mi ten z Fa, a zanim go odebrałam, natrafiłam na promocję tego z Isany, który i tak był w moich planach.
3. Suchy szampon do włosów Batiste cherry
4. Nawilżający krem do rąk Cien almond oil&shea butter
5. Dezodorant Isana Secret rose
6. Dezodorant Fa Pink Passion
Na koniec zakup, do którego przymierzałam się już od dawna, a przyspieszył go Dzień Darmowej Dostawy. Pędzel przeznaczony jest do nakładania podkładu, a zakupiłam go u Ladymakeup.
7. Pędzel Hakuro H50s

czwartek, 30 stycznia 2014

Grudniowy Garbage 2013

Miesiąc temu napomknęłam, że w grudniowym denku pojawi się znacznie więcej pustych opakowań niż poprzednio. Przynajmniej tak się zapowiadało, bo zawartość kilku kosmetyków dobijała dna, a mimo to jakoś się nie złożyło, żeby je zużyć. 
W każdym razie do Garbage’u trafiło osiem produktów:
1. Szampon do włosów Balea borówka: Pomimo ładnego zapachu i ciekawego koloru szamponu był to dla mnie bubel, który bardzo zniszczył mi włosy. Niedługo napiszę jego osobną recenzję. Nie kupię ponownie.
2. Oczyszczający płyn micelarny L’Oreal Ideal Soft: Jak na pierwsze zużyte opakowanie rzeczywiście jest to dla mnie idealny micel. No dobra… prawie idealny, gdyby nie kiepski dozownik. Kupiłam ponownie.
3. Antyperspirant Dusch das Pink Kiss: Kupiłam go w promocji za 0,99 € Dobrze chronił, nie pozostawiał po sobie talku, czyli należał do antyperspirantów z serii bardziej „mokrych”. Niestety, jego zapach był na tyle intensywny i męczący, że każdorazowe psiknięcie skutkowało u mnie kichaniem. Nie wrócę do niego ponownie.
4. Pasta do zębów Theramed Naturweiss: Nigdy wcześniej nie wrzucałam do swojego Garbagu opakowań po paście do zębów, ale postanowiłam zrobić wyjątek. Pasta jak pasta, nie pozostawiała nawet długiego uczucia świeżości, ale jej praktyczne i ciekawe opakowanie zasługuje na uwagę. Za pomocą jednego przyciśnięcia „pompki” dozuje się idealna ilość pasty, adekwatną do długości szczoteczki. Nie jest to dla mnie żadne odkrycie, bo kilkanaście lat temu używałam past „w sprayu” zza granicy, jednak w Polsce nadal nie są one popularne, a szkoda, bo może wtedy ich cena uległaby spadkowi. Normalnie kupuję pastę w tubce, ale wiem, że za wygodę w postaci „niemęczenia się” z wyciskaniem jej zawartości, gonitwą za spadającą zakrętką czy wielokrotnym stawianiem tubki w pionie warto czasem zapłacić więcej. Szczerze mówiąc, nie orientuję się jak dokładnie wygląda dostępność past „w sprayu” w drogeriach czy marketach, ale możecie próbować dorwać je w sklepach z chemią niemiecką. Tego wariantu pasty akurat nie kupię, ale za pewne skuszę się na wersję mocniejszą lub pochodzącą z innej firmy. Jedyny minus takiej formy opakowania jest taki, że nie do końca da się wyczuć zbliżający się koniec zawartości.
5. Żel pod prysznic Lirene soczyste winogrona: Nie sądziłam, że ten zwyczajnie wyglądający żel stanie się moim żelowym ulubieńcem! Wszystko przemawia na jego korzyść. Już zakupiłam kolejne opakowanie.
6. Żel pod prysznic Adidas Fruity rhythm: No ten żel to akurat nie zachwycił mnie niczym. Na upartego można przyznać mu plus za przezroczyste opakowanie. Być może napiszę o nim osobną recenzję, która trochę mija się z celem, ale jako żelomaniaczka nie chcę pomijać żadnego „ananaska”. Nie kupię ponownie.
7. Mydło do rąk Isana hibiskus&lemongras: Miałam nie kupować niekremowych wersji mydeł z Isany, ale nie mogłam przejść obojętnie wobec zapachu trawy cytrynowej. Tak naprawdę ów zapach nawet koło niej nie stał i kojarzył mi się jedynie z jakąś tanią wiśniówką (czyżby tak pachnie hibiskus?). Nie byłam przekonana do niego już w Rossie, więc do tej pory nie rozumiem, czemu „lemongrass” aż tak mnie omamił. W działaniu było takie samo, jak wszystkie inne niekremowe warianty Isany: nie usuwało brzydkich zapachów i wysuszało skórę. Ogłaszam wszem i wobec, że nie kupię ponownie żadnej niekrenowej wersji, choćby każda kolejna miała mieć (chociażby w nazwie) coś wspólnego z trawą cytrynową!
8. Krem ochronny półtłusty z wit. A+E Alantan dermoline: Kolejne puste opakowanie Alantanu dermoline, tym razem różowe. Mini recenzję możecie przeczytać tutaj, choć szykuje się znacznie obszerniejsza i porównawcza recenzja prawie całej serii tych kremów. Myślę, że nie kupię ponownie, bo znudził mi się i nie odpowiada mi już jego konsystencja, a poza tym na chwilę obecną znalazłam swojego faworyta wśród serii „dermoline”.

