środa, 30 lipca 2014

O kilku żelach pod prysznic, do których nie powrócę...

Jeśli ktoś jeszcze nie wie, to uwielbiam żele pod prysznic. Mogę powiedzieć, że właściwie jestem żelomaniaczką – zawsze mam ich nadmiar, bo nie mogę się opanować przed zakupem kolejnego ładnie pachnącego egzemplarza. Niestety, wielokrotnie mój nos mnie zwodził i to, co wydawało mi się na pierwszy węch przyjemnym aromatem, okazywało się pod prysznicem wielkim rozczarowaniem. W tym poście chciałabym przedstawić Wam sześciu gagatków, do których nie powrócę głównie ze względu na nieprzyjemny zapach. Czterech z nich pojawiło się już w moich denkach, ale jakoś nie złożyło się, żeby napisać o nich osobną recenzję.
Wiem, że żele pod prysznic z reguły nie wymagają długich recenzji, bo w końcu są to produkty, które mają jedynie oczyszczać skórę i nie wpływać negatywnie na jej stan, ale ten rodzaj kosmetyku jest takim moim „konikiem” w tematyce blogowej, dlatego nie chciałabym pominąć żadnego z nich. Niektóre żele nie zasługują na przydługie opisy, o niektórych nie miałam czasu napisać, więc postanowiłam przedstawić je dzisiaj w mini recenzjach. Być może ten nietypowy rodzaj postu wejdzie na stałe do mojego bloga, bo u mnie żele pod prysznic idą jak woda, a jak już wspomniałam, nie zawsze jest okazja na dłuższy wpis.

1. Żel pod prysznic Adidas Fruity rhythm: 
Był to chyba najgorszy żel ever i źle mi o tym pisać, bo dostałam go pod choinkę od Mamy (w zestawie razem z perfumami), mimo że sama go sobie wybrałam :P Zapowiadało się ciekawie, a wyszło inaczej… Nie dość, że perfumy okazały się minimalnie trwałe (ulatniały się po pół godzinie – recenzja tutaj), to jeszcze żel dowalił całkowicie:/
Swoim zapachem słabo przypominał perfumy. Pachniał w sumie brzydko, nie odczuwałam jakiejkolwiek przyjemności z jego użytkowania. Zero orzeźwienia, zero pobudzenia, a z tym  zawsze kojarzyły mi się żele sportowe.
Konsystencja była rzadka, przelewała się przez palce, słabo się pieniła. Żel był niewydajny. Jakby tego było mało, to jeszcze wysuszał skórę i podrażniał mnie na dekolcie :/
Kiedyś napisałam o nim w denku: „na upartego można przyznać mu plus za przezroczyste opakowanie”. No dobra, jeszcze kształt miało fajny - taka talia a’la osa :P Co ciekawe, był ważny 30 miesięcy od otwarcia, gdzie zazwyczaj spotykam się z okresem 12 miesięcy. Ja w każdym razie zużyłam go jak najszybciej…
Dostępność: Real
Pojemność: 250 ml
Cena: Zestaw perfumy+żel kosztował 39,99 zł (wydaje mi się, że sam żel kosztuje +/- 10 zł)


2. Żel pod prysznic Joanna Sweet Fantasy wanilia:
Producenta faktycznie poniosła fantazja, bo słodyczy to ja żadnej tam nie wyczuwałam. Jeśli kojarzycie zapach waniliowego olejku do ciasta, to tak właśnie pachniał (czyt. śmierdział) ten żel. Nie wiem, jakie ma właściwości pod prysznicem, bo ja postanowiłam zużyć go inaczej. Najpierw wlewałam go do miski z wodą, żeby wymoczyć sobie stopy, ale zapach jest tak okropny, że długo w tej misce nie „wysiedziałam”. Ostatecznie postanowiłam zużyć go do mycia rąk. Trochę wysusza moją skórę, a do tego nie zabija typowych zapachów. Nie jestem nawet pewna, czy domywa te ręce… No co Wam będę pisać, wali od niego na kilometr. Jedyny plus tego żelu to opakowanie z pompką, ale i tak go nie polecam!

Dostępność: Biedronka
Pojemność: 250 ml
Cena: 4,99 zł

3. Żel pod prysznic Fruit Kiss lilia wodna:
Kurde! I znowu Biedra, i znowu ten zapach nie do zniesienia. Wydawało mi się, że czuję lilię wodną, ale odkąd zapach przywołał wspomnienia z dzieciństwa, a konkretniej z inhalacjami na drogi oddechowe, to jego zużywanie stało się męczarnią. Nie mogłam znieść tego zapachu, więc też stosuję go zamiennie ze wspomnianym już śmierdziuchem (z Joanny) do mycia rąk. Szkoda, że zapach okazał się być do bani, bo pozostałe właściwości żelu są świetne – olejkowa konsystencja, ciekawe drobinki, dobra piana, nawilżenie skóry… Nie sądziłam, że powrócą one do Stonek, ale aktualnie możecie je tam dostać w trzech wariantach zapachowych. Ja na pewno nie skuszę się na żadną!
Dostępność: Biedronka
Pojemność: 300 ml
Cena: 4,99 zł
4. Żel pod prysznic Fa pink passion:
Na początku podobał mi się jego zapach i wkurzyłam się, gdy przeczytałam u jakiejś blogerki, że jest to żel o za słodkim zapachu, idealnym dla małych dziewczynek :P Potem przyznałam jej rację, ale jedynie w pierwszej części, bo po zużyciu połowy zawartości zapach zaczął mnie drażnić. Stał się męczący, mdły, za słodki, zbyt landrynkowy:/ Jakoś nie lubię wystawiać negatywnych opinii, gdy dostaję kosmetyk w prezencie, a już zwłaszcza od Mamy:/ :P
Żel dobrze się pienił. Konsystencja była średniogęsta, kolor różowy. Niestety, wysuszał moją skórę na ramionach. A żeby już tak nie kończyć pesymistycznie, to fajne miał opakowanie, takie dziewczęce, ale kolor nie do zniesienia :P Ogólnie lubię opakowania żeli z Fa, a najbardziej podoba mi się zakrętka, kojarząca się z kapsułą kosmiczną :P
Dostępność: ? (drogerie, markety)
Pojemność: 250 ml
Cena: ?

