wtorek, 20 października 2015

Ciasteczkowa perełka od Balea

Będąc zeszłej jesieni w DM, chciałam kupić sobie jakiś nowy balsam do ciała w tubce z Balea. Balsam z letniej edycji sprawdził się u mnie doskonale, więc nie miałam oporów przed zakupem innej wersji. Niestety, zapachy zimowej edycji nie przypadły mi do gustu, więc musiałam poszukać czegoś innego. Moim oczom ukazał się balsam do ciała Balea z olejkiem migdałowym. Opakowanie wyglądało zwyczajnie (nie tak kolorowo jak np. żele), więc sięgnęłam po niego bez przekonania i nie sądziłam, że aż tak zawróci mi w głowie!  
Od producenta:
Opakowanie: Duża tubka wykonana z matowego plastiku, dzięki czemu łatwo trzyma się ją w dłoniach, z zakrętką na „klik”. Na etykiecie widnieją migdały i orzechy marula skąpane w olejku oraz wszelkie niezbędne informacje od producenta.

Konsystencja: Kremowa.
Kolor: Biały.

Zapach: Ciasteczkowy, maślany.

Skład:
 
Moja opinia: Pierwsze, co przykuło moją uwagę w tym balsamie to zapach! Boże, jak ten balsam pachnie!!! Ja wyczuwam w nim maślane, słodkie ciasteczka :D W sumie pachnie bardzo podobnie do szamponu i odżywki do włosów z linii profesjonalnej Balea Oil Repair (w ciemnych, brązowych tubkach), ale jest o wiele przyjemniejszy. Zapach jest intensywny i przez kilka godzin (!) utrzymuje się na ciele.
Konsystencja jest kremowa, więc bez problemu aplikuje się ją na skórę. Jest ona również bogata pod względem składu, ponieważ posiada 40%-ową zawartość oleju migdałowego i słonecznikowego. Z tego też względu balsam pozostawia po sobie lekko „olejkowaty” film (właściwie to bardziej pasuje tu określenie „olejkowata warstewka”). Nie jest tłusty, ale jest cały czas wyczuwalny na ciele, więc najlepiej poczekać chwilę na wchłonięcie i dopiero ubrać się w piżamy (raczej nie polecam stosować balsamu w dzień).
Balsam przeznaczony jest do suchej i wymagającej skóry, czyli akuratnie do mojej. Produkt naprawdę na długo nawilża, odżywia i zmiękcza skórę. Nie ma mowy o żadnych suchych miejscach czy podrażnieniach.
Niedawno z wielkim żalem skończyłam ten balsam. Oszczędzałam go jak tylko mogłam, ponieważ na etykiecie widnieje napis, że produkt pochodzi z edycji limitowanej. Żałowałam, że kupiłam tylko jedną sztukę, bo byłam pewna, że już więcej nie pojawi się na półkach w DM. Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się od jednej dziewczyny mieszkającej w Niemczech, że balsam pojawia się sezonowo na jesień co rok! :D Ja raczej w tym roku nie wybiorę się już do Niemiec, ale jeśli Wy macie okazję, to kupujcie go w ciemno!;)
Podsumowując, uważam, że balsam sprawdzi się tak naprawdę u każdego, nawet u posiadacza normalnej skóry, ale trzeba mieć na uwadze bogatą konsystencję, bo nie każdemu może spodobać się „warstewka”, którą pozostawia po sobie. Jednak ciasteczkowy zapach wygrywa wszystko i można przymknąć na to oko;) Szkoda, że balsam jest dostępny sezonowo, ale gdy za rok uda mi się na jesień pojechać do DM, to obowiązkowo zakupię kilka sztuk!

Dostępność: DM, online.
Pojemność: 200 ml
Cena: 1,75

Lubicie balsamy Balea? Które jeszcze balsamy z DM możecie polecić ?

