wtorek, 11 marca 2014

Okiem Omnomnoma #1

Dziewczyny! Dzisiaj zostawiam Was z nietypowym recenzentem, który zadebiutował przeszło rok temu (ale ten czas zapiernicza…!) za sprawą tej recenzji. Czytelniczki, które są ze mną od niedawna, mogły zapoznać się z jego wizerunkiem w tym poście. Dzisiejsze spotkanie inauguruje pierwszą w historii bloga serię recenzji pt. „Okiem Omnomnoma”! Przywitajcie go gromkimi brawami! :D


Witajcie ludziska, Ciasteczkowy Potwór Was dzisiaj ściska!


Jako że za oknem piękna wiosenna pogoda a na blogu Neonowej panuje jeszcze zima, postanowiłem dać o sobie znać w postaci małej recenzji.


Jak wpadłem na żel pod prysznic firmy Balea pewno już wiecie z powyższego filmiku - kilka siniaków, stłuczeń, ale wynagrodziły mi to zdobyte ciasteczka :) Przeszło mi nawet przez myśl, by owe ciacha rozdać w konkursie, jednak pokusa była większa i zostały "one" wchłonięte zanim pomysł wpadł do futrzastej głowy. Jak wypadła recenzja ciastee.... yyyym Balei przez Ciachowego Potwora? Ano zatem od samiutkiego początku...


Od producenta:
Nicht verstehen… Neonowa mówi, żebyście zajrzeli tutaj i zamiast „soczystym brazylijskim mango” wstawili „świeżym hawajskim ananasem” ^^

Opakowanie na pierwszy rzut oka nie budzi zastrzeżeń. Jako że lubię ananasy, już malutki plus za grafikę informującą o tym, iż po otwarciu powinien "zaatakować" mnie owy owoc. Czy zaatakował nokautująco? Co prawda, dawno nie pałaszowałem ananasa, ale jego zapach jest dosyć charakterystyczny. Na pierwszy mój węch ananasa nie stwierdziłem. Kokos, jako drugi owoc zamknięty w żelu, też mi się nie skojarzył. Może to wina mojego upadku przez opakowanie i zapachy się zmiksowały :P
Z otwarciem wieczka nie było najmniejszych problemów, jak i z jego zamknięciem - testy zderzeniowe wykazały, iż pomimo zdrowego huknięcia przeze mnie o produkt Balei, nic się nie ulało. To samo tyczy się opakowania i jego wytrzymałości przy otwieraniu ciastek :P Spokojnie zatem - jeśli przydarzyłby się upadek opakowania w łazience, akcja z mopem (jeśli macie kafelki) nie będzie potrzebna.

Wróćmy do zapachu
Po drugim hauście do mego noska i zamkniętych ocząt ujawniła się hawajska wyspa i ja na hamaku z drinkiem ze słomką w otwartym kokosie. Coś zatem z tego kokosa jest :P Bojąc się, że odpłynę z tym hamakiem na zbyt głębokie wody, przestałem testować zapach. Oceniam go pozytywnie, choć meszka mi nie urywa.

Kolej na kolor i konsystencję zawartości. 
Po ulaniu ukazuje się zielonkawy kolor, podobny jakby do jakiegoś żrącego kwasu o niewiadomym pochodzeniu. Przetestowałem żel na gąbce Balbince - żyje do dziś, czyli nie powinnien podrażniać skóry.

Czas na test terenowy... Po którymś tam z kolei użyciu nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził jak się ma trwałość zapachu po wojażach terenowych. Wynik: troszkę go czułem, natomiast Moja Druga Połowa Ciacha po poproszeniu o wypowiedzenie się czy coś czuje, dała wynik negatywny – stwierdzam, że nos do żeli do ciała to mam tylko ekhmmm... ja ^^

Wydajność Balei: Przyznam sie bez bicia, że nie używałem go nader często, ale ślepo mogę strzelać, iż na miesiąc powinien starczyć.