5. Żel pod prysznic Dusch das fruit & creamy:
Opakowanie miało ciekawy opływowy kształt, skojarzyło mi się z żelami firmy Radox. Niewątpliwą zaletą była zakrętka „niekapek”. Miał bardzo przyjemną kremową konsystencję, dzięki której skóra pozostawała gładka. Nie miał nadzwyczajnego działania, ale w żaden sposób mnie nie podrażnił.
Kiedyś wspominałam, że nie lubię żeli o zapachu multiwitaminy. Ta wersja pachniała z początku nawet przyjemnie, ale szybko się znudziła, bo stała się za słodka. Do tego żel był niewydajny.
Dostępność: niemieckie markety
Pojemność: 250 ml
Cena: mniej niż 1€ (w promocji)


6. Żel pod prysznic Kult lilia wodna&trawa cytrynowa:
Prawie stał się moim ulubieńcem… A historia jego zakupu jest taka, że przeczytałam w czyimś denku o żelu o zapachu trawy cytrynowej ze sklepu Aldi. Oczywiście jako fanatyczka tego zapachu zapragnęłam nabyć owy żel. Znalazłam, kupiłam, po czym okazało się, że to jednak nie ten (zapomniałam, jak wyglądała etykieta) :P Ja kupiłam wersję kremową połączoną z lilią wodną, ale nadal można gdzieś kupić samą trawę cytrynową (szczerze mówiąc, ja jeszcze na nią nie natrafiłam…).
W każdym razie, konsystencja była bardzo przyjemna w kontakcie ze skórą, dobrze się pieniła. Ciało było bardzo dobrze nawilżone, więc stanowiło idealną opcję dla mazidłowych leniuchów :P Niestety, czasami zdarzało się, że wyskakiwały mi zaczerwienienia na dekolcie, więc chyba coś jest jednak na rzeczy z tymi żelami z firmy Kult, bo inna wersja też mnie podrażniła (pisałam o niej tutaj) :/
Jeśli chodzi o zapach, to w ogóle nie czułam tam trawy cytrynowej a jedynie lilię wodną, której zapachu (jak możecie się już domyślać) nie znoszę. Nie wiem, gdzie podział się mój nochal, gdy kupowałam ten żel, ale pewnie znowu dostałam ogólnego zaćmienia na widok nazwy „trawa cytrynowa”:/ Odkładałam zużywanie tego żelu w nieskończoność, ale nie chciałam, żeby minął jego termin ważności, więc się zmusiłam :P Mimo wszystko, zapach działał na mnie orzeźwiająco, ale kąpałam się szybko, żeby dłużej nie czuć tej lilii wodnej :P
Dostępność: Aldi
Pojemność: 300 ml
Cena: 3,47 zł


Miałyście któryś z tych żeli pod prysznic? Co o nich sądzicie?
Dajcie znać czy spodobała się Wam taka skondensowana forma recenzji;)


Ps. Podałam Wam konkretne sklepy, gdzie kupiłam powyższe żele oraz ceny, za które je ówcześnie nabyłam.

wtorek, 29 lipca 2014

Ponowne wyniki rozdania "Zjedz arbuza z Neonową"!

Nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji, no ale cóż… Wyłoniona zwyciężczyni rozdania nie skontaktowała się ze mną w sprawie odbioru nagrody w wyznaczonym terminie, więc maszyna losująca poszła w ruch po raz drugi. Do kogo tym razem uśmiechnęło się szczęście? ;)

Zwyciężczynią rozdania jest…


Gratuluję!:) I proszę o szybki kontakt mailowy w ciągu najbliższych 3 dni, gdyż chciałabym wysłać paczkę jeszcze przed swoją wyprowadzką. Mam nadzieję, że nie będę musiała losować zwycięzcy po raz trzeci… :P

niedziela, 27 lipca 2014

Macierzanka od Ziaji

Staram się nie zmieniać zbyt często produktów do higieny intymnej, żeby nie zaburzać fizjologii tego obszaru ciała. Jednak kupując na okrągło żel Intimea z Biedry, zaczął mi się on zwyczajnie nudzić i potrzebowałam jakiejś odmiany. Szukałam czegoś o większej pojemności i tym razem padło na Ziaję, co mnie samą zadziwiło, gdyż na kosmetyki tej firmy patrzę spod byka przez pryzmat jednego ich kremu do twarzy, który okazał się totalnym niewypałem, zapychającym skórę. Postanowiłam jednak zaryzykować i wypróbować płyn do higieny intymnej Ziaja intima macierzanka.
Od producenta: 
Opakowanie: Plastikowa butla z zakrętką w kształcie kulki. Szkoda, że ta wersja żelu nie została wyposażona w pompkę (tak jak wersje kremowe), ale da się to przeżyć, bo konsystencja jest na tyle rzadka, że bez problemu wydobywa się ją z opakowania.

Konsystencja: Żelowa, rzadka.

Kolor: Zielony.

Zapach: Delikatny, taki ziołowy, przyjemny.

Wydajność: Bardzo duża!

