piątek, 30 listopada 2012

"Balsam" do ust Laura Conti Crazy Cola


Przeglądając kiedyś gazetkę Natury, natknęłam się na promocję pomadki do ust. Zaintrygował mnie smak coli, więc chciałam przekonać się na własnej skórze (ustach) czy faktycznie taki będzie. Pomadka kosztowała wtedy w granicach 4-5 zł. Od razu po wyjściu z drogerii rozpakowałam opakowanie, pomalowałam usta i już wiedziałam, że tego właśnie oczekiwałam! Pomadka Laura Conti Crazy Cola naprawdę pachnie jak cola i daje taki sam posmak;) Powiem Wam w tajemnicy, że mój chłopak miał takie samo zdanie, gdy zaserwowałam mu całusa :D


Na opakowaniu możemy znaleźć opis, że jest to balsam. No dla mnie pomadka to pomadka i nie ma gadania;) Ma odżywiać usta oraz błyskawicznie przynosić ulgę, jeżeli są spierzchnięte i przesuszone. Tu się zgodzę. Wystarczy raz przejechać pomadką po wargach i są one dobrze natłuszczone. "Balsam" zawiera masło kakaowe, wosk pszczeli i witaminy (nie podano jakie). Być może to te składniki powodują lekkie zabarwienie ust. Mnie taki efekt bardzo odpowiadał, ponieważ nie musiałam już używać błyszczyka. Usta wyglądały na lekko brązowawe. Ale ja właśnie po użyciu pomadki, stosowałam jeszcze przezroczysty błyszczyk, żeby uzyskać wyraźniejszy efekt. Oczywiście ucierpiała na tym szczoteczka błyszczyka, bo zrobiła się brązowa.
Sama pomadka jest małego rozmiaru, dzięki czemu bez problemu mieści się w torebce czy w kieszeni. Choć noszę ją zawsze przy sobie, niestety często zapominam jej użyć i przypominam sobie o tym dopiero po fakcie, gdy na moich ustach czuję już pustynię:/ Pomadka jest łatwa w użyciu, wystarczy pokręcić dnem i zawartość sama się wysuwa. Niestety, gdy się już kończyła, "pokrętło" się zacięło. Nie wiem czy dzieje się tak w każdym przypadku, ale mi zdarzyło się to już trzykrotnie (na cztery zakupione!). Co gorsze, dwie zacięły się już na samym początku:/ Pomadkę da się wykręcić, ale przy jej chowaniu trzeba już dopomóc sobie ustami...
Pomadka przyciągnęła moją uwagę również pod względem wizualnym. Zarówno etykietka, jak i tekturowe opakowanie, są rockowe. 


Gorzej było, gdy zerwałam etykietkę. Wtedy nie wyglądała już tak urzekająco (pokażę przy okazji listopadowego garbage'u). Pozbyłam się papierka, ponieważ strasznie wytłuścił się od zawartości, która "wychodziła" spod nakrętki. Po prostu trzeba uważać, żeby nie wykręcić jej za dużo.
Mimo tych dwóch mankamentów ponownie ją zakupiłam. Pierwsza starczyła mi na bardzo długo, ale może przez to, że nie używałam jej co chwilę. Zobaczymy czy przetrwa cały okres zimowy. Wybierając się po drugi egzemplarz do Natury, nie zaglądałam wcześniej do gazetki. Na miejscu zostałam pozytywnie zaskoczona, ponieważ pomadka była znowu w promocji, ale tym razem kosztowała jedyne 1,99 zł! Oczywiście nie mogłam przejść obok tego obojętnie i skusiłam się na zakup drugiej wersji - wild lemon. Już od jakiegoś czasu chciałam ją wypróbować, a wtedy nadarzyła się okazja. Chłopak namówił mnie jeszcze na trzecią - orange;) I teraz powiem Wam tak: odradzam zakup wariantu cytrynowego! Chyba liczyłam paradoksalnie, że będzie równie słodka jak cola. No i się przeliczyłam. Owszem, zapach jest cytrynowy i choć z początku posmak jest kwaśny, to potem przeradza się w chemiczne paskudztwo, którego cytryną nazwać się nie da. Jak tylko opowiedziałam chłopakowi o moich spostrzeżeniach, to chciał się zamienić, bo jemu sprezentowałam pomarańczę;) Też jakoś nie przypadła mi do gustu, ale była zdecydowanie lepsza od cytryny. W każdym razie wszystko wyszło inaczej, bo on pozostał przy orange, a lemon powędrował do mojej mamy. Oczywiście nie wcisnęłam jej na siłę, bo uprzedziłam mamę, czego może się spodziewać, ale z ciekawości sama chciała się przekonać. O dziwo, powiedziała, że jej ten posmak nie przeszkadza :O No to ja już nie wiem... Bynajmniej ja będę trzymała się z daleka od lemona, a przy kolejnym zużyciu zwariowanej coli, zakupię jej następczynię;)