Tym razem wszystko jasne - "kupię" lub "nie kupię", bez zbędnego zastanawiania się nad ewentualną szansą. Grudniowy Garbage dobiegł końca, a tym samym zakończył comiesięczną serię. Zgodnie z zapowiedzią, od Nowego Roku Garbage będzie pojawiał się co dwa miesiące.

wtorek, 21 stycznia 2014

O tym, jak Mój Ukochany przyniósł mi szczęście…

Tytuł posta zabrzmiał tak, jakbyście za chwilę miały przeczytać moją głęboką refleksję na temat własnego związku i całego żywota. Otóż nie :P W grudniu uśmiechnęło się do mnie blogerskie szczęście i to po części dzięki Mojemu Ukochanemu. Udało mi się wygrać dwa konkursy, jedno rozdanie, a nawet otrzymać wyróżnienie, które miało dla mnie chyba największe znaczenie. I zacznę właśnie od niego;)

Autorka bloga Magiczny Domek ogłosiła dwa przedświąteczne konkursy. Jako, że jeden z nich polegał na przesłaniu zdjęcia własnej, przystrojonej już choinki, nie wzięłam w nim udziału, ponieważ w moim domu choinkę ubiera się dopiero w Wigilię, czyli w dniu ogłoszenia wyników owego konkursu. Postanowiłam za to zmierzyć swoje siły w drugim konkursie, gdzie zadanie polegało na przesłaniu zdjęcia „najpiękniej zapakowanego artystycznie prezentu dla swoich bliskich”. Uwielbiam pakować prezenty, zawsze sprawia mi to dużo frajdy, więc była to również świetna okazja do zaprezentowania swoich umiejętności, jakiekolwiek by one nie były na tle innych uczestników. Zupełnie nie chodziło mi o nagrodę, ale o „sprawdzenie się”. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak wielkiego szoku doznałam, gdy przeczytałam na stronie z wynikami, że otrzymałam wyróżnienie i zobaczyłam swoje foto w „galerii” :O Jestem z siebie dumna, a co! :D Moją i innych pracę możecie obejrzeć tutaj.

Następnie, (choć niechronologicznie) wygrałam urodzinowe rozdanie u Milomanii. Otrzymałam zestaw kosmetyków z firmy Pierre Rene, z którą, szczerze mówiąc, do tej pory się nie spotkałam. Tyle kolorówki na raz dla amatorki makijażu to +100 do radochy, tym bardziej, że podczas ostatnich promocji -40% zastanawiała się nad jakąś paletką cieni i drugim podkładem :D Żeby było śmieszniej, choć zestawy były przydzielane losowo, dostałam akurat te odcienie, które chciałam :P W kopercie znalazłam też krótki liścik, którego nie zamieściłam na zdjęciu z wiadomego, myślę, powodu;)