Skład: 
Moja opinia: Przyznam, że kupiłam „macierzankę” tylko dlatego, że inne zapachy płynów Ziaji, jakie były dostępne wtedy w Hebe, nie spodobały mi się, a jej właściwości (wg etykiety) były porównywalne z pozostałymi wersjami. W każdym razie, po zużyciu prawie całej butli mogę powiedzieć, że jestem pozytywnie zaskoczona tym produktem! Obawiałam się podrażnień czy uczuleń sfery intymnej, ale nic takiego nie miało miejsca. Płyn (chociaż dla mnie to raczej rzadki żel) zapewnia mi podstawową ochronę, co stanowi meritum w tego typu produktach. Poza tym przyjemnie pachnie, dobrze się pieni, kosztuje śmieszne pieniądze w porównaniu do pojemności, a do tego jest bardzo, ale to bardzo wydajny (butla sięga dna dopiero po 7 miesiącach!), więc same plusy! Tak jak już wspomniałam, szkoda, że opakowanie nie posiada pompki i szczerze mówiąc, nie rozumiem tego, patrząc na kremowe wersje. Mam nadzieję i po cichu liczę na to, że kolejne opakowanie tego płynu nie zmieni mojej pozytywnej opinii. Obym tylko nie wykrakała…

Dostępność: drogerie, markety
Pojemność: 500 ml
Cena: Ok. 6-8 zł

Lubicie płyny do higieny intymnej Ziaji? Jaką wersję najbardziej? :)

piątek, 25 lipca 2014

Wyniki rozdania "Zjedz arbuza z Neonową"

Przyszedł czas na wyniki mojego pierwszego rozdania „Zjedz arbuza z Neonową”. 
Zanim jednak przejdę do tego, kto zgarnie arbuzowy zestaw, chwila na małą biurokrację. Do rozdania zgłosiły się 102 osoby. Niestety, aż 35 (!) z nich musiałam zdyskwalifikować ze względu na niespełnienie obowiązkowych warunków lub niedoczytanie regulaminu, w którym wyraźnie było napisane m.in., że osoby nieposiadające bloga nie mogą wziąć udziału w rozdaniu. Każde zgłoszenie zostało przeze mnie bardzo dokładnie sprawdzone. O ile z początku zwracałam się z prośbą do osób z błędnymi formularzami, aby je poprawiły (bo jestem w stanie zrozumieć, że przypadkowo o czymś się zapomniało), o tyle później szkoda było mi na to czasu i mojej energii. Na tydzień przed zakończeniem rozdania napisałam przypominający post, dzięki któremu każdy miał szansę poprawić ewentualne błędy w swoim zgłoszeniu.

Elmo miał mi pomóc w wyłonieniu zwycięzcy, ale ostatecznie, ze względu na to, że na dniach czeka mnie wyprowadzka i nie mam czasu na nic innego poza pakowaniem swoich gratów, postanowiłam wspomóc się inną maszyną losującą. Najpierw wpisałam zgłoszenia do Excela, a potem uruchomiłam interaktywną maszynę. Nagrałam filmik, żeby nikt nie miał wątpliwości, iż losowanie przebiegło prawidłowo i rzetelnie :D

Zwyciężczynią rozdania jest…



 Kochana, serdecznie Ci gratuluję i czekam przez 3 dni na Twój adres do wysyłki nagród!:)) 
A wszystkim uczestnikom rozdania dziękuję za udział w zabawie!:)
  

wtorek, 22 lipca 2014

Ostatnia szansa na zgarnięcie arbuzowych kosmetyków

2 godziny i 59 minut - tyle dokładnie czasu zostało do wysyłania swoich zgłoszeń w moim rozdaniu "Zjedz arbuza z Neonową". Jeśli jeszcze ktoś się nie zgłosił, a ma chęć zgarnięcia kilku arbuzowych kosmetyków, to ma ostatnią szansę, aby to uczynić;)

Link do rozdania i jego zasad znajdziecie tutaj.


 Powodzenia!!! :)

piątek, 18 lipca 2014

Nieregenerujące regenerum do rąk

O tym produkcie do rąk usłyszałam od kogoś z rodziny. Osoba ta zachwalała kosmetyk, twierdząc, że już po 2-3 dniach odczuła poprawę stanu naskórka. Wypróbowałam go raz czy dwa i stwierdziłam, że produkt wydaje się być całkiem ciekawy, dlatego w kryzysowej sytuacji postanowiłam go nabyć. O ile przysłowie głosi „im głębiej w las, tym więcej drzew”, tak po regularnym stosowaniu regeneracyjnego serum do rąk Regenerum mogłam powiedzieć „im dłużej go używasz, tym w głębszej d… jesteś”.
Od producenta: 
Opakowanie: Mała plastikowa tubka z odkręcaną zakrętką. Plus za mały otwór w nakrętce, bo aplikujemy tyle kremu, ile potrzeba. Tubka była zapakowana w kartonik z dodatkową ulotką w środku. Dla mnie to bez sensu pisać jedno i to samo na tubce, opakowaniu i ulotce. Nie wystarczyła etykieta z informacjami na tubce? Nie lubię zbędnej makulatury…

Konsystencja: Jak na serum, jest dla mnie za tłusta. Jest też zbita, więc dobrze wydobywa się ją z opakowania. Wchłania się dość szybko, ale pozostawia po sobie lekki film, przez który mam długotrwałe wrażenie poklejonych rąk.
Kolor:  Biały, z domieszką żółtego.

Zapach: Delikatny, taki lekko mleczny. Mnie się nie podobał.

Wydajność: Mała.

