sobota, 31 maja 2014

Zakupy 4/2014

Kwiecień, jak wiadomo, był miesiącem sporych i częstych obniżek cen na kosmetyki w wielu drogeriach. Z kolorówką nie poszalałam, bo pozostało mi wiele produktów jeszcze z zeszłorocznej promocji w Rossie. Nieplanowane "małe" (pojęcie względne :P) szaleństwo wkradło się natomiast przy okazji wizyty w DM-ie (:D), więc moje oszczędzanie i minimalizm poszły się… wiadomo co :P

Prezentację nabytków zaczynamy od DM-u:
Oczywiście nie mogłam się powstrzymać i „musiałam” powiększyć swoją kolekcję żeli pod prysznic (tak, wiem, jestem uzależniona^^). Od razu zgarnęłam z półki całą letnią limitowankę: (1) Melon Tango, (2) Mango Mambo i (3) Carambola Lambada, za zawrotną cenę 0,65 €/szt.. Powiem Wam, że jestem trochę zawiedziona zapachami - myślałam, że będą słodsze… no ale... u mnie się nic nie zmarnuje :P Jak już miałabym wybrać, to z tych trzech wersji zapachowych znowu najbardziej spodobało mi się mango, dlatego zdecydowałam się również na (4) balsam do ciała z tej samej serii (1,25 €). W porównaniu do Balea, o wiele mniej słychać w blogosferze o żelach z Alverde. Postanowiłam zatem przekonać się na własnej skórze o ich właściwościach i kupiłam na próbę (5) żel pod prysznic Alverde mięta & bergamotka (1,45 €). Pachnie bardzo chemicznie, ale orzeźwiająco. Poczekam z jego użyciem do upałów. Na koniec kupiłam jeszcze dwa żele do golenia Balea (6) Buttermilk Lemon i limitowany (7) Summer Garden (oba w cenie 1,35 €/szt.). Ten pierwszy pachnie jak babka cytrynowa (om nom nom :D), natomiast drugi, póki co, wcale nie przypomina mi zapachu mango:/ 

Acha! Nie kupujcie męskiego żelu do golenia SKINO z Biedry (5,79 zł), bo zapach jest nie do zniesienia – oddałam go Mojemu Ukochanemu. W końcu jak produkt męski, to męski, a ja przecież nie jestem Conchitą Kiełbasą^^


Trochę kasy zostawiłam też w Rossmanie:
Na początku miesiąca kupiłam (8) antyperspirant Garnier mineral Maximum Control 72 h (6,59 zł*). Na promocji -49% kupiłam jedynie (9) korektor 2w1 Eveline art scenic (6,62 zł*) i na zapas (10) maskarę Lovely curling Pump Up (4,58 zł*). Skusiłam się też na (11) pomadkę Nivea Fruity Shine Watermelon (4,99 zł*), bo kocham arbuza, a także (12) pilniczek szafirowy for your Beauty (3,99 zł*), gdyż mój poprzedni jest już zajechany :P


Na koniec trzy różności:

Zrobiłam się sama w jajo, myśląc, że znalazłam niezłą promocję w Realu na (13) podkład Maybelline Affinitone 03 (14,99 zł*), a po kilku dniach wprowadzili w Rossie -49%, gdzie oczywiście można było kupić go jeszcze taniej:] Zaczęłam coraz większą uwagę przywiązywać do łagodnych mydełek do rąk, dlatego z apteki do mojej łazienki trafiło (14) mydełko naturalne z nanosrebrem (7,40 zł). Miałam kiedyś wersję w płynie i jakoś szczególnie mnie nie zachwyciła, ale to było sto lat temu, gdzie jak coś miało brzydki kolor i nieszczególny zapach, to było już na wstępie bleeee :P Ostatnim zakupem (jedynym chyba niezbędnym :P) były (15) płatki kosmetyczne Caterine (2,69 zł) z Kauflandu, które są beznadziejne:]


Znacie/lubicie/polecacie?;)

piątek, 30 maja 2014

Denko 3-4/2014

Zapraszam Was na kolejne dwumiesięczne denko. Faktycznie, jakoś tak lepiej się czuję, jak mam dwa miesiące „zbieractwa”, bo nie muszę aż tak spieszyć się z recenzjami :P Niestety i tym razem nie wyrobiłam się ze wszystkimi, ale „relaaaax, take it easy” – da się to nadrobić :D
 
Aby denko było bardziej czytelne, postanowiłam wprowadzić małą kolorystyczną legendę:

produkt, do którego z chęcią powrócę
produkt, do którego nie wiem czy powrócę
produkt, do którego nie powrócę

1. Odżywczy szampon do włosów DeBa: Bardzo wydajny i tani szampon, który okazał się być średniakiem. Konsystencja była do bani, większość szamponu lądowała w wannie. No i ten zapach Domestosu… :D Recenzja tutaj.