Natura/1,99 zł (w promocji) [w Rossmanie widziałam za 4,99 zł]
nie pamiętam pojemności...

czwartek, 29 listopada 2012

Rozdanie u jcmakeupdream

I jeszcze jeden konkurs, w którym biorę udział. Tych nigdy za wiele, zwłaszcza, że jeszcze w żadnym nie wygrałam :D Tym razem rozdanie jest u jcmakeupdream, które potrwa do Wigilii. Więcej informacji TUTAJ

Tusz do rzęs Rimmel Extra WoW Lash Extreme Black (003)



Będąc dawno temu w Naturze zaopatrzyłam się w tusz do rzęs Rimmel Extra WoW Lash Extreme Black (003)


Miałam już wsadzoną do koszyka moją ukochaną maskarę z Essence, ale w ostatniej chwili zmieniłam zdanie - kto nie ryzykuje, ten (w tym przypadku) nie wie;) Skusiła mnie promocja na produkty Rimmela, więc zaczęłam wczytywać się w etykietki maskar tej firmy. Nie znalazłam żadnej, która jednocześnie by pogrubiała i wydłużała rzęsy, a takowe lubię. Musiałam zadowolić się czymś innym i padło na pogrubienie. Nie spodziewajcie się żadnego "wow". Na stronie Rimmela jest napisane, że ten wariant powinien pogrubiać rzęsy "aż do 12 razy" - jaaasne. Objętość tę ma rzekomo zwiększać szczoteczka o 50 % większa. Cóż, nie wiem jakie szczoteczki Rimmel ma zazwyczaj, więc nie wypowiadam się na temat jej wielkości. W każdym razie bardzo przypadła mi do gustu, ponieważ przypomina mi tą z Essence Multi Action:) 


Łatwo się nią maluje, bo dobrze rozczesuje rzęsy. A szczoteczka to właściwie główne kryterium, na które zwracam uwagę przy zakupie maskary. 
Na etykietce widnieje też napis, że produkt jest odpowiedni dla wrażliwych oczu. No szczoteczki do oka  raczej wkładać sobie nie będę...
Na początku jakoś nie byłam wielce zadowolona z nowego nabytku, ale z czasem przekonałam się do niego. Tusz spełnia swoje zadanie. Co ważne - nie skleja rzęs. Preferuję czarne odcienie, a ten jest dosyć intensywny jak na czerń (w końcu nazwa "extreme black";)). Jedyny mankament jest taki, że powoli zasycha i czasem bywa tak, że jeszcze nie skończę tuszować rzęs, a już wszystko poodbija mi się na powiekach. Samo opakowanie również mi się spodobało, jest małe, poręczne, a brytyjska flaga w kolorze czerwonym może tylko dodać jej uroku;)


Natura/11,99 zł
8 ml

Ps. Chciałam zamieścić zdjęcie pomalowanych oczu, abyście same mogły ocenić czy efekt "wow" występuje, ale z powodu tego, że późno chodzę spać (o czym doskonale świadczy godzina dodania tego posta ;])  i jestem od dłuższego czasu przemęczona, to mogłybyście ujrzeć jedynie efekt "zombie" :|

wtorek, 27 listopada 2012

Konturówka do oczu AVON Blackest Black


Przedostatni Katalog AVON zachęcił mnie tym razem nie tylko do zakupu kredki, ale i konturówki do oczu. Jest to pierwsza konturówka do oczu w mojej kosmetycznej "karierze". Strasznie byłam ciekawa efektów. Do tego stopnia, że szukałam informacji w internecie na temat różnic pomiędzy kredką a konturówką. W gruncie rzeczy mają różnić się tym, że kredkę się temperuje. Ta ciekawostka zaważyła na zamówieniu konturówki. Wybrałam konturówkę AVON Blackest Black