Skład:
Moja opinia: Jestem zdziwiona pozytywnymi opiniami, jakie przeczytałam w Internecie na temat tego serum. Przypuszczam, że osoby, które wystawiły mu wysoką notę, najwyraźniej nie miały większych problemów ze skórą dłoni. Ja miewam takie problemy (chociażby po kontakcie z detergentami) i dla mnie coś, co trzykrotnie wrzeszczy na opakowaniu o regeneracji, powinno rzeczywiście tak działać. Tymczasem to serum jest dla mnie za słabe. Daje złudne uczucie nawilżenia, by już po chwili znowu pojawiły się suche skórki, tak jakby tylko chwilowo maskowało suche miejsca na dłoniach. Nie sprawdza się zatem przy bardzo suchej skórze. O regeneracji popękanego naskórka też nie macie co marzyć. Wydaje mi się, ze to serum jeszcze bardziej przesuszyło skórę moich dłoni - dla porównania, jak posmaruję je innym kremem, to wyglądają na naprawdę zadbane, bez żadnych suchych wiórów… Do tego wszystkiego, serum ma małą pojemność i za wysoką cenę. Wydajność jest tragiczna. Kremuję dłonie po każdym ich myciu, czyli co najmniej kilka razy dziennie i wyobraźcie sobie, że na drugi dzień po zakupie serum, zużyłam prawie połowę opakowania! Podsumowując, to cudowne „regeneracyjne serum” powinno nazywać się „zwykłym kremem” do rąk, za to w niezwykłej cenie.

Dostępność: Apteka Super-Pharm
Pojemność: 50 ml
Cena: 19,99 zł

Używałyście tego serum? A może stosowałyście inne produkty z serii "Regenerum"? Co o nich sądzicie?

wtorek, 15 lipca 2014

Przypomnienie o arbuzowym rozdaniu

Dzisiaj szybki post informacyjny. Chciałabym Wam przypomnieć o moim rozdaniu "Zjedz arbuza z Neonową", w którym do zgarnięcia są same smakowite kąski;) Swoje zgłoszenia możecie wysyłać jeszcze przez cały tydzień! Zapraszam wszystkich, a w szczególności moje Top Komentatorki, które mają szansę zgarnięcia sporej liczby losów;) A tych, którzy już się zgłosili, proszę o sprawdzenie poprawności swoich zgłoszeń i doczytanie regulaminu, bo niestety pojawiły się osoby, które nie spełniają podstawowych warunków... 

Wszelkie informacje dotyczące rozdania znajdziecie tutaj


Zapraszam! :))

poniedziałek, 14 lipca 2014

Szampon-winowajca "istnej masakry" na głowie

Przy okazji recenzowania pewnej odżywki do włosów wspominałam o szamponie-winowajcy, który zmasakrował moje włosy. Przyszedł w końcu czas na jego bliższe przedstawienie, choć uważam, że w ogóle na to nie zasłużył. Na szczęście, jagodowy szampon do włosów Balea pochodził z edycji limitowanej, ale jeśli przypadkiem macie jeszcze do niego dostęp, to bądźcie ostrożne!

Od producenta:
[Moje & translatora Wujka Gugla tłumaczenie:]
Twoje przygoda pielęgnacji włosów ze słodko-owocowym zapachem jagód: limitowana edycja od Balea.
Urzekająca przygoda zapachowa. Owocowo pachnąca pielęgnacja dla pięknych, jedwabiście lśniących włosów: Balea Szampon Blaubeere oczyszcza włosy delikatnie, ale dokładnie. Formuła z ekstraktem z jagód pielęgnuje zniszczone włosy i nadaje im życiowy połysk - do końcówek. Słodko-owocowy aromat dojrzałych jagód urzeka zmysły i pozwala nam marzyć, być może o spacerze po lesie?
*Pielęgnacyjna formuła z cennym ekstraktem jagodowym odżywia włosy i skórę głowy.
*Kompleks z witaminą B3 i prowitaminą B5 pielęgnuje i uelastycznia włosy – każdego dnia bez obciążania.
*Szczególnie łagodna formuła bez silikonów.
Stosowanie: Wmasować w wilgotne włosy. Dokładnie spłukać.
Zgodność skóry: Testowany dermatologicznie.

Opakowanie: Lekko wyprofilowane, plastikowe. Miało słabą zakrętkę - wieczko zdążyło mi się urwać :P Kolorem adekwatne do koloru zawartości. Jeśli chodzi o etykietę, to w odróżnieniu od żeli pod prysznic, jest ona papierowa i naklejana. Ta babeczka (a raczej jej głowa :P) wygląda tandetnie.  To znaczy, babeczka jest niczego sobie, ale umieszczenie głowy na etykiecie jest dość dziwne:/ Tak, wiem, że to szampon do włosów na głowie (:P), ale cała ta etykieta kojarzy mi się z niemieckimi familijnymi szamponami albo zdjęciami z podręczników do nauki niemieckiego :P Ech… nie ma to jak etykiety żeli Balea :D

Konsystencja: Rzadka, przezroczysta.
Kolor: Niebieski! :D

Zapach: Podobno jagodowy :P

Wydajność: Średnia.

Skład: 
Moja opinia: Jedyne, co mi się w tym szamponie spodobało, to jego niska cena i niebieski kolor (tak przy okazji, to po raz pierwszy spotkałam się z niebieskim szamponem :D). Zapach sztucznych „jagód” był dla mnie za słodki, już prędzej kojarzył mi się z gumą balonową. Konsystencja szamponu była bardzo rzadka, co przekładało się na jego średnią wydajność.
Przechodząc do działania, był to bubel nad bublami!:/ Szampon podrażnił skórę mojej głowy – swędziała strasznie! :/ Plątał włosy, robiły się straszne kołtuny, które ciężko było rozczesać. Najgorsze w nim było jednak to, że zrobił mi z włosów jeszcze większe siano niż było na co dzień! Włosy stały się bardzo suche, bardzo zniszczone, zmatowione i pozbawione blasku:/ Był to najgorszy szampon do włosów, na jaki natrafiłam (nawet sławetny Timotei  nie miał tylu wad co on)! Wyrządził mi niezłą masakrę na głowie, więc nie obeszło się bez wizyty u fryzjera i ścięcia sporej ilości włosów!:( Szamponu nie używałam codziennie, mimo iż takie miał przeznaczenie. Czytałam większość pozytywnych opinii na jego temat, więc nie wiem czy tylko ja mam takiego pecha, czy wersja jagodowa była do bani, czy cała seria „jeden Tag shampoo” jest do bani, czy też wszystkie szampony z Balei nie będą mi odpowiadać? Nie wiem, ale będąc w DMie, omijam szerokim łukiem regał z produktami do włosów...