2. Odżywka do włosów Garnier Ultra Doux z olejkiem awokado i masłem karite: Bardzo dobra odżywka, dzięki której przestałam wstydzić się moich włosów. Poprawiła ich kondycję, nadała im miękkości. Należy jednak uważać z ilością i częstotliwością jej stosowania, bo podejrzewam, że mogłaby obciążać włosy. Recenzja tutaj.

3. Kremowy żel pod prysznic Kult lilia wodna & trawa cytrynowa: Będzie osobna recenzja.

4. Kremowy żel pod prysznic Balea kokos & nektarynka: Kłóciłabym się z tym, że miał kremową konsystencję. Żel jak żel, ale zapach był genialny! Idealne połączenie zapachowe! Jak na razie, jest to mój faworyt (zaraz po zeszłorocznym mango) wśród żeli z Balea. Recenzja tutaj.
5. Perfumy La Rive Spring Lady: edit: Miała być osobna recenzja, ale zapomniałam cyknąć fotki flakonika zanim zużyłam jego zawartość:( Co do samego flakonika, to miał bardzo niefrasobliwą nakrętkę. Perfumy były idealne na wiosnę, pachniały rześko, konkretnie zieloną herbatą. To pierwsze perfumy z La Rive, które przypadły mi do gustu, a nie miały słodkiego zapachu. Tradycyjnie, nie utrzymywały się zbyt długo na skórze. Przypuszczam, patrząc na tekturowe opakowanie, że jest to odpowiednik perfum Elizabeth Arden Green Tea.

6. Antyperspirant Fa Sport Invisible Power: Najlepszy antiperspirant, jaki kiedykolwiek używałam. Serio! Chronił mnie przez cały dzień. Drażniący był jedynie intensywny zapach, ale do przeżycia. Jestem ciekawa czy kolejny egzemplarz okazałby się równie skuteczny. Recenzja tutaj.

7. Antyperspirant Nivea Energy Fresh: Nadszedł czas, aby w końcu przyznać to publicznie, choć ciężko mi o tym pisać (autentycznie :P) – mój ukochany antyperspirant w kulce przestał na mnie działać:( W sumie, to zastanawiam się, czy tak naprawdę kiedykolwiek działał na mnie pozytywnie, oprócz przepięknego zapachu trawy cytrynowej… Był bardzo wydajny, stosowałam go codziennie, ale niestety nie radził sobie z ochroną:( Będę mieć do niego duży sentyment, jednak ciężko spisać mi go na straty… Może dam mu jeszcze kiedyś szansę… Tak na marginesie, zmienili zakrętkę ze szklanej na plastikową. Mogliby przerobić całe opakowanie na plastik, bo ciężka to cholera do noszenia ze sobą :P Bardzo stara recenzja tutaj.

8. Pianka do golenia Isana z aloesem: edit: Zupełnie nie spodziewałam się tak przyjemnego zapachu, nieprzypominającego w żadnym stopniu aloesu (na moje szczęście) :P Pod tym względem zdetronizował piankę brzoskwiniową. Niestety, tak samo jak ona, zawiódł mnie niepraktycznym atomizerem, który od połowy zawartości przerobił piankę na formę płynną.

9.  Krem intensywnie nawilżający Nivea Soft: Będzie osobna recenzja.
10. Oczyszczający płyn micelarny L’Oreal Ideal Soft: To moje drugie zużyte opakowanie. Gdybym napisała po nim recenzję, to posypałyby się same superlatywy. Ba, micel ten znalazł się nawet w gronie kosmetycznych ulubieńców 2013! Teraz kończę trzeci egzemplarz i nie wiem, czy nie będzie ostatnim…

11. Maska anty-stres Ziaja: Kupiona, bo była w promocji:] Twarz staje się po niej gładka i aksamitna, jednak na krótką chwilę. O działaniu antystresowym nie ma mowy, nawet po wyczerpującym dniu… Mam jeszcze jedną saszetkę, więc zobaczymy czy zmienię zdanie o działaniu tej maseczki. 