czwartek, 8 października 2015

Zakupy 8-9/2015 + wygrane rozdanie

Jak wiecie, od sierpnia wprowadziłam bana na zakupy kosmetyczne, który w założeniu ma trwać do końca tego roku. Jeśli myślicie, że w związku z powyższym, nie pokażę w dzisiejszym poście żadnego nowego kosmetyku, to się rozczarujecie :P Owszem, pojawiło się trochę nowości, ale wszystko w granicach rozsądku i zgodnie z wytycznymi, czyli kupiłam tylko to, czego mi naprawdę brakowało.
Dodam jeszcze, że jednym z powodów wprowadzenia bana zakupowego była moja tendencja do robienia „niepotrzebnych” zapasów. Jeśli widziałam jakiś kosmetyk w promocji, to często zamiast jednej sztuki kupowałam minimum dwie, nawet jeśli posiadałam już w swoich „zbiorach” produkty tego samego rodzaju. Często też wychodziłam na tym jak Zabłocki na mydle, bo np. dzień lub dwa po moich zakupach ten sam produkt można było kupić w innym sklepie jeszcze taniej. Postanowiłam być bardziej cierpliwą i kupować dany produkt dopiero wtedy, kiedy poprzednik zostanie zdenkowany. Jednak takie rozwiązanie nie zdało u mnie egzaminu, ponieważ w momencie denkowania rzadko udawało mi się skorzystać z jakiejś dobrej oferty i musiałam kupować kosmetyk w standardowej cenie, bo np. dwa dni wcześniej akurat skończyła się na niego promocja. Wróciłam zatem do starego nawyku, ale na nowych zasadach - jeśli już kupuję w promocji więcej niż jedną sztukę danego kosmetyku, to muszę mieć pewność, że zużyję je do końca roku. 

W sierpniu i we wrześniu prawie wszystkie produkty (oprócz jednego) udało mi się kupić w promocji, więc to zawsze jakaś oszczędność;) Zacznijmy od Biedronki, gdzie zakupiłam jak zwykle (1) płyn micelarny BeBeauty (3,49 zł). W Naturze kupiłam mój ulubiony (2) krem do twarzy Bielenda ogórek&limonka (12,69 zł) oraz (3) olejek do włosów Marion macadamia & ylang-ylang (3,99 zł).
Innego dnia dokupiłam w Naturze (4) antyperspirant Fa Sport (5,99 zł) w jednej z dwóch wersji, które się u mnie sprawdziły. W Kauflandzie natomiast kupiłam (5, 6) dwa mydełka w kostce Dove (2, 39 zł). Wybrałam wersję zapachową z figą i ogórkiem.
W Kosmyku kupiłam (7) płyn do higieny intymnej Ziaja macierzanka (7,99 zł). Mogłam kupić go taniej w innym sklepie, ale nie byłam pewna czy to ten sam produkt, ponieważ zmienili etykietę. Gdy okazało się, że nie ma jednak innej „macierzanki”, to już nie chciało mi się po nią wracać i poszłam do Kosmyka, bo miałam tam bliżej. I to jest właśnie ten jedyny produkt, który kupiłam w standardowej cenie. W drugiej turze w Kauflandzie dokupiłam jeszcze (8) płukankę do ust Colgate Plax Cool mint (7,95 zł), która jest ostatnią wersją z Colgate, jaką miałam w planach kupić.
Najbardziej jednak zależało mi na przetestowaniu (9) płukanki do ust Colgate Plax Deep Clean (10,99 zł), więc kiedy tylko znowu pojawiła się w Rosmmannie w promocji, to od razu wylądowała w moim koszyku. Teraz w końcu będę mogła rozglądać się za czymś tańszym :P Innego dnia wzięłam jeszcze (10) pilniczek do paznokci BeBeauty (3,99 zł), po zakupie którego wracałam autem ponad godzinę do domu, bo takie korki były:]
W Rossmannie byłam kilka razy. Kupiłam tam również (11) mydło w kostce Dove (2,49 zł) w wersji klasycznej oraz (12) mydło w kostce Isana Arztseife special (1,49 zł) na mroźniejsze dni, kiedy stan mojej skóry dłoni może się pogorszyć. Ostatnio polubiłam efekt ombre na paznokciach i w tym celu kupiłam (13) bazę peel of Miss Sporty (6,99 zł).
Ostatnim zakupem były (14) maszynki do golenia Maxime (8 zł/dwupak), które kupiłam w Netto. Mam nadzieję, że nie będą aż tak bardzo beznadziejne :P
Mój Ukochany ma dobre serce i wiedząc, że mam bana na kosmetyki (a już najbardziej na żele!), zlitował się nade mną i kupił mi nowość, czyli żele pod prysznic Palmolive o zapachu czekolady i brzoskwini :D Była jeszcze wersja z wanilią, ale nie spodobała się mojemu nosowi.
Moje zbiory zasiliły dodatkowo produkty z Niemiec dzięki wygranej w rozdaniu u rogaczek kosmetycznych. W gratisie dostałam jeszcze odlewki odżywek do włosów z Balea. Zobaczcie, jak wszystko było pięknie zapakowane w wielkiego cukierasa :D Jeszcze raz dziękuję!:)
Jestem zadowolona, że przez dwa miesiące udało mi się sprostać założeniom bana zakupowego! No to teraz zostały już tylko trzy miesiące... :P