Dostępność: DM, sklepy z chemią niemiecką
Pojemność: 300 ml
Cena: 0,65 €

Miałyście do czynienia z szamponami Balea z serii "jeden Tag"? Jakie macie zdanie na ich temat? 

środa, 9 lipca 2014

Zakupy 6/2014

W poprzednim miesiącu nie wpadłam w szał zakupów kosmetycznych z kilku powodów. Po pierwsze, byłam ciągle w rozjazdach i nie miałam sposobności chodzić po drogeriach. Po drugie, potrzebowałam tak naprawdę tylko kilku produktów. A po trzecie, ten słynny „minimalizm”… znowu mi się wkręcił, bo przygotowując się powoli logistycznie do wyprowadzki z aktualnego mieszkania, przeraził mnie fakt pakowania moich zapasów kosmetycznych, a co dopiero, jakby się one jeszcze powiększyły…

Oto kilka czerwcowych nabytków:
Najpierw poszłam do Rossmanna po antyperspiranty. Planowałam kupić dwa z Rexony, ale ostatecznie z tej firmy wzięłam tylko jeden (2) w sztyfcie Invisible Aqua (6,49 zł*). Uległam też małemu gratisowi, bo do antyperspirantów z Fa dodawali bransoletkę, którą możecie zobaczyć na środku zdjęcia. Ze względu na to, że ostatnio zachwyciłam się biało-fioletową sportową wersją sprayu, tym razem chciałam wypróbować wersję różową (1) Fa Sport Double Power (5,99 zł*). W czerwcu miałam też kilka uroczystości rodzinnych, a nie wiedziałam, na ile jeszcze starczy mi mój eyeliner, dlatego dla bezpieczeństwa zaopatrzyłam się w kolejny egzemplarz (3) z Wibo (7,39 zł*). Do koszyka dorzuciłam również (4) Natural Lip Stick z aloesem i mentolem, tym razem w sztyfcie (3,99 zł).
W Biedrze zakupiłam przecenione (5) arbuzowe masełka z Bielendy (3,99 zł*) – drugą sztukę możecie wygrać w moim rozdaniu tutaj:) Do tego kupiłam również (6) płatki kosmetyczne Carea (1,99 zł), tym razem w wersji fioletowej. Natomiast w Tesco zaopatrzyłam się w zestaw (7) maszynek do golenia (3,99 zł), które kiedyś kupowałam i dawały wtedy radę.

Jak widzicie, nie było tego wiele, ale mnie to akurat bardzo cieszy :D Ciekawe, czy złamię się przy obecnej stonkowej ofercie kosmetycznej :P Na razie trzymam się dzielnie :P

poniedziałek, 7 lipca 2014

Denko 5-6/2014

Jakkolwiek uwielbiam posty denkowe, tak chyba po raz pierwszy odetchnęłam z tak ogromną ulgą po wywaleniu posegregowanych śmieci do odpowiednich kontenerów na podwórku! I wcale nie chodzi o ilość pustaków w majowo-czerwcowym denku, ale o pustaki z poprzednich miesięcy (jeszcze z zeszłego roku…), które wciąż czekały na zaległe recenzje. Kiedy po otwarciu szafy wysypała się na mnie zawartość denkowej torby, powiedziałam sobie: „O nie, Neonowa! Koniec tych sentymentów! Weź się w garść!” :P No i tak zrobiłam: zedytowałam kilka starych denek (wg obietnic z tego postu) oraz napisałam kilka zaległych recenzji, które w bliższej lub dalszej przyszłości ujrzą światło dzienne na blogu;) Swoją drogą, nie sądziłam, że projekt denko może mnie aż tak wymęczyć :P
Nie przedłużając, zapraszam Was teraz na aktualne denko z maja i czerwca, przypominając jednocześnie mini legendę:

produkt, do którego z chęcią powrócę
produkt, do którego nie wiem czy powrócę
produkt, do którego nie powrócę
  
1. Kremowy żel pod prysznic BeBeauty Happy Moments: Bardzo tani żel o dużej pojemności. Pachniał pięknie, orzeźwiająco i intensywnie. Uwielbiam takie zapachy! Konsystencja była miła w dotyku, dobrze się pieniła. Niestety, wysuszył moją skórę, a co gorsze, podrażnił ją! :( Recenzja tutaj

2. Żel pod prysznic Balea Carambola Lambada: Planuję zbiorczą recenzję letniej edycji limitowanej. Nie powrócę do niego ze względu na jego sezonowość oraz to, że mam mnóstwo innych żeli w zapasie.

3. Musujące kule do kąpieli Dairy fun (milk&honey, caramel apple, peach&mango): W opakowaniu pachniały przyjemnie, a w użyciu już niekoniecznie. Powiedziałabym nawet, że śmierdziały :/ Lekko zabarwiały wodę, nie wytwarzały piany. Bardzo dobrze natłuszczały skórę.
4. Płyn micelarny BeBeauty: Zużyłam kolejną dużą butlę i tylko taką opłaca się kupować. Micel z Biedry trochę mi się już znudził i nie planowałam do niego wracać, ale niedawno zmieniłam zdanie i muszę się znowu w niego zaopatrzeć.

5. Płyn micelarny L’Oreal Ideal Soft: Zużyłam ostatnią sztukę tego micela, jaką zachomikowałam. Nadal mam co do niego mieszane uczucia. Planuję zbiorczą recenzję kilku miceli, więc tam napiszę o nim więcej.