12. Karmelowe masełko do ust Nivea: Jak dla mnie bubelek! Zamiast nawilżać, wysuszał. Zamiast pachnieć karmelem, pachniał maślanymi ciasteczkami. W dodatku masełko nie chciało się wchłaniać i bieliło usta. A jakby tego było mało, to opakowanie doprowadzało mnie do szału… Recenzja tutaj.

13. Patyczki do uszu Carea: To chyba moje pierwsze patyczki z Biedry. Do uszu były ok, a przy korekcie makijażu sprawdzały się o wiele lepiej niż te z innych firm. Nie ukrywam, że skusiłam się na nie przez pudełeczko z „odskakującym” wieczkiem :D No i przez wizerunek Rzymu… achh :D Wersji z miastami niestety już nie ma, a szkoda, bo chciałam upolować jeszcze New York :D Tak czy siak, kupię jeszcze wersję standardową.
14. Zmywacz do paznokci BeBeauty (różowy): Polubiłam się z nim. Dobrze zmywał ciemne lakiery, z brokatami też sobie radził. Przyjemnie pachniał (jak na zmywacz). Był to mój pierwszy zmywacz z pompką i jak na razie ostatni, bo nie chcę znowu się rozczarować. Na początku pompka sprawdzała się idealnie, jednak podczas podróży opakowanie zaczęło przeciekać i połowa zawartości zalała mi kosmetyczkę:[ [Biedronka/5,95 zł]

15. Mydełko do rąk Palmolive mięta & eukaliptus: Mydełko było małe i niewydajne. Zawierało w sobie fajne drobinki peelingujące, przez które zdecydowałam się na zakup. Niestety, ta wersja zapachowa zbyt mocno kojarzyła mi się z zapachem szaletu z dworca PKP… [Drogerie Polskie/1,69 zł w promocji]

16. Nawilżające chusteczki pielęgnacyjne babydream aloes & rumianek (80 szt.): Niestety, rzuciłam się na dwupak jak szczerbaty na suchary:/ Pomimo, iż za każdym razem szczelnie zamykałam opakowanie (o ile ta przezroczysta naklejka niczego nie przepuszcza…), chusteczki były suche. Pierwsza połowa opakowania (ta od góry) była średnio nawilżona, ale druga połowa to był już totalny suchy wiór! Chusteczki zużyłam zgodnie z planowanym przeznaczeniem, czyli do demakijażu dłoni, gdy pobrudziłam się podkładem czy korektorem i tutaj dawały radę, ale wkurzało mnie to, że po chwili robiły się suche:/ Nie myślcie nawet o ścieraniu nimi kurzu z mebli :P [Rossmann/2x80 szt. w cenie 6,99 zł w promocji]
  

Znacie coś? Podzielacie moją opinię? ;)

czwartek, 29 maja 2014

Idealne połączenie i rozdzielenie zapachowe od Balea

Istnieje wiele zapachów, których nie toleruję w kosmetykach. Jednym z nich jest kokos. No po prostu nie lubię go i już, a mój nos wykrzywia się już przy pierwszym węchu. Czasami jednak bywa tak, że pewne okoliczności przyćmiewają umysł człowieka i mimo wszystko kupuje on produkt, którego zapach nie do końca mu odpowiada. Tak było ze mną podczas mojej zeszłorocznej wizyty w niemieckim DM-ie, gdzie zaopatrzyłam się w kremowy żel pod prysznic Balea kokos & nektarynka. Nie spieszyło mi się do jego zużywania, ale kiedy trafił już do mojej łazienki, to żałowałam, że nie zabrałam go tam wcześniej…


Od producenta: 
[Moje tłumaczenie:] Rozkoszuj się swoim codziennym rytuałem: Balea Prysznic& Krem rozpieszcza zmysły delikatnym zapachem i nadaje skórze gładkość w dotyku.
Rozpieszcza & pielęgnuje: Balea Prysznic& Krem z pielęgnującym mleczkiem i ekstraktami z kokosa, i nektarynek sprawia, że skóra jest miękka i aksamitna, a egzotycznym zapachem wywołuje rozpieszczenie zmysłów. Innowacyjna formuła nawilżająca Polyfructolu zachowuje głównie wilgoć i chroni skórę przed wysuszeniem. Szczególnie delikatny dla pielęgnacji skóry - idealny do codziennego prysznicu.
PH przyjazne dla skóry. Przetestowany dermatologicznie.