czwartek, 1 października 2015

Denko 7-8/2015

Trochę zwlekałam z opublikowaniem dwumiesięcznego denka, ponieważ wrześniowa aura utrudniała zrobienie dobrze oświetlonych zdjęć. Kiedy już udało się sfotografować pustaki, zdałam sobie sprawę, że tylko do dwóch z nich mogłabym podlinkować Wam recenzję, więc najpierw postanowiłam nadrobić kilka zaległości.
Lipcowo-sierpniowe zużycia pozytywnie mnie zaskoczyły! W poprzednim denku pisałam, że po publikacji pustaków mija trochę czasu zanim znowu wrzucę coś do swojej „śmieciowej” torby. Tym razem było inaczej! Kosmetyki kończyły się jak szalone, zdarzało się, że nawet po kilka dziennie. Regularność używania kosmetyków jak widać popłaca, a ja jestem z siebie mega dumna! :D      
 Ledżenda:
produkt, do którego z chęcią powrócę
produkt, do którego nie wiem czy powrócę
produkt, do którego nie powrócę
1. Suchy szampon Batiste original: Pachniał świeżo, cytrynowo. Zdecydowanie lepiej i na dłużej odświeżał włosy niż wersja cherry. Niestety, strasznie swędział mnie po nim skalp, więc jeszcze tego samego dnia i tak musiałam umyć głowę.
2. Maska do włosów Kallos Silk: To moja pierwsza maska do włosów i jakże idealna! Włosy były po niej gładkie, lśniące i sypkie. Pachniała przyjemnie, owocowo. Pod koniec zawartości trochę słabiej działała, ale nadal było widać jej pozytywne efekty. Recenzja.
3. Matujący płyn micelarny BeBeauty: Standardowo zużyłam go do demakijażu twarzy z podkładu. Szkoda tylko, że duża pojemność pojawia się sezonowo.
4. Płyn micelarny Rival de Loop: Pierwsze użycie było „wow”, ale potem zaczął szczypać i podrażniać moje oczy. Do tego nie radził sobie dokładnie z ciemniejszą maskarą.
5. Płyn dwufazowy Rival de Loop: Chyba znalazłam ideał! Tutaj pierwsze użycie również było „wow”, ale w porównaniu do poprzednika, uczucie satysfakcji towarzyszyło mi do samego dna produktu. Płyn błyskawicznie domywał wszystko z oczu i nie podrażniał ich! Już nie mogę się doczekać, kiedy zużyję swoje demakijażowe zapasy i będę mogła sięgnąć po niego ponownie!
6. Żel myjący normalizujący na dzień/na noc Ziaja liście manuka: Posiadał wygodną w użyciu pompkę. Miał mydlany i intensywny zapach, co mi nie odpowiadało. Dobrze się pienił i dobrze oczyszczał skórę, ale po jego użyciu cera była trochę „ściągnięta”. Na szczęście nie wywołał podrażnień ani wysypu niedoskonałości. Recenzja.
7. Żel pod prysznic Alverde mięta & bergamotka: Mam mieszane uczucia. Konsystencja żelu była rzadka i słabo się pieniła. Pachniał bardzo chemicznie – w butelce bardzo intensywnie, a podczas aplikacji delikatnie. Nie posiadał właściwości nawilżających, ale też nie uczulił skóry.  
8. Żel pod prysznic Oceania trawa cytrynowa: Niesamowity produkt za niecałe 3 złocisze! Sprawdził się idealnie podczas upałów. Miał orzeźwiający zapach (wiadomo, trawa cytrynowa <3), gęstą konsystencję i dobrze się pienił. Jedynym jego minusem jest sezonowość:(
9. Balsam do ciała Bath&Body Works midnight pomegranate: Totalna pomyłka! Nic mi się w nim nie podobało począwszy od zakrętki, poprzez konsystencję, intensywny zapach, cenę, aż po działanie pielęgnacyjne, a raczej jego brak. Nie mogłam przemóc się do jego używania, więc odstawiłam go na kilka miesięcy. Gdy postanowiłam do niego wrócić, okazało się, że akurat stracił swoją ważność. Nie chciałam go wyrzucać, więc zużyłam go pod prysznicem, powiedzmy jako „balsam pod prysznic”, ale nawet pod tym względem się nie sprawdził. Recenzja.
10. Krem pod oczy Rival de Loop Hydro: Lekki krem, który nawilżał i napinał skórę pod oczami. Szkoda, że można go stosować tylko na dolną powiekę, ale dzięki temu starcza na dłużej. Był tani.