6. Hipoalergiczny żel do mycia twarzy z aloesem i ogórkiem: Posiadał nieszczelną zakrętkę, więc całe opakowanie i wszystko dookoła się lepiło. Z demakijażem radził sobie różnie. Nie wysuszył mojej skóry, ale strasznie mnie po nim wysypało:/ Cieszę się, że dobił wreszcie dna! Recenzja tutaj.
7. Olej kokosowy KTC: Zamówiłam go do olejowania włosów, ale nie było to na moje nerwy. Próbowałam wykorzystać go do pielęgnacji ciała, ale z kolei był za tłusty i wolno się wchłaniał. Dałam mu ostatnią szansę i zużyłam go do smażenia :D Tu spisał się świetnie! Poza gołąbkami nic mi się na nim nie przypaliło, uwydatnił smak potraw, a do tego nie zaśmierdział całego mieszkania :P Do kuchni polecam jak najbardziej :P Pachniał specyficznie (mnie się zapach nie podobał). Konsystencja oleju była uzależniona od temperatury pomieszczenia: w zimie – stan stały, w lecie – stan ciekły.

8. Tłuszcz mleczny z nagietkiem Natko: Produkt przeznaczony dla osób z problemami skórnymi. Łagodził podrażnienia po goleniu i niwelował zaczerwienione miejsca na ciele. Nie regenerował w pełni skóry. Na długi czas pozostawiał po sobie tłusty film, do tego miał okropny zapach:/ Recenzja tutaj.

9. Krem Alantan dermoline z wit. A+E: stara recenzja tutaj. Za jakiś czas planuję napisać zbiorczy post całej serii tych kremów.

10. Maseczka aktywnie matująca Dermedic Normativ: Pierwsza saszetka przyniosła opłakane skutki w postaci nadmiernego ściągnięcia skóry, pieczenia, a potem świądu. Przy drugim opakowaniu nie zauważyłam nic niepokojącego. Maseczka na krótko matowiła skórę i to tyle z jej działania.  
11. Nawilżający krem do rąk Cien: Bardzo wydajny, tani, a co najważniejsze - skuteczny krem do rąk. I to z Lidla :P Ładnie pachnie i szybko się wchłania. Recenzja tutaj.

12. Lekarskie mydło w kostce Isana Sensitive: Bardzo dobre mydło dla osób z wrażliwą skórą dłoni. Nie wysusza i nie podrażnia. Nie rozleciało się na części, było wydajne. Szkoda tylko, że nie posiadało zapachu:( Recenzja tutaj.

13. Mydełko naturalne z nanosrebrem VinSvin: Drogie (ponad 7 zł!) mydło, a wcale nie było lepsze od tego z Isany. Myć myło, ale czasem zdarzało mu się wywołać pieczenie w kontakcie z naderwanym naskórkiem. Miało brązowawy odcień. Pachniało delikatnie, ale zupełnie nie w moim guście. Szybko się zużyło.

14. Hipoalergiczne mydło naturalne Biały Jeleń: Kupiłam je do mycia pędzli i w tym przypadku sprawdziło się idealnie! Szkoda tylko, że szybko się połamało.
15. Antyperspirant Garnier mineral Maximum Control 72 h: Najfaniejsza była w nim zakrętka z blokadą :D Pachniał delikatnie i naturalnie. Trochę się „kurzył”, ale do przejścia. Na początku zapewniał dobrą ochronę, ale moja skóra chyba za szybko się do niego przyzwyczaiła, bo potem było kiepsko pod pachami.

16. Maszynki do golenia Bic twin lady: Były ostre, ale do czasu. W każdej maszynce złamała mi się ta część z ostrzem –albo za mocno uderzałam nimi o wannę, albo plastik był za słaby :P Stawiam na jedno i drugie :P  

17. Maszynki do golenia BeBeauty: Najgorsze maszynki do golenia, jakie miałam. Nie powinny nazywać się jednorazówkami, tylko pół-jednorazówkami albo nawet-nie-pół-jednorazówkami. Jedną maszynką zdążyłam sobie ogolić tylko pachy albo jedną nogę, bo na drugą albo nie starczało ostrza, albo szybko się ono zapychało:/

18. Płatki kosmetyczne Caterine: Kupione w Kauflandzie. Rozwarstwiały się. Szybko je zużyłam. Co tu dużo pisać, były beznadziejne.

19. Płatki kosmetyczne Carea (aloe vera): Nie znam lepszych płatków niż te! Jako jedyne z wersji biedronkowych mają zszyte brzegi, dzięki czemu nie ma mowy o rozwarstwianiu się. Bardzo je lubię i żałuję, że nie odkryłam ich wcześniej!

20. Patyczki do uszu Lilibe: Zwykłe patyczki, nic szczególnego. Miały fajny fioletowy kolor. Do korekty makijażu oka były dla mnie za grube.


1. Podkład Eveline Art Scenic 3w1 (naturalny): Mój pierwszy podkład i jakże niedobrany kolor :P Nie dość, że sam w sobie był ciemny, to jeszcze bardziej ciemniał na twarzy. Tworzył efekt maski i uwydatniał suche skórki. Pomimo, że miał lejącą się konsystencję, to dobrze się ją aplikowało. Był tani (6,99 zł w Biedrze dawno, dawno temu :P) i miał nieco większą niż standardowe podkłady pojemność (40 ml).

2. Tusz do rzęs Essence Multi Action: Powtarzam to już któryś raz – moja ulubiona maskara! Niestety kupiłam otwierany egzemplarz (wiedziałam o tym, ale była to ostatnia sztuka), więc starczył mi na jakieś 2 miesiące.

3. Eyeliner Essence Extra longlasting (01 deep black): Początkowo, byłam nim zachwycona, bo dawał intensywną, długotrwałą czerń i miał dość precyzyjną końcówkę. Po jakimś miesiącu kolor zaczął powoli blaknąć, kreski odbijały się na górnej powiece, a do tego wszystkiego końcówka się rozjechała (a dokładniej jej włosie).

