sobota, 28 listopada 2015

Denko 9-10/2015

Nie wiem jak Was, ale mnie cieszy każdy kolejny produkt w denkowej torbie. Jeśli kosmetyk podczas używania był dla mnie męczarnią, to cieszę się jeszcze bardziej, gdy nie muszę już więcej na niego patrzeć. Natomiast, jeśli kosmetyk był genialny w działaniu, to z żalem wyrzucam puste opakowanie. We wrześniu i październiku zdenkowałam i takie, i takie produkty, ale wykończyłam również kosmetyki, których wyrzucenie nie spowodowało u mnie większych emocji.
Ledżenda:
produkt, do którego z chęcią powrócę
produkt, do którego nie wiem czy powrócę
produkt, do którego nie powrócę
1. Szampon do włosów Diamond gloss Nivea: To mój pierwszy szampon z Nivea i muszę przyznać, że spisywał się ok. Nie podrażniał skalpu, dobrze się pienił, miał ładny zapach. Jedyne zastrzeżenia mam do zbyt kremowej konsystencji – mogłaby być odrobinę rzadsza.
2. Odżywka do włosów Balea figa & perła: Po tym produkcie moje włosy były miękkie w dotyku i to w sumie tyle. Miała rzadką konsystencję przez co w ogóle się nie pieniła. Posiadała dziwny zapach. Ta wersja jest już niedostępna, ale i tak bym do niej nie wróciła.
3. Nawilżający płyn micelarny BeBeauty: Zmienione opakowanie, ale działanie bez zmian. Polecam, jeśli ktoś jeszcze nie próbował;)
4. Odświeżający płyn do demakijażu oczu Garnier: No niestety zawiodłam się. Szczypał w oczy, niedokładnie usuwał maskarę i był niewydajny. Pachniał bardzo delikatnie winogronem.
5. Krem do twarzy nawilżający-matujący Ziaja 25+: Pierwsze opakowanie było hitem, drugie ok, a trzeciego miałam serdecznie dość. Nawilżał cerę, ale jej nie matował, a do tego pozostawiał na cały dzień wyczuwalny film. Nie wszędzie jeszcze jest dostępny. Recenzja.
6. Płukanka do ust Colgate Plax Cool Mint: Miała kolor niebieski i smak miętowej pasty do zębów, więc podobnie do wersji „whitening”. Odświeżała na krótko. Liczyłam na dłuższy i lepszy efekt.
7. Płukanka do ust Colgate Plax Deep Clean: To zdecydowanie najlepsza wersja ze wszystkich płukanek Colgate, jakie miałam okazję testować! Miała zapach i smak cukierków Halls, więc możecie sobie wyobrazić jak wyparzała gębę – na szczęście do wytrzymania :D Szkoda, że nawet w promocji kosztuje sporo (jak na płukankę), ale dla efektu długiego odświeżenia naprawdę warto!
8. Antyperspirant Fa fresh & dry Green tea: Skusiłam się na niego przez wzgląd na ładny zapach. Niestety, potem stał się duszący, bo mocno „kurzyło” się z aplikatora. Chronił przeciętnie, o wiele słabiej niż wersje „Sport”.
9. Żel pod prysznic Lirene soczyste winogrona: Drugie zużyte opakowanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest to świetny żel i mam ochotę na więcej! Gęsta konsystencja i delikatny zapach winogron to jego największe atuty. Niestety, ostatnio w ogóle nie widuję go na półkach drogeryjnych... Może Wy orientujecie się, gdzie mogę go dorwać?
10. Sól kąpielowa z Morza Martwego Różana kąpiel DermaSel Spa: Wyglądała i pachniała jak sól kuchenna. Dopiero, gdy dodało się różanego olejku, zyskała piękny aromat i ciemnoróżowy odcień. Jednak nie była na tyle efektowna, żebym sięgnęła po nią ponownie, zwłaszcza że jej cena nie należy do najniższych.
11. Masło do ciała Alverde Honigmelone: Dramat. Przez specyficzny zapach i konsystencję męczyłam się z nim strasznie. Żeby przyspieszyć dno, zużyłam je pod prysznicem.
12. Balsam do ciała Balea z olejkiem migdałowym: Perełka! Ciasteczkowy zapach zawładnął moim nosem i sercem od pierwszego powąchania! Świetny dla posiadaczy suchej skóry, ponieważ znacznie poprawia jej kondycję. Przeszkadzać w nim może jedynie „olejkowata warstewka”, jaką pozostawia na ciele oraz niedostępność w naszym kraju… Recenzja.
13. Krem do rąk Baylis&Harding Plum pudding: Posiadał podobne właściwości jak mini balsam do ciała z tej serii, czyli był klejący i słabo się rozprowadzał, z tą różnicą że w ogóle nie nawilżał dłoni.
14. Krem do rąk Baylis&Harding Royale Bouquet verbena&chamomile: Pachniał bardzo delikatnie i słabo nawilżał, chociaż podczas upalnego lata był ok. Ja wygrałam go w jednym z rozdań, ale widziałam, że jest dostępny w TK Maxx i to w czterokrotnie większej pojemności.