Już po pierwszym jej użyciu byłam załamana. Kredkę stosuję przede wszystkim do malowania dolnej linii wodnej oka, dlatego spróbowałam pomalować ją konturówką. Praktycznie nie było widać nic. Pewnie był to błąd zasadniczy, ale co tam - warto poeksperymentować. Dałam szansę konturówce i namalowałam nią kreskę na górnej powiece. W tym momencie rozczarowanie "bublem" zniknęło;) Konturówka jest szybka i łatwa w obsłudze. Wystarczy wysunąć rysik i gotowe. Ileż czasu zaoszczędziła mi na temperowaniu!:) "Rysik" jest miękki, ale niestety dosyć gruby i takie też robi kreski. 

Na zdjęciu wyszedł jeszcze grubszy - efekt zoom'u :/

Co ciekawe, na konturówce widnieje napis "eye liner", ale w języku angielskim wszystko wrzucają już do jednego wora. Konturówka nie jest co prawda tak trwała jak żelowa kredka z AVON, ale na pewno zakupię ją jeszcze kiedyś, żeby leżała sobie w kosmetyczce jako "rezerwa" w sytuacji nieposiadania lub trudności natemperowania kredki. 

AVON/12,99 zł
0,28 g

Ps. W następnym katalogu kosztowała w promocji 9,99 zł, ale ciężko przewidzieć takie okazje.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdanie u mirrorowiska


Zaciekawiły mnie nagrody, które można wygrać w konkursie u mirrorowiska, stąd biorę w nim udział;) Do zdobycia jest jeden z czterech zestawów, więc zwycięzców będzie więcej niż jeden. Konkurs trwa prawie do połowy stycznia! Więcej informacji TUTAJ

Antyperspirant w kulce NIVEA Energy Fresh

Antyperspirant to jeden z moich ulubionych kosmetyków z tego względu, że jego efekty widać gołym okiem, a raczej czuć gołym nosem;) Przede wszystkim zapewnia poczucie świeżości i komfortu, a wiadomo - człowiek poci się cały czas. Nie noszę antyperspirantu ze sobą w torebce, dlatego często jak przychodzę do domu po ciężkim i stresującym dniu, mam odczucie, że "spociłam się jak dzika świnia". Chyba powinnam to zmienić. W ciągu dnia stosuję antyperspirant przed każdym wyjściem z domu. Zdarza mi się zapomnieć, a wtedy wesoło nie jest. Stosuję go również od razu po kąpieli. 
Od zawsze korzystałam z antyperspirantów w kulce. Są chyba najwygodniejsze w użyciu. Nie wiem jak z innymi rodzajami, jeśli dezodorantu nie zaliczać do tej grupy. Gdzieś ostatnio wyczytałam, że antyperspiranty mają na celu zmniejszenie wydzielania potu, a dezodorantanty zakrywają tylko brzydki zapach. Dlatego tych drugich nie używam. Zapaszek wolę sobie "nałożyć" perfumą. 
Od długiego czasu korzystam z trzech antyperspirantów, jednakże moim ulubionym jest NIVEA Energy Fresh