Opakowanie: Plastikowe, podłużne - tradycyjne dla żeli pod prysznic Balea. Wersja z kokosem i nektarynką jest w kolorystyce biało-niebieskiej, z kawałkiem kokosa, nektarynek i listków, spływających po wodzie i mleczku (domniemam: kokosowym) :P

Konsystencja: Miała być kremowa, a dla mnie nie różniła się niczym od innych, żelowych wersji Balea.
Kolor: Można było spodziewać się po zakrętce niebieskiego koloru (zazwyczaj kolor zakrętki odpowiada kolorowi zawartości produktu z Balea), ale żel okazał się być brzoskwiniowy.

Zapach: Kokosowo-nektarynkowy (więcej szczegółów w „mojej opinii”).

Wydajność: Standardowa, choć ja akurat oszczędzałam zawartość :P

Skład:

Moja opinia: Pomimo, iż jego właściwości były akurat zwyczajne (pienił się, mył ciało, nie podrażniając go), to już teraz wiem, że recenzowany żel trafi do moich kosmetycznych ulubieńców 2014 roku! W życiu bym się nie spodziewała, że tak bardzo polubię się z „kokosowym” kosmetykiem. Jego zapach był niezwykły! Po raz pierwszy spotkałam się z czymś takim, że potrafiłam wyczuć w zapachu żelu pod prysznic zarówno jego osobne składniki, jak i ich połączenie. Dużą rolę odgrywa tu pewnie nasza świadomość, bo wystarczy pomyśleć sobie „chcę poczuć tylko kokosa” albo „chcę poczuć tylko nektarynkę” i tak się dzieje (a przynajmniej tak było w moim przypadku :D)! Zapach kokosa w tym żelu był akurat znośny, bo na moje szczęście bardziej wyczuwalna była nektarynka (a może tylko taką selekcję nakazywałam swojej świadomości? :P). Sam zapach utrzymywał się na skórze, a dodatkowo wypełniał całą łazienkę! Serdecznie polecam ten produkt miłośnikom owocowych i słodkich zapachów, zwłaszcza że nie jest to edycja limitowana!:)

Dostępność: DM
Pojemność: 300 ml
Cena: 0,65 €

niedziela, 25 maja 2014

Uciążliwe masełko do ust

Nie cierpię kosmetyków pielęgnacyjnych, które trzeba aplikować palcami, a konkretniej ich opuszkami. Zależne jest to od konsystencji produktu lub kiepskiego opakowania. Takie nieprzyjemne wrażenia (tłuste palce czy, najgorsze, zbieranie się produktu pod paznokciami) odczuwam zazwyczaj przy masłach do ciała lub masłach/balsamach do ust. Ze względu na swoje doświadczenia i świadomość tego, co może mnie czekać, bardzo długo wzbraniałam się przed zakupem karmelowego masełka do ust NIVEA. Któregoś razu dałam się skusić na „chłyt matekingowy”, zakupiłam zachwalane masełko (bo promocja była! ech... :P) i… pożałowałam.


Od producenta: Wzbogacona o masło shea i olejek migdałowy formuła balsamu do ust NIVEA z HYDRA IQ, zapewnia intensywne nawilżenie i długotrwałą pielęgnację. Rozpieszczająca usta formuła z aromatem Caramel Cream sprawia, że są one niezwykle miękkie. Produkt przebadany dermatologicznie.
Opakowanie: Masełko znajduje się w małej, okrągłej i płaskiej puszeczce. 
Wieczko jest bardzo uciążliwe – aby dostać się do zawartości, trzeba je podważyć paznokciami, co zajmuje dłuższą chwilę. Jest szczelne, bo samo się nie otworzy, ale trochę masełka lubi wyjść na zewnątrz, przez co brzeg puszki bywał często „uświniony”.
Masełko było dodatkowo zapakowane w kartonik z kilkoma informacjami od producenta.

Konsystencja: Na początku jest zbita i przypomina bardziej wazelinę niż masełko, ale pod wpływem temperatury dłoni robi się bardziej maślana i miękka.
Kolor: Waniliowy :P Przy nałożeniu dużej ilości masełka na usta nie prezentuje się ono zbyt ładnie, gdyż trochę bieli usta.