15. Mydełko do rąk Dove beuaty cream bar: To moje pierwsze mydło z Dove i od razu je pokochałam! Nie wysuszało dłoni, dobrze je domywało, a do tego pięknie i świeżo pachniało.   
16. Mydełko do rąk Dove go fresh restore: To mydło pachniało już figą, ale zapach był na tyle delikatny, że słabo utrzymywał się na dłoniach. Ogólne właściwości mydła były ok, ale nie miałam z niego już takiej satysfakcji jak z wersji klasycznej. Miało turkusowy kolor.  
17. Tusz do rzęs Rimmel Wonder’full argan oil: Wciąż nie rozumiem, dlaczego w blogosferze zebrał aż tyle negatywnych opinii. Ja byłam z niego bardzo zadowolona! Pięknie rozdzielał i wydłużał rzęsy. Nadawał im na tyle głęboką czerń, że miałam poważne problemy z jego demakijażem! Pięknie prezentował się razem z cieniami do oczu, bo solo nie wyglądał już tak spektakularnie. Jestem też zdania, że zawartość olejku arganowego w tej maskarze to nie ściema!
18. Korektor 2w1 Eveline art scenic 06 Ivory: Nie byłam z niego do końca zadowolona. Dawał słabe krycie, chociaż ładnie rozświetlał skórę pod oczami. Na początku był jasny, ale z czasem się utlenił i zaczął przybierać różowe tony. Jego napisy błyskawicznie się starły, mimo że leżakował w plastikowej szufladce mojej „kosmetyczki”. Był bardzo wydajny.
19. Eyeliner do oczu Wibo czarny: Niestety trafiłam na rozczapierzony pędzelek, co utrudniało aplikację. Nawet odcięcie odstających włosków nic nie dało, bo sytuacja się powtórzyła. W działaniu jednak jak zawsze był super - do samego momentu demakijażu utrzymywał się na powiece w nienaruszonym stanie.
20. Lakier do paznokci Rimmel Salon PRO 711 Punk Rock: Przepiękny kolor, który zbierał mnóstwo komplementów. Ni to fiolet, ni to grafit. Najbardziej pasuje na jesień, ale ja używałam go przez cały rok :D Niestety, zużyłam go tylko do połowy, ponieważ dziwnym trafem dość szybko zgęstniał:(
21. Puder do twarzy Maybelline Affinitone 03 Light Sand Beige: Uważam, że każdy puder powinien posiadać takie opakowanie, bo powyższe było mocne, poręczne oraz zawierało lusterko (wieczko z lusterkiem, które wyłamałam dopiero po zużyciu pudru, trafiło do klatki z papugami Mojego Ukochanego jako zabawka :D). Opakowanie zawierało również gąbeczkę, ale okazała się beznadziejna w użyciu i puder wyglądał o wiele lepiej na twarzy, gdy nałożyło się go puszkiem lub pędzlem. Z początku nie podobał mi się efekt tego pudru (efekt mąki na twarzy;]), ale było to właśnie spowodowane aplikacją gąbeczką. Był tak bardzo wydajny, że gdy tylko zobaczyłam zbliżające się denko, trochę mu pomogłam i rozkruszyłam go całkowicie :P Miał dość intensywny zapach, ale mi to nie przeszkadzało. Jak dla mnie jego konsystencja była zbyt „kamienna” a kolor trochę za jasny, dlatego zastanawiałabym się nad jego ponownym zakupem (kusi mnie jedynie powrót do opakowania:P).
22. Płatki do demakijażu Iseree Maxi: Żałuję, że wcześniej nie odkryłam takiej formy wacików! O wiele łatwiej i szybciej zmywa się nimi makijaż z twarzy lub lakier z paznokci niż tymi klasycznymi o mniejszej średnicy. Te pochodziły z Lidla i zakupiłam kolejne opakowania, mimo że przeszkadza mi brak obszycia.
23. Maszynki do golenia Wilkinson (męskie): Kiedyś bardzo je lubiłam, bo były ostre i skuteczne. Teraz też takie były, ale moja skóra pod pachami zaczęła protestować, więc chyba już do nich nie powrócę.
24. Odżywka do włosów Cosmo naturel: Dostałam ją jako gratis przy zakupach w drogerii Pigment, co bardzo miło wspominam. Pachniała podobnie do orzeźwiającego balsamu do rąk z Pat&Rub i miała żółty kolor. Nie pieniła się za pewne przez naturalny skład. Próbka miała jednak za małą pojemność, aby cokolwiek napisać o działaniu zawartości.
25. Odżywka do włosów Nivea diamond gloss: Była przyczepiona do szamponu z tej serii. Pachniała tak samo ładnie jak owy szampon, jednak miała od niego mniej kremową konsystencję. Choć próbka starczyła mi na 2 razy, to wciąż za mało, abym mogła wyrazić pełne zdanie na jej temat.   
   