11. Uniwersalny krem kojąco-osłaniający Himalaya: Kupiłam go pod wpływem recenzji jednej blogerki. Myślałam, że pomoże mi w walce z wypryskami, ale zawiodłam się. Z łagodzeniem podrażnień lub drobnych ranek również sobie nie poradził. Ostatecznie zużyłam go na skórę nóg po depilacji, więc skończył się w mgnieniu oka.
12. Orzeźwiający balsam do rąk Pat&Rub: Choć pachniał głównie cytryną (tak jak inny produkt z tej firmy), tym razem zapach mi podpasował. Posiadał pompkę air-less, co dodatkowo przełożyło się na wygodę użytkowania. W działaniu okazał się jednak bardzo słaby. Recenzja.
13. Krem do rąk Anida aloes z nagietkiem: To moje drugie opakowanie tego kremu i nie zmieniłam o nim zdania. Jest świetny! Długotrwale nawilża i uelastycznia naskórek, a do tego łagodzi podrażnienia. Ideał za śmieszną cenę! Jak tylko zużyję inne kremy do rąk, zamierzam kupować już tylko ten z Anidy! Recenzja.
14. Krem do rąk Synergen happy day: Pojemność idealna do torebki i w tym celu został zakupiony. Miał bardzo ładny, słodki i owocowy zapach, który okazał się zaskakująco intensywny. Niestety, był to chyba najbardziej krótkotrwały krem do rąk, jaki kiedykolwiek posiadałam – po minucie-dwóch (!) dłonie znowu były suche na wiór:/
15. Perfumowany dezodorant Beyonce Heat Rush: Używałam go zeszłej zimy i to był błąd, ponieważ w ogóle nie wyczuwałam jego zapachu. Dopiero, kiedy zrobiło się cieplej, wreszcie czułam go na sobie. Zapach należał do słodko-cytrusowych, był przyjemny, ale nie utrzymywał się długo.
16. Zmywacz do paznokci Isana zielony: Jest skuteczny i błyskawiczny, jednak nie wpływa dobrze na moją płytkę paznokciową, ze względu na zawartość acetonu. Na razie nie planuję powrotu.
17. Antyperspirant Lady Speed Stick Stainguard: Tutaj powrotu na pewno nie będzie! Wielokrotnie dawałam szansę antyperspirantom LSS w sztyfcie i za każdym razem spotykał mnie zawód. Ta wersja zostawiała białe ślady pod pachami, nie wspominając o żółtych plamach na białych ubraniach, czemu akurat miała zapobiegać! Echh… Któregoś razu wykręciłam za dużo zawartości i sztyft mi się ułamał. Co prawda, udało mi się go zreanimować, ale aplikacja stała się niewygodna. Z powodu pozostawiania śladów stosowałam go jedynie po wieczornym prysznicu, więc nie potrafię powiedzieć, czy radzi sobie z potem.
18. Płyn do higieny intymnej Ziaja intima brzoskwinia: Bardzo chciałam ją przetestować i do tej pory nie wiem, dlaczego. Pewnie myślałam, że będzie ładnie pachnieć. Hm, brzoskwiniowe aromaty w „tych” okolicach jednak się nie sprawdzają. Nie czułam się komfortowo ani z tym zapachem, ani z działaniem tej wersji. Dobrze, że się już skończyła, aczkolwiek długo to trwało, bo płyny Ziaji są bardzo wydajne.
19. Żel do golenia Balea Summer Garden: Zapach taki sobie, liczyłam na słodsze mango. Dopiero w połowie opakowania zaczęłam być zadowolona z tego produktu. Najwidoczniej nie potrafiłam wcześniej z niego korzystać. Powstała z żelu piana dobrze trzymała się skóry. Produkt był nawet wydajny. Do tej wersji zapachowej jednak nie wrócę.
20. Płukanka do jamy ustnej Colgate Plax Whitening: Płukanka miała niebieski kolor, więc smakowo przypominała miętowe pasty do zębów. Smak ten nie był jednak aż tak intensywny jak podejrzewałam. Produkt zadowalająco odświeżał oddech. Nie podobała mi się jedynie zakrętka, ponieważ po jej nałożeniu resztki płukanki spływały na zewnątrz i musiałam wycierać całą butelkę.