4. Natural Lip Balm Lovely (aloe vera&mentol): Wygrałam go w jednym z rozdań i żałowałam, że zaczęłam używać go tak późno. Myślałam, że skoro to produkt z Lovely, to nie może być to nic nadzwyczajnego. Jakże się grubo pomyliłam! Był to najlepszy produkt pielęgnacyjny do ust, jakiego kiedykolwiek używałam! Idealnie zregenerował moje suche usta, a potem kontynuował ich pielęgnację. Przy nim nie było mowy o żadnych suchych skórkach! Pachniał zielarsko, ale dostarczał przyjemnego mrowienia ust, dzięki mentolowi w składzie. Nie przeszkadzała mi nawet aż tak bardzo aplikacja balsamu palcami. Puszka była solidna i bez problemu odkręcało się jej wieczko. Używałabym go nadal, pomimo upływu terminu ważności, ale niestety coś dziwnego zaczęło dziać się z jego kolorem – z żółtego zaczął zmieniać się w brązowy, co wyglądało bardzo nieestetycznie. Myślałam, że może trafiłam na felerny egzemplarz, ale wyczytałam w necie, że dwóm blogerkom też się to przydarzyło, a twierdziły one, iż wynika to ze złego połączenia składników. Wydaje mi się to całkiem wiarygodnym argumentem, zwłaszcza, że produkt został wycofany z Rossmanna! Czuję wielki smuteczek, bo moje usta są teraz suche jak wiór i nie mogę doprowadzić ich do normalnego stanu:( Co ciekawe, ten sam balsam, tylko że w formie sztyftu, nadal można zakupić w Rossie, co oczywiście uczyniłam, ale póki co, ma się on nijak do swojego brata w puszce:/

środa, 2 lipca 2014

[Zakończone!] Zjedz arbuza z Neonową - ROZDANIE! :D

Nadejszła wiekopomna chwila! Neonowa organizuje rozdanie! :D Niedawno rozpoczęło się lato i choć pogoda bywa zróżnicowana, to tak czy siak kojarzone jest ono z upałami. A co jest najlepsze na upały? ARBUZ :D Jeśli tak jak ja, jesteście fankami tego soczystego owocu i chętnie wypróbowałybyście arbuzowe kosmetyki, to zapraszam do wzięcia udziału w rozdaniu „Zjedz arbuza z Neonową”! :D Czy znajdą się jacyś chętni? :D


W skład nagrody wchodzą:

1. Żel pod prysznic Melon Tango Balea
2. Masło do ciała Arbuz Bielenda
3. Pomadka do ust Fruity Shine Watermelon Nivea

Są to kosmetyki nowe i nieużywane, zakupione z myślą o rozdaniu (jeśli widziałyście je wcześniej w postach z zakupami, to informuję jedynie, że każdy kosmetyk kupowałam podwójnie, ale nie chciałam tego pokazywać, żebyście miały niespodziankę;)).

Dla chętnych dorzucę jeszcze bonus w postaci używanej wody toaletowej Star Nature watermelon, która na co dzień znajduje się w zakładce Sprzedam/wymienię ze względu na to, że zapach nie przypadł mi do gustu. Użyłam jej dosłownie kilka razy. Woda jest ważna jeszcze przez okres 2 lat. Jestem świadoma, że nie każdemu spodoba się fakt, iż do rozdania dorzucam coś używanego, ale pomyślałam, że skoro organizuję arbuzowe rozdanie, to czemu by nie dodać czwartego kosmetyku o zapachu tego owocu, zwłaszcza, że zużycie jest naprawdę minimalne.

 Co należy zrobić, aby wziąć udział w rozdaniu?

Jedynymi warunkami obowiązkowymi są: publiczna obserwacja mojego bloga, podanie swojego adresu e-mail (w celu skontaktowania się ze zwycięzcą) i oczywiście poprawne wypełnienie formularza zgłoszeniowego:) (1 los)

Dodatkowe losy będą przyznawane za:
- zamieszczenie na swoim blogu informacji o rozdaniu w postaci baneru (2 losy)
- zamieszczenie na swoim blogu informacji o rozdaniu w postaci osobnego postu (3 losy)
- dodanie mojego bloga do blogrolla (2 losy)

Jeśli moja „Szczęśliwa siódemka” (:D) czyli Top komentatorki z dnia dzisiejszego (2.07.2014) zechcą wziąć udział w rozdaniu, to otrzymają dodatkowo 3 losy:)

 W sumie można zdobyć aż 11 losów!

Czas na regulamin rozdania (czy ktoś to w ogóle czyta?:P):
1. Organizatorem i sponsorem rozdania jest autorka bloga http://keepitinmyblackbox.blogspot.com/ - Neonowa.
2. Rozdanie nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.).
3. Rozdanie skierowane jest jedynie dla osób posiadających bloga (blogi typowo rozdaniowe nie będą brane pod uwagę).
4. Osoby niepełnoletnie, które zechcą wziąć udział w rozdaniu, muszą uzyskać zgodę rodziców.
5. W rozdaniu można wygrać: żel pod prysznic Melon Tango Balea, masło do ciała Arbuz Bielenda oraz pomadkę do ust Fruity Shine Watermelon Nivea. Zwycięzca rozdania otrzyma dodatkowo używaną wodę toaletową Star Nature watermelon po uprzednim wyrażeniu zgody.
6. Warunkami obowiązkowymi wzięcia udziału w rozdaniu są: publiczna obserwacja bloga http://keepitinmyblackbox.blogspot.com/, podanie adresu e-mail oraz poprawne wypełnienie formularza zgłoszeniowego. Dodatkowe losy można zdobyć za dodanie baneru lub osobnego posta o rozdaniu, dodanie bloga http://keepitinmyblackbox.blogspot.com/ do blogrolla oraz za bycie Top komentatorką z dnia 2.07.2014.
7. Niespełnienie warunków obowiązkowych będzie równoważne z dyskwalifikacją uczestnika w rozdaniu.
8. Rozdanie trwa od 2.07.2014 godz. 22:10 do 20.07.2014 godz. 23:59.
9. Wyniki rozdania zostaną podane w ciągu 7 dni od zakończenia rozdania.
10. Nagrody zostaną wysłane w ciągu 7 dni roboczych od dnia uzyskania adresu zwycięzcy wysłanego z e-maila podanego w zgłoszeniu (w celu uniknięcia wyłudzenia nagrody przez osobę, która nie zostanie zwycięzcą).
11. Nagrody zostaną wysłane jedynie na terenie Polski. Osoby, które mieszkają za granicą mogą wziąć udział w rozdaniu, ale zobowiązane są do podania polskiego adresu do wysyłki nagrody.
12. Osoby, które zostaną obserwatorami jedynie na czas rozdania, nie będą brane pod uwagę przy ewentualnych następnych rozdaniach/konkursach.
13. Autorka bloga http://keepitinmyblackbox.blogspot.com/ zastrzega sobie prawo do zmiany regulaminu.