Zapach: Niby miał być karmelowy, ale ja wyczuwałam tam maślane ciasteczka :P Zapach przyjemny, choć o wiele bardziej wyczuwalny w pojemniczku niż na ustach.

Wydajność: Duża. Produkt spokojnie wystarcza na kilka miesięcy.

Skład:

Moja opinia: Muszę zacząć od skrytykowania opakowania, no muszę! Puszeczka, choć fajna, bo mała, okazała się być bardzo niefunkcjonalna. Ciężko otwierające się wieczko było dla mnie naprawdę uciążliwe. W dodatku tworzywo, z którego zostało wykonane całe pudełeczko jest zbyt miękkie i może się odkształcać (teraz, gdy zużyłam już zawartość, mogę zgnieść opakowanie w jednej dłoni!).
Konsystencja notorycznie zbierała mi się pod paznokciami i nie potrafiłam nałożyć na palec odpowiedniej ilości produktu, więc większość musiałam wycierać w chusteczkę. Zupełnie nie wchodziło zatem w grę korzystanie z produktu poza domem. Utwierdziłam się jedynie w tym, że produkty do ust, przy których niezbędna jest aplikacja palcami, po prostu nie są dla mnie.
Przechodząc do najważniejszego, czyli do działania, to zawiodłam się na całej linii! Czytałam o tym masełku same pochlebne opinie, że jest cudowne, że tak świetnie nawilża i regeneruje usta, a u mnie się ono totalnie nie sprawdziło! Po pierwsze, cały czas towarzyszyło mi uczucie, że mam coś na ustach, bo masełko nie chciało się szybko wchłaniać. Po drugie, z tego względu nie nadawało się np. pod szminki, bo usta wyglądały jakbym nałożyła na nie za dużo kremu (przy dużej ilości) lub wazeliny (przy mniejszej ilości). A po trzecie, nie zlikwidowało ono suchych skórek, więc tak czy siak moje usta były ciągle spierzchnięte! Nie czułam żadnego nawilżenia, a wręcz przeciwnie. Ogólnie mówiąc, masełko nie zrobiło z moimi ustami nic! Naprawdę spodziewałam się czegoś lepszego od tego produktu, ale też dzięki niemu przekonałam się, że nie warto rzucać się na wszelkie nowości kosmetyczne, nawet od takich wielkich firm, jak NIVEA. 

Dostępność: Drogerie Polskie
Pojemność: 16,7 g/19 ml
Cena: 7,99 zł (w promocji)


Miałyście którąś wersję masełka do ust z NIVEA? Lubicie taką formę aplikacji?  

czwartek, 15 maja 2014

Antyperspirant na 5+

Od niedawna polubiłam antyperspiranty w spray’u. Wcześniej lubowałam się w kulkach, ale zauważyłam, że przestały zapewniać mi dostateczną ochronę, dlatego postanowiłam spróbować innej formuły. Chociaż zużyłam już kilka antyperspirantów w spray’u z różnych firm, cały czas szukałam swojego faworyta. Kiedy otrzymałam pod choinkę zestaw kosmetyków z Fa (pokazywałam tutaj), byłam bardzo ciekawa, jak spisze się antyperspirant Fa Sport Invisible Power, zwłaszcza że po przeczytaniu napisu „72 h”, pomyślałam sobie od razu: „Are you kidding me?” ;>


Od producenta: Odkryj niewidzialną ochronę aż do 72 h z antyperspirantem Fa Sport Invisible Power o nieograniczonej mocy! Formuła nie zawiera pudru. Przeciw białym, żółtym i tłustym plamom. Wstrząśnij dobrze przed użyciem. Dezodorant należy trzymać prosto 15 cm od skóry i rozpylać krótkimi seriami.

Opakowanie: Antyperspirant znajduje się w typowym dla tego typu produktów aluminiowym pojemniku z plastikowym dozownikiem w spray’u, do którego dołączona jest plastikowa zatyczka.  Fioletowo-biała szata graficzna jest skromna, ale mi to akurat nie przeszkadza.

Konsystencja: Spray.