Skład:

Wrażenia z samego użytkowania są takie, jak przy większości używanych żeli. Ja osobiście czekam na taki, który przy użyciu wyrzuci mnie na drugą stronę Księżyca. Zasłyszałem też o jakiś hejtach na ten produkt wśród środowiska blogowego. Nie pytajcie o szczegóły, bo sam w tym nie siedzę :P Jaką zatem opinię wystawić jako ten nieznający się, ale czasem też testujący, zwierz? Osobiście nie podpadł mi w niczym, no… może poza paroma siniakami, dlatego z czystym sumieniem daje w rankingu od 0 do 5 mocne 4.

Dostępność: DM
Pojemność: 300 ml
Cena: 0,65 €

Jeśli Neonowa się zgodzi, to mogę w konkursie udostępnić Wam jedno opakowanie ciasteczek z jakimś bonusem ode mnie;), także wszelkie marudzenia przesyłajcie do Niej.


Miłego dnia i całuchy od Waszego Potwora Ciastkowego! Omnomnom…


Ps. Neonowa napisała wcześniej recenzje dwóch pozostałych żeli Balea z letniej limitowanej edycji. O mango pochodzącym prosto z Brazylii poczytacie tutaj, natomiast o dziwacznej marakuji - tutaj.

niedziela, 9 marca 2014

Jak skutecznie zniechęcić się do pielęgnacji ciała na kilka miesięcy?

Nigdy nie lubiłam po kąpieli smarować całego swojego ciała mazidłami. Nadal tego nie lubię i myślę, że to się już nie zmieni, ale od kiedy prowadzę swojego bloga, staram się dbać o pielęgnację skóry. Jeszcze kilka miesięcy temu czyniłam to regularnie dzięki ładnie pachnącym umilaczom w postaci kremów, balsamów czy maseł. Ta regularność spadła na psy (nie obrażając tych cudnych stworzeń) odkąd zaopatrzyłam się w granatowe masło do ciała z Bielendy do skóry normalnej.


Od producenta: 
Opakowanie: Masło znajduje się w poręcznym, wysokim pudełeczku wykonanym z matowego plastiku. Bardzo mi to odpowiada, bo mając na dłoniach jeszcze niewchłonięte masło, bez problemu możemy zakręcić wieczko. Co ciekawe, opakowanie składa się z dwóch plastikowych pojemniczków: w przezroczystym znajduje się masło, a różowe osłania to pierwsze. Po co? Nie wiem, nie pytajcie :P Zdecydowanym plusem jest obecność sreberka zabezpieczającego wścibskie paluchy klientów.
Pudełeczko dodatkowo zostało opakowane tekturką z wszystkimi możliwymi informacjami od producenta.

Konsystencja: Typowa dla masła do ciała.
Kolor: Bladoróżowy.

Zapach: Trudny do zidentyfikowania, ale do soczystego i słodkiego granatu to on na pewno nie należy. Długo utrzymuje się na ciele i ubraniach.

Wydajność: Normalna - myślę, że masło spokojnie starczyłoby na miesiąc.