Na koniec podaję Wam wzór formularza zgłoszeniowego (proszę, żeby go nie zmieniać, bo wtedy łatwiej i szybciej będzie mi zliczać Wasze głosy):

Akceptuję regulamin rozdania.
Obserwuję jako:
E-mail:
Baner: TAK/NIE (+ link)
Post: TAK/NIE (+ link)
Blogroll: TAK/NIE (+ link)
Top komentatorka: TAK/NIE
Chcę otrzymać używany bonus: TAK/NIE


Baner do pobrania:


  Wszystkim uczestnikom rozdania życzę powodzenia!!! :)

Ps. Elmo zostaje ze mną i nie wchodzi w skład nagrody :P

wtorek, 1 lipca 2014

Dla fanów nagietka lub posiadaczy problemów dermatologicznych

W moich zapasach kosmetycznych bardzo rzadko pojawiają się zielarskie lub lecznicze produkty do pielęgnacji ciała. Jakimś trafem jednak znalazł się u mnie tłuszcz mleczny z nagietkiem Natko, który miał mieć wielofunkcyjne zastosowanie przy problemach dermatologicznych (stricte przy łuszczycy). Czy rzeczywiście okazał się być produktem wszechstronnym?


Od producenta: 
Opakowanie: Produkt znajduje się w białym, plastikowym pojemniczku z płaską, okrągłą zakrętką, pod którą było zabezpieczenie przed natrętami w postaci sreberka. Białe napisy na żółtym tle miały chyba w zamiarze dopomóc minimalistycznej etykiecie, ale co z tego, jak podczas bliskiego kontaktu literki mienią się w oczach. Dobrze, że zamieszczono do tego polskie biało-czarne tłumaczenie.

Konsystencja: Według producenta jest to maść o wdzięcznej nazwie „tłuszcz”. Dla mnie był to raczej maślany balsam :P
Kolor: Jasnopomarańczowy.

Zapach: Nagietkowy. Okropny! :/ Bardzo długo utrzymujący się na skórze.

Wydajność: W moim przypadku duża :P Przy codziennym stosowaniu na większe partie ciała mogłaby okazać się średnia.

Skład: 
Moja opinia: Nie choruję na łuszczycę, ale moja skóra często bywa sucha lub podrażniona, zwłaszcza podczas chłodnych miesięcy. Tłuszcz mleczny okazał się całkiem pomocnym produktem w walce z dolegliwościami dermatologicznymi na całym ciele. Dobrze i długotrwale natłuszczał skórę w okresie „grzewczym”, a także łagodził podrażnienia po depilacji. Najczęściej stosowałam go punktowo, gdy pojawiały się u mnie mniejsze lub większe suche i czerwone „placki” na skórze. Wystarczyło na noc posmarować to miejsce tłuszczem, żeby rano zaczerwienienie się zmniejszyło, a na następny dzień zniknęło całkowicie. Niestety, produkt nie zdał u mnie egzaminu przy popękanej lub skaleczonej skórze, więc nie uważam go za idealnego w zakresie regeneracji. Nie zauważyłam też poprawy ukrwienia czy działania antybakteryjnego, jakie opisuje producent.
Opakowanie było funkcjonalne, bo bez problemu można było zużyć zawartość do końca. Jeśli chodzi o konsystencję to łatwo rozprowadzało się ją na ciele, ale jej wielkim minusem było wchłanianie, a raczej brak wchłaniania, więc określenie „tłuszcz” jest w tym momencie adekwatne. Żeby nie było niejasności – konsystencja w dotyku nie jest jakimś smalcem, raczej takim maślanym balsamem, ale tłusta warstwa pozostaje na skórze do momentu umycia się, także ja polecam wieczorną aplikację tłuszczu i poranny prysznic, jeśli ktoś chciałby stosować go na całe ciało.
Najgorszy w tym produkcie jest jednak zapach, którego ja nie mogłam znieść od samego początku. Nigdy nie lubiłam zapachu nagietka, a stosowanie tłuszczu mlecznego tylko to spotęgowało. Zapach jest naprawdę nieprzyjemny, a wręcz odrzucający (no chyba, że ktoś lubuje się w tym kwiatku :P), więc używanie tego produktu było dla mnie zapachową katorgą. Tym bardziej, że zapach był bardzo intensywny i długo utrzymywał się na ciele, a co gorsza, na ubraniach.
Podsumowując, polecam wypróbowanie tego tłuszczu osobom z problemami skórnymi, ale uprzedzam o okropnym zapachu i długotrwałej tłustej warstwie.


Dostępność: Apteka
Pojemność: 250 ml
Cena: 12,90 zł