Zapach: Można określić go jako „sportowy” – nie jest to na pewno zapach kwiatowy czy owocowy. Mimo, iż wg producenta nie zawiera pudru, to zapach jest dla mnie właśnie taki „pudrowy”, ale bardzo przyjemny. Jest intensywny przez co może kłócić się z perfumami.

Wydajność: Średnia.

Skład: Butane, Propane, Aqua, Aluminium Chlorohydate, Propylene Glycol, C10-13 Isoparaffin, Isobutane, Isopropyl Myristate, Dimethicone, Parfum, PEG/PPG-18/18 Dimethicone, Isoceteth-20, Phenoxyethanol, Hexyl Cinnamal, Alpha-Isomethyl Ionone, Geraniol, Citronellol, Butylphenyl, Methylpropional, Limonene, Cyclomethicone, Coumarin, Benzyl Alcohol.

Moja opinia: Jest to najlepszy antyperspirant jaki do tej pory miałam okazję używać! Nie przypuszczałam, że będzie aż tak skuteczny! Wiadomo, że nie uchroni naszych pach przed potem przez bite 3 dni, ale jest na pewno skuteczniejszy od zwykłych 24-godzinnych antyperspirantów. Nie uprawiam żadnego sportu, więc nie wiem jak spisywałby się w trakcie treningów, ale na moje zwykłe potrzeby dnia codziennego (a zdarza się też, że cały dzień latam po mieście) okazał się być bardzo dobry, nie odczuwałam z jego powodu jakiegokolwiek dyskomfortu. Nie podrażnił mnie ani nie pozostawiał na ubraniach żadnych śladów. Jedynie zapach był dla mnie trochę zbyt intensywny. Mimo tego ostatniego faktu, sportowy wariant antyperspirantu Fa zasługuje na 5 z plusem!

Dostępność: np. Rossmann
Pojemność: 150 ml
Cena: 8,49 zł (wg Rossnet)


Miałyście kiedyś tę wersję? Jaki antyperspirant jest Waszym ulubionym?:)

poniedziałek, 12 maja 2014

Odpowiedni produkt dla "istnej masakry" na głowie

Kilka lat temu co rusz używałam do włosów produktów Garnier. Nie wyrządzały krzywdy moim włosom, a do tego były tanie. Pomimo, że były dobre, to zaprzestałam ich kupowania – po prostu mi się znudziły i chciałam przetestować coś innego. Od paru miesięcy w blogosferze przewijały się recenzje odżywki do włosów Garnier Ultra Doux z olejkiem awokado i masłem karite. Przez wzgląd na to, iż większość z nich była pozytywna, postanowiłam powrócić niejako do korzeni i wypróbować ten osławiony produkt. Muszę zaznaczyć, że moje włosy w ówczesnym czasie były w tragicznym stanie (szampon-winowajca nie doczekał się jeszcze osobnej recenzji) – m.in. suche i zniszczone, czyli takie, dla których przeznaczona jest recenzowana odżywka. Prawie zawsze kupowałam produkty właśnie dla „suchych i zniszczonych” włosów (m.in. efekt stosowania prostownicy), ale tym razem miałam na głowie naprawdę istną masakrę (o szczegółach będzie można poczytać przy recenzji wspomnianego „winowajcy”), dlatego byłam bardzo ciekawa czy odżywka z Garniera poradzi sobie z jej zniwelowaniem.


Od producenta: 
Opakowanie: Wykonane z twardego plastiku, charakterystyczne dla całej serii odżywek Garnier. Plus za „stanie na głowie” i wyżłobiony listek przy zatrzasku nakrętki, dzięki czemu łatwiej jest go otwierać, bez łamania sobie paznokci. Przyjemna dla oka etykieta z samymi konkretami również zasługuje na pochwałę.

Konsystencja: Ani rzadka, ani gęsta, czyli coś pomiędzy :P
Kolor: Żółty.

Zapach: Przyjemny, utrzymujący się na włosach. Nie wyczuwam w nim awokado, więc podejrzewam, że jest to zapach masła karite.

Wydajność: Średnia.