Skład: 
Moja opinia: Pomimo, iż jestem posiadaczką skóry suchej, nie jestem zawiedziona działaniem tego masła. Daje dobre nawilżenie do kilku godzin, po jego użyciu skóra jest gładziutka. Konsystencja jest typowo maślana, łatwo się ją rozprowadza, ale jeśli ktoś ma długie paznokcie, to może trafić go szlag, bo masło zbiera się pod nimi. Produkt dosyć szybko się wchłania, ale pozostawia na skórze film. Nie uczula pomimo zawartości parafiny. 
Producent popłynął jednak z dwiema kwestiami przy opisie produktu. Po pierwsze, masło na pewno nie koi ani nie łagodzi podrażnień naskórka. Nie jest to produkt leczniczy, więc nie wiem skąd wziął się taki pomysł. A po drugie, zapach nie jest ani piękny, ani w żadnym stopniu nie przypomina tropików. Może nie jest on naszprycowany chemią, ale nie jest to zapach granatu! Zapach jest nieprzyjemny, i pomimo tego, iż nie jest słodki, to jest strasznie mdły. Jak dla mnie, masło po prostu śmierdzi:/ Najgorsze jest to, że zapach długo utrzymuje się na skórze oraz na ubraniach – po użyciu masła i po założeniu czystej, świeżej piżamy (oczywiście po wchłonięciu masła) przesiąka ona tym smrodkiem i sami pachniemy tak, jakbyśmy byli spoceni i nosili jedną piżamę przez miesiąc:/ Na początku smarowałam się tym masłem codziennie, ale z dnia na dzień zapach stał się na tyle irytujące, że dopiero po kilku miesiącach zdecydowałam się "zmęczyć" ten produkt do samego dna. 

Dostępność: Hebe
Pojemność: 200 ml
Cena: 9,99 zł (w promocji)


Używałyście maseł do ciała z Bielendy? Podobały Wam się zapachy innych wersji?

środa, 5 marca 2014

Zakupy 1-2/2014

Od momentu napisania o planowanych zmianach do czasu ich wprowadzenia minął raptem tydzień, więc jest rzeczą zrozumiałą, iż na nadrobienie zaległości w tak krótkim terminie nie było jakichkolwiek szans. Stąd też dzisiaj pojawiają się moje kosmetyczne zakupy wyjątkowo z dwóch miesięcy (stycznia i lutego). Przypominam, że normalnie takie posty będą pojawiały się co miesiąc.

Starając się przestrzegać zasady minimalizmu zakupowego, kupiłam tylko to, co mi się pokończyło. Dodatkowo wpadł mi jeden "grzeszek", ale obok takiej promocji nie mogłam przejść obojętnie :D 

W Hebe zakupiłam w promocji (1) płyn do higieny intymnej z Ziaji (6,99 zł*) oraz (2) żel do mycia twarzy z Białego Jelenia (5,09 zł*). W Rossmannie wpadła tylko jedna rzecz, a mianowicie (3) zmywacz do paznokci Isana (2,99 zł*). Chciałam kupić wersję bez acetonu, ale nie była akurat w promocji. 
W Super-pharmie skusiłam się na (4) serum do rąk Regenerum (13,99 zł*), bo potrzebowałam czegoś silniejszego do moich przesuszonych dłoni. Byłam też w Drogeriach Polskich i tam zaopatrzyłam się w (5) mydło w kostce Palmolive (1,69 zł*), (6) tusz Maybelline Colossal Volume Express 100% black (15,99 zł*) oraz (7) biały lakier do paznokci (2,90 zł), który przyda mi się do użycia naklejek wodnych.
Zakupy w Biedrze w ogóle nie były w moich planach, ale akurat skończył mi się micel, więc wzięłam okazyjnie (9) 400 ml butlę (7,99 zł), a także jedno mazidło sięgnęło dna, więc chciałam wypróbować (11) musu do ciała Tutti Frutti o zapachu melona i arbuza (9,99 zł). (8) Żel pod prysznic Lirene soczyste winogrona to mój kosmetyczny hicior z 2013 roku, więc za taką cenę nie mogłam go nie kupić (4,99 zł)! Pod koniec lutego znowu pojawiły się (10) zestawy pędzelków do makijażu (14,99 zł), które były dostępne w zeszłym roku (były wtedy tańsze), a których nie zdążyłam wtedy kupić. Czytałam, że wiele blogerek było zaskoczonych jakością włosia pędzelków, ale nie widziałam żadnej recenzji tego zestawu, więc w sumie zakupiłam go trochę w ciemno. Wzięłam go jedynie ze względu na trzy mniejsze pędzle - mam nadzieję, że wystarczą jak na początki bawienia się cieniami do oczu;) Wybrałam sobie futerał fioletowy, bo czarnych już nie było:( Jeśli kogoś to interesuje, to były jeszcze złote i srebrne (przypominające skórę węża :P).
Pytałam Was, przy okazji postu o zmianach, czy wolicie, żebym ceny kosmetyków podawała w poście zakupowym, czy w poszczególnych recenzjach. Tylko jedna osoba mi odpowiedziała, więc na próbę, zdecydowałam się podać ceny od razu. Dajcie znać, czy przypadła Wam do gustu taka wzmianka o cenach zakupionych produktów;)