A jak Wasze denka? Zużyłyście więcej produktów z ulgą czy ze smutkiem? :P

poniedziałek, 16 listopada 2015

Matująca klapa od Ziaji

Już kiedyś wspominałam, że do produktów Ziaji podchodzę jak pies do jeża ze względu na każdorazowe występowanie skutków ubocznych. Takie samo podejście przejawiam również w sytuacji, gdy chcę wypróbować nowy kosmetyk do pielęgnacji twarzy. A kiedy pierwsze łączy się z drugim, to mogę spodziewać się mieszanki wybuchowej. Nie mogłam jednak przejść obojętnie wobec mnóstwa pozytywnych opinii na temat kremu nawilżającego-matującego Ziaja 25+, dlatego postanowiłam zaryzykować. Od tamtego momentu zużyłam 3 opakowania, ale na tym poprzestanę. Dlaczego? Odpowiedź znajdziecie poniżej.    
Od producenta:

Opakowanie: Biały, okrągły, plastikowy słoiczek z zakrętką. Otrzymujemy go w kartoniku, który został dodatkowo zabezpieczony celofanem. W środku słoiczka również mamy zabezpieczenie w postaci sreberka.

Konsystencja: Kremowa, lekka.
Kolor: Biały.

Zapach: Delikatny.

Skład: Aqua, Aluminium Starch Octenylsuccinate, Cyclopentasiloxane, Octocrylene, Butylene Glycol, Enantia Chlorantha (Bark) Extract, Oleanolic Acid, Glycerin, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Butylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate, Cetyl Alcohol, Cyclomethicone, Dimethiconol, Stearyl Alcohol, Cetearyl Olivate, Sorbitan Olivate, Sorbitan Stearate, Caesalpinia Spinosa Gum, Panthenol, Sodium Hyaluronate, Hydroxyethyl Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Polysorbate 20, Phenoxyethanol, Methylparaben, Propylparaben, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, DMDM Hydantoin, Parfum, Alpha-Isomethyl Ionone, Butylphenyl Methylpropional, Hexyl Cinnamal, Citronellol, Benzyl Salicylate, Coumarin, Amyl Cinnamal, Limonene, Cinnamyl Alcohol, Citric Acid.

Moja opinia: Rozpoczynając od meritum, czyli działania, podczas używania pierwszej sztuki kremu byłam zachwycona. Ba, produkt znalazł się nawet wśród moich Kosmetycznych Hitów 2014! Mój zachwyt wynikał przede wszystkim z faktu, iż krem nie spowodował na mojej twarzy wspomnianych efektów ubocznych, czyli pryszczy, krostek i innych dziwnych tworów, ani też w żaden sposób jej nie podrażnił. To było dla mnie najważniejsze, ale cieszyłam się również z tego, że produkt rzeczywiście posiadał właściwości nawilżające, a nawet matujące, o czym zapewniał producent. Na tym matowieniu aż tak bardzo mi nie zależało, bo chciałam jedynie, żeby krem szybko się wchłaniał i żeby chwilę po aplikacji można było przystąpić do nakładania make-up’u. Przy drugiej sztuce kremu zaczęłam zauważać, że wszystkie wspomniane właściwości nadal są obecne, ale matowienie powoli zaczyna szwankować, bo coraz częściej świeciła mi się skóra. Przy trzeciej sztuce kremu przestało być już tak kolorowo, a im dłużej go używałam, tym bardziej miałam go dość! Nie dość, że cera nie była już w ogóle zmatowiona (świeciłam się jak bombka), to na dodatek po aplikacji kremu przez cały dzień czułam go na swojej twarzy! Tak jakby krem przestał wchłaniać się całkowicie i pozostawiał po sobie wyczuwalny film. Stało się to na tyle nieprzyjemne i uciążliwe, że postanowiłam definitywnie pożegnać się z tym produktem…
Pochylając się nad pozostałymi kwestiami, można by rzec „technicznymi”, to byłam zadowolona z konsystencji produktu, ponieważ jest lekka, delikatna i rzeczywiście kremowa, co przekłada się na bezproblemową aplikację na skórę. Zapach również należy do tych delikatnych, prawie niewyczuwalnych, aczkolwiek po odkręceniu wieczka często przebijała się woń plastikowego opakowania, co nie było już takie przyjemne dla nosa.
Opakowanie samo w sobie przypadło mi do gustu, ponieważ jest małe i poręczne. Fajnie, że miało zabezpieczające sreberko, aczkolwiek tekturowe opakowanie (a w nim kawałek plastiku służący chyba nieprzemieszczaniu się produktu) i dodatkowy celofan, to dla mnie już zbędne elementy, które lądują od razu w śmietniku (z tego też względu całkowite opakowanie nie załapało się do zdjęć, ale nie sądziłam, że będzie to ostatnia sztuka kremu, jaką kupię).
Z dostępnością produktu jest już lepiej niż na samym początku, kiedy seria 25+ dopiero pojawiła się na rynku, aczkolwiek nadal nie wszędzie można go kupić. Szczerze powiedziawszy, nie rozumiem dlaczego niektóre drogerie, w tym i Rossmann, jeszcze nie wprowadziły go na swoje półki, zwłaszcza że posiadają kremy z Ziaji z serii 30+ i 50+.  