Skład:
Moja opinia: Pokładałam w tej odżywce wielkie nadzieje i nie zawiodłam się! Ona naprawdę poprawiła stan moich włosów! Dzięki niej stały się odżywione i mięciutkie w dotyku. Z łatwością mogłam je również rozszczekać. Nie były może jakoś „niewiarygodnie” błyszczące, jak zapewnia producent, ale na tym efekcie akurat mi nie zależało. Odżywka pachniała przyjemnie, choć myślę, że na dłuższą metę zapach okazałby się jednak męczący. Niestety producent nie określił dokładnego czasu pozostawienia odżywki na włosach, no bo „kilka chwil” to dla mnie żaden konkret. W większości przypadków nakładałam ją na włosy, zawijałam ręcznik na głowę i dopiero po wykonaniu kilku innych czynności (np. umycie zębów, demakijaż twarzy), które zajmowały mi kilka minut, spłukiwałam produkt. Gdy się spieszyłam, to spłukiwałam ją niemalże od razu po nałożeniu. Garnierowskiej odżywki nie używałam przy każdym myciu włosów, bo obawiałam się ich obciążenia (wtedy stosowałam odżywkę w spray’u z innej firmy), dlatego nie wiem, jakie skutki przyniosłoby jej codzienne stosowanie. Jedyne, co nie przypadło mi do gustu w tej odżywce, to jej konsystencja, przez co produkt traci na wydajności.  


Dostępność: drogerie, markety
Pojemność: 200 ml
Cena: ok. 6-8 zł; ja kupiłam ją za 5,49 zł w Biedronce

piątek, 2 maja 2014

'Bio' niekoniecznie musi pociągać za sobą 'wow'

Jesienią zeszłego roku zakupiłam w Stonce odżywczy szampon do włosów DeBa. Nie znałam wcześniej tej firmy, ale skusiło mnie fajne opakowanie i niska cena w stosunku do dużej pojemności. Po czasie okazało się, że ten „naturalny” szampon za 6 zeta kosztował wtedy w Internetach prawie trzy razy więcej. Na promocji (gdy kończył się termin urodowej gazetki ze Stonki) można było dorwać go nawet za 3 złocisze. Normalnie szał pał :D Czy szampon DeBa wart jest zatem każdej ceny?


Od producenta: Bio Vital – szampon odżywczy oraz rewitalizujący. Miękka formuła szamponu DeBa Bio Vital została wzbogacona ekstraktem organicznym oliwy oraz ekstraktem organicznym aloe vera, które pomagają nawilżyć i odświeżyć odwodnione włosy. O przyjemnym zapachu cytrynowym. Nadaje się do włosów suchych, po obróbce i po koloryzowaniu. Bez sylikonów.

Opakowanie: Szampon znajduje się w dużej, poręcznej butelce. Butelka wykonana została z mocnego, czarnego plastiku (zielona etykieta zmyli każdego :P) przez co nie zobaczymy, nawet po ściągnięciu zakrętki, ile zostało w niej szamponu. Sama zakrętka jest z kategorii tych „denerwujących”, ale akurat w przypadku recenzowanego produktu, wydobywała się o dziwo adekwatna ilość zawartości. 
Konsystencja: Przezroczysta, lejąca się.
Kolor: Żółty.

Zapach: Cytrusowy, intensywny.

Wydajność: Duża.

Skład:
Moja opinia: Nie wiem, czy to efekt placebo w postaci świadomości, iż szampon jest z serii „naturalnych”, czy też jego rzeczywiste właściwości sprawiły, że nie zauważyłam w nim większych wad. Nie wyrządził moim włosom krzywdy, ale z drugiej strony tak naprawdę nie zrobił z nimi niczego nadzwyczajnego. Szampon DeBa w działaniu był ok, ale przyczepiłabym się do dwóch kwestii. Po pierwsze, beznadziejna konsystencja, która kiepsko się pieniła, a przede wszystkim przelewała się przez palce, więc więcej szamponu lądowało w wannie niż na głowie. Pomimo tego (o dziwo), szampon okazał się wydajny, ale to w końcu prawie półlitrowa butla! :P Po drugie – zapach. Na pierwszy węch wydał mi się przyjemny, cytrynowy, ale kiedy umyłam nim włosy po raz pierwszy, to w łazience zaczął unosić się niemalże aromat Domestosu. Na szczęście, jakoś przyzwyczaiłam się do tego zapachu, ale dla niektórych może być on nie do przejścia.

Dostępność: Biedronka, sklepy internetowe
Pojemność: 400 ml
Cena: 5,99 zł (w Biedrze, czasem mniej)


Miałyście jakiś szampon DeBa? Co myślicie o ich „naturalnym” składzie?