Ps. Ceny, przy których pojawił się znak "*", oznaczają ceny promocyjne.

poniedziałek, 3 marca 2014

Denko 1-2/2014

Zgodnie z zapowiedziami, początek marca oznacza pierwsze Denko w 2014 roku. Cieszę się z wprowadzenia zmiany, co do częstotliwości przedstawiania zużytych kosmetyków, ponieważ praktycznie wszystko pokończyło mi się pod koniec lutego. Tym razem pojawiło się wiele produktów, do których nie powrócę, a mimo to, niektóre z nich doczekają się w swoim czasie osobnych recenzji.

Zacznijmy od oczyszczania twarzy:
1. Płyn micelarny BeBeauty do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu: Stosuję go jedynie do twarzy, ponieważ strasznie podrażnia mi oczy. Taka duża butla starcza mi na ok. 4 miesiące. Oczywiście zawartość przelewam do opakowania mniejszego o połowę, bo łatwiej mi z niego korzystać. Mam nadzieję, że za 4 miesiące znowu ją upoluję, bo jest bardziej opłacalna niż dwie mniejsze butelki :P Kupiłam ponownie.
2. Woda micelarna do demakijażu twarzy i oczu Bourjois: Będzie osobna recenzja. Nie kupię ponownie.
3. Żel do mycia twarzy do skóry mieszanej Synergen Fruity Flirt: edit: W pierwszych dniach użytkowania trochę podrażnił moją skórę, pewnie przez zawarty w składzie alkohol. Później moja twarz przyzwyczaiła się do niego. Pachniał trawą cytrynową :D Nie wiem czemu, ale kojarzył mi się z zapachem perfum La Rive Spring Lady, mimo iż pachniały zieloną herbatą :P Żel był bardzo orzeźwiający, a jego stosowanie było czystą przyjemnością. Miał fajny zielony kolor. Bardzo się pienił. Jedynym minusem było uczucie ściągniętej skóry. Nie wiem czy kupię ponownie.

Poniżej szeroko pojęta higiena osobista:
4. Dezodorant Fa Pink Passion: Chciałam go przetestować ze względu na zapach, który spodobał mi się w kulkowym antyperspirancie z tej samej serii, ale okazało się, że tym razem już mnie tak nie zachwycał, a nawet dość szybko mi się znudził. Dezodorant w ogóle mnie nie chronił, przez co używałam go jedynie w domu. Nie kupię ponownie.
5. Kremowy żel pod prysznic dusch das Fruit&Creamy: Będzie osobna recenzja. Raczej nie kupię go ponownie, bo jest mnóstwo innych żeli do wypróbowania, ale nie obraziłabym się, gdyby znowu wpadł w moje ręce :P
6. Żel do higieny intymnej Intimea (ekstrakt z kory dębu): edit: Nie lubię zapachu kory dębu w produktach do higieny intymnej, więc nie zbyt przyjemnie używało mi się tego żelu. Pod koniec zawartości opakowania, żel dziwnie zmienił swoją konsystencję i zrobiła się z niego jakaś taka galaretka:/ Nie zapewniał mi takiego komfortu jak wersja niebieska), którą bardzo lubię. Nie kupię ponownie.
7. Mydło w kostce Fruit Kiss wiśniowe: Ładnie pachnące mydło, przypominające zapachem wiśniową gumę do żucia. Nie wysuszało skóry. Było tanie, ale niewydajne. Tej wersji zapachowej nie kupię ponownie.