No dobra, a gdzie w tym wszystkim tytułowy Ukochany?;> Otóż, gdy przyjechał do mnie w pewien weekend i podczas wspólnej jazdy autobusem zapytał, co będziemy w ów dzień robić, usłyszał, że pomoże mi przy dwóch konkursach. Oczywiście sama doskonale bym sobie poradziła, ale ciiii…., niech Ukochany też ma coś z życia :P Zaczęliśmy od konkursu u Mellody, gdzie nagroda była nie byle jaka, bo dowolnie wybrana świeca z Yankee Candle w rozmiarze średnim. Wiadomo, nie ma nic za darmo, dlatego trzeba było napisać krótką rymowankę o owym zapachu. Zdecydowaliśmy się wspólnie z Moim Ukochanym na Christmas Cookie (no dobra, trochę musiałam przeforsować ten pomysł :P) i zaczęliśmy czekać na wenę. Przyszła na drugi dzień :P Nie dość, że udało się nam wygrać ciasteczkową świecę (która pachnie bosko i którą, niestety, zdążyłam już w połowie wypalić...), to otrzymaliśmy jeszcze przepiękną świąteczną karteczkę z kilkoma miłymi słowami oraz wosk Vanilla Chai. 
Co najśmieszniejsze, tydzień wcześniej zakupiłam m.in. wosk o tym samym zapachu na mikołajkowo-świąteczny prezent dla Mojego Ukochanego i gdy go rozpaliliśmy, spodobał mi się na tyle, że chciałam kupić kolejny egzemplarz dla siebie. Mellody mnie w tym ubiegła;) Wygraną rymowankę (jak i pozostałe) możecie odczytać tutaj, choć przyznam się Wam, że nadal czuję się niezręcznie, gdy czytam drugi wers :P

I na koniec największy smaczek (nie umniejszając oczywiście pozostałych wygranych;)). Do końca nie wiedziałam, czy wezmę udział w konkursie u Puszki, w którym do wygrania były sztuczne paznokcie z namalowanym przez autorkę „wzorem”, jaki tylko mogłybyśmy sobie wymarzyć. No bo… nigdy nie nosiłam sztucznych paznokci i pewnie bym coś spartoliła przy ich przyklejaniu, a poza tym wtedy dopiero co zaczęłam kolejną już kurację odżywczą dla moich paznokci. Jednak, jako, że Puszka liczyła na mój udział, a poza tym (może jeszcze o tym nie wie :D) jest moim paznokciowym guru w kwestii kreatywnych, a zarazem pięknych mani, to nie mogłam jej odmówić. Mój Ukochany podsunął mi pomysł, którego uzasadnienie możecie przeczytać tutaj. Kiedy przeczytałam o wygranej, spodziewałam się, że dostanę same paznokcie. Kiedy otrzymałam paczkę, micha cieszyła mi się przez cały dzień (tym bardziej, że w ten sam dzień odebrałam paczkę od Mellody, więc to już w ogóle +200 do radochy :D), bo wyłoniły się z niej jeszcze inne paznokciowe cudeńka (+ karteczka z kilkoma ciepłymi słowami;)).
Dostałam niemalże gorączki, jak zobaczyłam naklejki wodne, których zakup planowałam zaraz po zakończeniu paznokciowej kuracji (w tym celu zakupiłam nawet biały lakier :P). Pozostałe „elementy” nagrody wykorzystam, jak tylko wymyślę dla nich dobre przeznaczenie, a póki co, to już mogę napisać, że lakier zrobił u mnie taką furorę, że stosuję go na wierzch za każdym razem, gdy pomaluję sobie pazury jakimś kolorkiem :D
Kiedy już pozachwycałam się wyciągniętymi zdobyczami, wróciłam do miejsca, gdzie leżała koperta, żeby obczaić główną nagrodę i zastałam taki o to widok:
Jak już Łobuzy skończyły bawić się w „taczkę”, to zabrały się za zapasy…
Dalej musiałam być świadkiem awantury pt. „To moje mani!”  
Kiedy Łobuzy się już natłukły, powybijały sobie wszystkie zęby itd., zgodziły się w ramach rozejmu zaprezentować wspólnie puszkowe dzieło:
Puszko, powiem jedno: jestem pod wielkim wrażeniem! Zresztą, jak zawsze…;)


Wszystkim Dziewczynom jeszcze raz dziękuję za otrzymane nagrody!:*:)

niedziela, 12 stycznia 2014

Kosmetyczne Hity 2013

Witam Was serdecznie (z lekkim poślizgiem ;)) w Nowym Roku!:) 