21. Pasta do zębów Colgate MaxFresh ActiClean: Po raz drugi w historii całego bloga pokazuję w denku pastę do zębów. Tym razem robię to jednak bardziej dla siebie, ponieważ chcę ją zapamiętać. Już dawno nie miałam tak dobrej pasty! Co prawda, wybielenia nie zauważyłam (zresztą, chyba żadna pasta nie jest w stanie wybielić moich zębów), ale miała dobry posmak i co najważniejsze, pozostawiała po sobie bardzo świeży oddech na bardzo długo, co w połączeniu z powyższą płukanką sprawdzało się doskonale! W tym czasie nie miałam również problemów z bólem zębów czy krwawieniem dziąseł. Aktualnie używam fioletowej wersji, również z mikrokryształkami, ale w ogóle nie jestem z niej zadowolona, więc do „niebieskiej” obowiązkowo wrócę! 
22. Maska do twarzy 7 Skin Scheduler Friday Recovery Mask Acerola LomiLomi: Był to produkt koreański i dopiero teraz zauważyłam, że był tam napis „piątek” (nie pamiętam, w jaki dzień go nałożyłam, ale okazuje się, że pochodzi on z „tygodniowej” serii) :P Maska była w płacie i bez problemu dopasowałam ją do swojej twarzy. Szczerze mówiąc, jak przejrzałam się w lustrze po nałożeniu tej maski, to myślałam, że się posikam! Chyba z pięć minut chichrałam się sama do siebie i nie mogłam przestać, bo wyglądałam prawie jak Hannibal Lecter (to moja pierwsza tego typu maska, więc pewnie stąd to skojarzenie) :D Oczywiście, nie odmówiłam sobie też wystraszenia Mojego Ukochanego :> Trzymałam ją jednak krócej na twarzy niż zalecał producent, ponieważ maź, którą była nasączona, była obślizgła w dotyku i bardzo nieprzyjemna. Jakiejś regeneracji cery nie odczułam, ale przynajmniej jej stan się nie pogorszył :P 
23. Maska-serum + wulkaniczny peeling do stóp Perfecta SPA: Z pewnością jest to jakaś alternatywa dla zabieganych osób, które nie poświęcają swoim stopom za dużo uwagi. Ja akurat w porę wzięłam się za pielęgnację swoich stóp i jestem zadowolona z ich stanu, więc po jednorazowym użyciu tego duetu nie zauważyłam niczego spektakularnego. Naskórek był zmiękczony na krótko i tyle.
24. Maseczka rozświetlająca Rival de Loop Gurkenextrakt & Bisabolol: Dostałam ją jako gratis do jednego z rozdań. Nie widzę jej na stronie Rossmanna, więc chyba jest już niedostępna. Trochę szczypała moją twarz, a do tego… widziałam wszystko na niebiesko :P Miała niebieską konsystencję, więc może dlatego odbijało się od niej światło :P W każdym razie, jest to jakiś dziwny produkt…Została mi jeszcze druga saszetka, ale boję się ją aplikować. 
25. Hipoalergiczne mydło naturalne: Kupiłam je w Biedrze. Miało 200 g, więc dwa razy więcej niż standardowa kostka. Można uznać, że to podróba „białego Jelenia”, ale o wiele lepsza od oryginału :D Mydło było wydajne, dobrze się pieniło i bardzo dobrze oczyszczało ręce oraz pędzle. Kosztowało niewiele, więc nic tylko kupować! :D
26. Mydełko naturalne z nanosrebrem: Z pierwszego egzemplarza nie byłam zadowolona. To jest drugie i dostałam je w prezencie. Nie zmieniłam o nim zdania. Pozostawiało klejące dłonie, nie domywało zapachów i było niewydajne.
27. 2 x Patyczki higieniczne Cleanic: Kupiłam je wyłącznie ze względu na opakowania, żeby trzymać w nich tańsze patyczki i waciki do twarzy. Patyczki same w sobie są ok, ale nie widzę sensu przepłacania. Tak naprawdę jedno opakowanie zużyłam już wcześniej, ale zapomniałam pokazać je w poprzednim denku :P
28. Płatki kosmetyczne Carea aloesowe: Uwielbiam, uwielbiam i jeszcze raz uwielbiam! Tym razem zużyłam tylko jedno opakowanie, ponieważ używałam ich jedynie do demakijażu oczu, a resztę twarzy zmywałam większymi, owalnymi wacikami.

Ech, tworzenie denkowego postu jest uciążliwe, ale za to jakie satysfakcjonujące! :D Doceńcie moje kilkugodzinne ślęczenie przed laptopem i napiszcie koniecznie, czy miałyście okazję używać jakiegoś produktu;)

Ps. Jak Wam się podoba nowe tło do zdjęć? :D