Następnie produkty do pielęgnacji:
8. Masło do ciała Bielenda do skóry normalnej (granat): Będzie osobna recenzja. Nie kupię ponownie.
9. Lekki krem Alantan dermoline: Będzie recenzja porównawcza całej serii. Kupię ponownie.
10. Rozświetlający krem pod oczy Lumene: Otrzymałam go do testów w ramach HexxBOX’a, które zakończyłam w zeszłym tygodniu. Żużyłam ¾, resztę wyrzucam, bo… dowiecie się z osobnej recenzji :P Sama bym go sobie nie kupiła.
11. Krem do peelingu stóp Fusswohl: Gdybym nie postawiła go sobie na wannie, to pewnie zalegałby mi w szafie do końca terminu ważności. Początkowo używałam go razem z tarką i innym kremem do stóp, więc nie mogłam ocenić jego właściwości. Kiedy używałam go solo, okazało się, że nie robił z moimi stopami nic. Znacie to uczucie, kiedy kończycie leżakowanie na plaży, otrzepujecie sobie stopy z piasku, a on nadal tkwi między Waszymi palcami? Tak właśnie było z tym kremem, mimo, iż zawierał w sobie zmielone łupiny orzecha włoskiego. 
konsystencja
Najgorszy w tym wszystkim był jednak zapach, choć adekwatne jest tu tylko jedno słowo – smród! Ło matko, jak ten krem-peeling capił! Tragedia! Nie kupię ponownie.

A na koniec kolorówka (wow) i próbki:
12. Antybakteryjny puder kompaktowy Synergen (natural 04): Na początku nie byłam z niego zadowolona, bo uczulał moją skórę i przyprawiał ją o różne wykwity. Sytuacja zmieniła się, kiedy nie używałam go bezpośrednio na skórę, a dopiero na podkład – wtedy spisywał się całkiem ok. Kolor był dla mnie jednak za jasny, więc nie zakrywał zaczerwień i wyprysków, jak głosiły obiecanki-cacanki producenta. Do tego był niewydajny. Dołączona do pudru gąbeczka nie była taka tragiczna, jak często czytam na blogach, a brak lusterka też jakoś szczególnie mi nie przeszkadzał. Nie wiem czy kupię ponownie.
13. Długotrwała maskara wodoodporna Miss SportyXXLong (001 black): Nie pamiętam, kiedy dokładnie ją kupiłam, ale minął jej termin ważności. Wyrzucam ją nawet nie z powodu przeterminowania, ale konsystencji. Ta maskara cały czas była mokra i za każdym razem odbijała mi się na górnej powiece! Nie dawała spektakularnego efektu, jedynie wydłużała rzęsy, a to dla mnie za mało. Dodatkowo, trudno było ją zmyć. Moja cierpliwość się skończyła, kiedy któregoś razu podrażniła mi oczy. Nie kupię ponownie.
14. Krem nawilżający Corine de Farme [próbka]: Pomimo, że była to próbka, kremik bardzo przypadł mi do gustu. Miał fajną konsystencję, taką żelowo-kremową :P Nie podrażnił mnie, a przede wszystkim pięknie pachniał! Szkoda, że ze strony producenta nie można dowiedzieć się niczego o dostępności i cenie ich produktów:/ Byłabym chętna na pełnowymiarowe opakowanie.
15. Wygładzająco-nawilżające mleczko do ciała La Roche-Posay Iso-Urea [próbka]: Nie mogę napisać więcej niż to, że miało nieprzyjemny zapach, ale za to przyjemną w dotyku konsystencję i szybko się wchłaniało. Nie mam zdania co do działania, a ze względu na cenę nie skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie.


Znacie te produkty? Co o nich sądzicie?;)