Pamiętam, jak na sklepowej półce, stało pełno rodzajów NIVEA, a ja nie wiedziałam na który się zdecydować. Postanowiłam, że kryterium rozstrzygającym będzie zapach. Ciężko wyczuć zapach antyperspirantu w kulce, jeśli nie jest ona jeszcze przekręcona, przez co zawartość nie ma ujścia. W każdym razie, zapach trawy cytrynowej urzekł mnie na miejscu! Nie żaden tam zapach mydła czy męskiego żelu pod prysznic (bo z takimi kojarzą mi się inne antyperspiranty), tylko właśnie zapach trawy cytrynowej to jest to! Zanim się go użyje, już można poczuć się świeżym. 
Dla mnie antyperspirant musi spełniać trzy podstawowe warunki: ma zmniejszać wydzielanie potu, ma ładnie pachnieć i nie może pozostawiać plam na ubraniach. Pierwszy i drugi warunek Energy Fresh spełnia. Gorzej z tym trzecim. Ogólnie, wszystkie antyperspiranty pozostawiały mi po sobie niespodzianki, mniejsze i większe. Gdy gdzieś wychodzę, zazwyczaj w ostatniej chwili przypominam sobie o użyciu "zmniejszacza potu", a wtedy nie mam czasu czekać aż zawartość wchłonie się w skórę, dlatego niejednokrotnie ląduje ona na ubraniu. Często w sposób widoczny, a na niektórych bluzkach nie chce zejść w ogóle, dlatego lepiej zdecydować się od razu na przebranie. Mankamentem antyperspirantów jest również to, że wysuszają skórę pod pachami. Moim jedynym, jak do tej pory, rozwiązaniem jest smarowanie pach kremem co jakiś czas. Kwestią sporną nadal pozostaje to kiedy je kremować. No bo jeśli antyperspirant wysusza pachy po każdym zastosowaniu, to wypadałoby go co jakiś czas zmywać i wtedy kremować się - czyli kilka razy dziennie. Póki co, natłuszczam ciało po kąpieli, więc wtedy i moje pachy dostępują zaszczytu regeneracji. W każdym razie uwielbiam Energy Fresh i żaden antyperspirant tak szybko nie odbierze mu pierwszego miejsca na mojej liście;)

Natura/8,99 (w promocji)
50 ml

Ps. Jest mi niezmiernie miło, że doczekałam się pierwszych, co ważne - samozwańczych, obserwatorów mojego bloga!:) Dziękuję i mam nadzieję, że lektura moich wpisów nie okaże się stratą czasu;)

niedziela, 25 listopada 2012

Micelarny żel do mycia i demakijażu BeBeauty

Czytałam wiele recenzji na temat micelarnego żelu z Biedronki. Chyba jednak niedokładnie, bo nie wiem czemu, ale byłam przekonana, że jest to peeling to mycia twarzy! Nie cierpię peelingowania twarzy, ale zachęcona tyloma pozytywnymi opiniami, chciałam zaryzykować. Jakież było moje zdziwienie, kiedy (nie pamiętam czy jeszcze w sklepie, czy już w domu) przeczytałam na opakowaniu, że jest to żel do mycia i demakijażu;) 


Nie stosuję pełnego makijażu, rzekłabym, że jest on wręcz minimalny. Do demakijażu oczu używam mleczka, więc przeznaczyłam ten żel jedynie do oczyszczania twarzy. Raz spróbowałam zmyć nim tusz z rzęs, ale nie osiągnął on satysfakcjonującego efektu. Kupiłam wersję dla skóry suchej i wrażliwej. Żel ma za zadanie oczyścić twarz z makijażu i zanieczyszczeń, zmniejszyć podrażnienia i zaczerwienienia, nawilżać oraz odświeżać skórę, pozostawiając uczucie komfortu. Rzeczywiście, rozprowadzając żel na twarzy, doświadcza się przyjemnego, chłodzącego uczucia. Choć nie zawiera w sobie alergenów i sztucznych barwników, to na pewno nie zmniejsza podrażnień! Niestety nie jest napisane na etykiecie, jak długo ów żel powinien pozostawać na skórze. Zatem polecenie "następnie dokładnie spłukać wodą" traktuję jako "po chwili". Tubka jest mała, ale bardzo wydajna. Zastanawiam się po ilu miesiącach go zużyję, gdyż wyciśnięta na palec odrobina żelu naprawdę starcza na umycie całej twarzy. Na dzień dzisiejszy, chyba nie kupię go ponownie, bo nie jest mi on potrzebny do szczęścia, gdyż nie nakładam na siebie kilograma tapety;)

Biedronka/4,99 zł
150 ml

sobota, 24 listopada 2012

Rozdanie u grimagee


Dzisiaj o jeszcze jednym rozdaniu. Postanowiłam wziąć w nim udział mimo mojej nieukrywanej nienawiści do koloru różowego;] Do wygrania jest 6 "różyczek". Zgłaszać można się do 30.11. Więcej informacji TUTAJ.