Dostępność: np. Hebe, Kosmyk, Natura, Ziaja
Pojemność: 50 ml
Cena: 7,99-10,50 zł

A Wy ile już zużyłyście opakowań kremu Ziaja 25+? A może ten krem zupełnie nie trafia w Wasze preferencje?

środa, 11 listopada 2015

3 years ago…

Tak, dzisiaj mój blog obchodzi swoje trzecie urodziny! :D 

Co się działo w ciągu ostatnich 365 dni mojego blogowania? Cóż, statystyki mówią same za siebie… Więcej mnie tu nie było niż było i to jest dla mnie najmocniejszym uderzeniem. Jak wiecie, albo i nie, chciałam nawet skończyć z blogowaniem, ale ostateczną decyzję na razie zawiesiłam. Blogosfera urodowa nie jest już taka sama jak przed trzema czy nawet dwoma laty i czuję się tutaj coraz bardziej obco przez wzgląd na pewne trendy, za którymi niektóre blogerki podążają. W ciągu trzeciego roku blogowania przekonałam się też, niestety, o fałszywości, próżności i zachłanności (!) kilku osób prowadzących blogi „bjuti”, przez co jeszcze bardziej odechciewało mi się przeglądania Bloggera.
Ale urodziny to nie czas na smuty, więc radujmy się wszyscy :P Jak co roku, dziękuję wszystkim, którzy znaleźli czas, aby zajrzeć do mnie, przeczytać recenzje, a nawet je skomentować! Oczywiście, najbardziej dziękuję tym osobom, którym spodobało się tu na tyle, że zechciały zostać na dłużej, czyli moim nowym Obserwatorom! :* Co prawda, kilkanaście osób uciekło/skasowało swoje konta i przez długi czas ta liczba się wyrównywała, ale każdy nowy czytelnik przyprawia mnie o palpitację serca!:) Dziękuję, że byliście aktywni w ciągu kolejnego roku mojego blogowania! :*:*:*
Nie będę niczego obiecywać na przyszły rok względem mojej obecności. Chciałabym jedynie, aby mój blog udoskonalił się wizualnie. Jak na razie zmieniłam tylko nagłówek, ale to wciąż prowizorka… Nad zdjęciami też przydałoby się popracować. A propos… nie wiem dlaczego, nigdy nie pochwaliłam się Wam, że lepszą jakość zdjęć od ponad dwóch lat możecie zaobserwować na moim blogu dzięki lustrzance, którą otrzymałam od Mojego Ukochanego w celu rozwijania właśnie tego miejsca! W sumie, chyba dlatego, że nie lubię się chwalić… W każdym razie, jest to też dobry czas („lepiej późno niż wcale” :P) na to, aby Mu oficjalnie za to podziękować na łamach mojego bloga!:* Mistrzem fotografii nie będę, ale staram się jak mogę;)

Tradycyjnie, na koniec urodzinowego posta, zostawiam Was, a bardziej siebie, ze statystykami.

W ciągu trzech lat:
Źródło
 Napisałam 190 postów (+33)
Dołączyło do mnie 266 obserwatorów (+34)
Mojego bloga wyświetlano 66557 razy (+23565)