Niektórzy z regularną dokładnością zamieszczają na swoich blogach kosmetycznych ulubieńców danego miesiąca. Nie ukrywam, że zawsze wydawało mi się to co najmniej dziwne, gdyż zastanawiałam się, jakie kryterium ilościowe brane jest pod uwagę przy tego typu postach. Ja nie posiadam aż takich zapasów (choć i tak wydaje mi się, że nie jest tego mało) kosmetyków, a do tego nawet jeśli mam kilka szminek czy odżywek do włosów, nie wspominając o żelach pod prysznic, to nie otwieram ich wszystkich na raz, a często z niektórych produktów korzystam dłużej niż przez 30 dni. W każdym razie, tacy miesięczni ulubieńcy nie mieliby u mnie żadnej racji bytu. Postanowiłam za to umieścić jeden post podsumowujący moje całoroczne zużywanie. Nie, nie będzie to denko z całego roku :D Nie będą to nawet ulubieńcy, bo niektórych kosmetyków miło mi się używało, aczkolwiek były one na tyle zwyczajne lub posiadały jakieś wady, że niekoniecznie chciałabym do nich powracać. Dzisiaj przedstawię Wam moje kosmetyczne hity, czyli odkrycia 2013 roku. Muszę jednak zaznaczyć, iż będą to kosmetyki:
  • których wcześniej nie znałam;
  • które zostały zakupione w zeszłym roku (lub w 2012, ale dopiero w 2013 zaczęłam je intensywnie używać);
  • których używanie sprawiało mi wiele przyjemności i stały się naprawdę moimi hitami;
  • które zużyłam w całości lub w znacznej części, aby wyrobić sobie o nich pozytywną opinię;
  • a teraz najważniejsze - do których chętnie powrócę!;) 
Myślę, że moja lista byłaby znacznie dłuższa, gdyż mam swoje ulubione produkty, które skończyły mi się na przełomie 2012/2013 lub zaczęłam ich używać dopiero w grudniu 2013, ale nie zostały jeszcze zdenkowane, dlatego nie chcę robić niepotrzebnego zamieszania i poniżej zamieszczę jedynie te kosmetyki, które spełniają powyższe, wypunktowane kryteria.

Wybrałam swoje hity jedynie spośród dziewięciu kategorii. Niektóre kosmetyki, zwłaszcza w kwestii kolorówki, zaczęłam poznawać dopiero pod koniec 2013 r., więc nie mogę jeszcze wybrać wśród nich tych najlepszych. Podobnie jest z produktami, które co prawda testowałam znacznie wcześniej, ale miałam tylko jedną sztukę i nie zaopatrywałam się w zamienniki (np. mgiełka do ciała czy woda termalna). Tak, jak wspominałam, wiele kosmetyków okazało się zwyklakami lub bublami, o których możecie poczytać sobie w osobnych recenzjach, a które nie zasługują na szczególne wyróżnienia w pozytywnych aspektach. 
Od razu zaznaczę, że nie będę się rozpisywać o moich hitach. Jeśli coś było już recenzowane przeze mnie, to podam link, a jeśli nie, to znaczy, że recenzja pojawi się za jakiś czas (jak wszelkie inne posty i recenzje :P, ale staram się, staram...). 

Nie przedłużając, oto moje Kosmetyczne Hity 2013:


Koloryzacja włosów:
1. Szamponetka Delia No.1, 4.0 brąz (recenzja).


Makijaż:
1. Maskara Lovely Curling Pump Up.
2. Lip lacquer Rimmel Apocalips 300 Out Of This World.


Demakijaż:
1. Płyn micelarny L'Oréal Ideal Soft.


Kąpiel:
1. Żel pod prysznic Balea Brazil Mango (recenzja).
2. Żel pod prysznic Mildeen Dzika figa (recenzja).
3. Żel pod prysznic Lirene Soczyste winogrona. 
4. Sól do kąpieli BeBeauty Trawa cytrynowa i bambus.


Pielęgnacja ciała:
1. Masło The Body Shop Mango (recenzja).


Ochrona:
1. Dezodorant La Rive Love dance (recenzja).


Higiena intymna: 
1. Żel Pliva fem B (recenzja).
2. Chusteczki Facelle intim.


Ręce:
1. Odżywczy krem Bieledna Happy end (recenzja).
2. Mydło w kostce Alterra pomarańcza (recenzja).
3. Antybakteryjny żel CleanHeands.
4. Chusteczki Alouette.


Paznokcie:
1. Odżywka Eveline Maksymalny wzrost paznokci.
2. Lakier Rimmel Lycra Pro 500 Peppermint.


Jestem ciekawa, czy któryś z moich hitów 2013 stał się również Waszym hitem. A może jest hitem z lat ubiegłych?;)