Ciastek do wygrania! :)


Jedna z blogowiczek pragnie uraczyć nas Ciastkiem niemalże jak ze Shreka;) Ów Ciastek połknął żel pod prysznic, masło do ciała, mydło oraz peeling do ciała. Wszystko o cudnym zimowo-świątecznym zapachu imbiru i pierników. Chętnie się nim zaopiekuję;) Konkurs trwa do 27.11.Wszelkie informacje TUTAJ.


Krem Eveline Extra Soft Allergique

Długo poszukiwałam kremu do twarzy w większym opakowaniu, aby starczył mi na dłuższy okres. Taki produkt miała do zaoferowania firma Eveline. Póki co, miałam dobrą opinię na temat jej kosmetyków, więc postanowiłam wypróbować kolejny. 


Niestety, mam bardzo wrażliwą skórę, zwłaszcza na twarzy, dlatego przed zakupem szczegółowo zapoznałam się z etykietą. Mój wzrok od razu przykuło słowo "allergique", co oznacza, iż krem przeznaczony jest dla skóry skłonnej do alergii. Został stworzony na podstawie szwajcarskiej receptury, której właściwości mają być silnie nawilżające i kojące. Zawiera w sobie filtry UVA i UVB, a także olej z awokado (przeciwdziała wysuszeniu, utracie wody i jędrności; odżywia i głęboko regeneruje), d-panthenol i alantoinę (działają łagodząco i przeciwzapalnie, intensywnie nawilżają). Pozbawiony jest natomiast parafiny. Krem jest bezzapachowy, co mi akurat zupełnie nie przeszkadza w przypadku skóry twarzy. Pudełko jest okrągłe i płaskie, dzięki czemu dokładnie będzie można wybierać całą zawartość. Wolałabym jednak, aby było mniejsze a wyższe, gdyż zajmuje mi trochę miejsca w wąskiej szufladzie. Krem ma zbitą konsystencję koloru białego. Rozczarowałam się po zerwaniu sreberka, ponieważ zawartość kremu nie była równomiernie rozłożona i nie zajmowała całego opakowania. 

Zdjęcie zrobione po kilku dniach użytkowania
Mam duże zastrzeżenia co do tego czy krem naprawdę został stworzony przy współpracy z dermatologiem. Za każdym razem, gdy stosuję krem na twarzy, towarzyszy mi uczucie lekkiego pieczenia policzków. Owszem, obecnie mam troszkę podrażnioną skórę przez suche powietrze, dlatego nie chcę prorokować, iż krem ten zupełnie nie nadaje się dla alergików. Być może warto byłoby go użyć w okresie wiosenno-letnim, ale do tego czasu zdążę go już zużyć. Owe pieczenie nie trwa na szczęście długo, bo krem szybko się wchłania, ale jednak nie jest to przyjemne uczucie. Krem można stosować również na całym ciele. Ja wolę używać jednak balsamy, dlatego mimo wszystko, krem będę stosowała wyłącznie do twarzy. Myślę, że przez to nieprzyjemne uczucie więcej nie kupię tego produktu. Gdy go zużyję, chyba nie będę już eksperymentowała z kremami do twarzy i powrócę do Alantandermoline (recenzja TUTAJ).


Real/7,89 zł
200 ml

poniedziałek, 19 listopada 2012

Zimowy krem do rąk Cztery Pory Roku

Przeglądając któregoś dnia w internecie gazetkę promocyjną jednego z supermarketów natknęłam się na ofertę zimowego kremu do rąk Cztery Pory Roku. Jako, że bardzo odpowiadają mi produkty tej firmy, długo nie musiałam zastanawiać się nad zakupem kolejnego. Choć mam w domu jeszcze całą tubkę kremu jagodowego, to jednak dałam się skusić na wersję zimową. 


Wmówiłam sobie, że z racji małego opakowania będę nosiła ją w torebce. A guzik! Stoi cały czas w szafce, co nie oznacza, że w ogóle go nie używam! Bo używam kilka razy dziennie, ale tylko w domu, od razu po umyciu rąk. To był tylko taki pretekst, żeby kupić sobie coś nowego... W ofercie widziałam dwa rodzaje zimowego kremu, ale w sklepie był tylko jeden. Kupiłam wariant rozgrzewający z Bawełną Norweską i imbirem. Od razu napiszę, że nie zauważyłam żadnego efektu rozgrzewającego, więc nie wiem skąd ten napis. Nie słyszałam nic wcześniej o Bawełnie z Norwegii, ale trudno wychwycić jej zapach w połączeniu z imbirem, jakkolwiek by nie pachniał. Co do zapachu imbiru również mam wątpliwości, bo pierwsza moja myśl po powąchaniu zawartości była taka, że krem przypomina mi miodowe tabletki Strepsils. Przesadzili też z napisem o 24-godzinnej formule ochronnej (zawsze sceptycznie podchodzę do tego typu zapewnień). Właściwie nie zaczęła się jeszcze zima a powietrze nie jest (na szczęście!) jeszcze mroźne i suche, więc może nie potrafię odnaleźć w tym kremie tylu zalet, ile bym chciała. W końcu krem "zimowy" powinno stosować się w zimie;) W każdym razie krem dobrze natłuszcza skórę dłoni i szybko się wchłania. Nie zawiera parabenów, ale w jego skład wchodzi 10% naturalnych olejów (masło SHEA, olej sojowy i sezamowy) oraz 4% ekstraktów z wspomnianych już Bawełny Norweskiej i imbiru. Krem mnie nie zachwycił, a intensywny zapach powoli zaczyna działać mi na nerwy. Po jakimś czasie widziałam w innym sklepie również tę drugą opcję kremu zimowego - żurawina z miodem i mlekiem. Uwielbiam wszystko, co jest żurawinowe (chyba mam świra na tym punkcie), ale tym razem nie dałam się ponieść powoli rodzącemu się we mnie zakupoholizmowi. Odpuściłam sobie zakup z racjonalnych względów - wciąż miałam przed oczami wersję niebieską, która grzecznie czekała w moim pokoju. A dodatkowo, w sklepie pozostał tylko jeden egzemplarz, więc podejrzewam, że wszyscy go już macali i być może nawet odrobinkę użyli. Byłam przekonana, że jest to limitowana edycja, zwłaszcza, że na etykiecie dobitnie widnieje napis "nowość", ale po poszukiwaniach u wujka Gugla, wiem że była ona dostępna już zeszłej zimy. Może za rok kupię sobie wersję żurawinową? No chyba, że szybko zużyję imbirową, a żurawinowa ponownie będzie w promocji;>

POLOmarket/3,99 zł
75 ml


Ps. Dzisiaj po raz pierwszy zostałam wytypowana do testowania pewnego produktu przez co niemalże skaczę do sufitu;) Z niecierpliwością czekam na przesyłkę!

niedziela, 18 listopada 2012

Rozdanie u Fiore

Mimo, iż dopiero rozpoczynam przygodę z blogowaniem, postanowiłam wziąć udział w rozdaniach. Jednym z nich jest rozdanie u Fiore. Konkurs trwa do 21.11. Można wygrać zestawy kosmetyków takich firm jak m.in. Oriflame, Yves Rocher, Ziaja i Bentley. Może i Wam się poszczęści? :) Więcej informacji TUTAJ.

Jabłkowe mydło w płynie Thasis

Po fatalnym mydle ze Stonki nie chciałam zawieść się ponownie. Efekt został osiągnięty tylko częściowo. Zawsze kupuje najtańsze mydła, ale chyba zacznę inwestować w nie więcej niż dotychczas. Mydło w płynie Thasis gościło już kiedyś  w mojej łazience, ale teraz znajduje się w niej chyba po raz ostatni. 


Owszem, zawiera lanolinę, co ma przeciwdziałać przesuszaniu skóry, ale i tak po każdym zastosowaniu jakiegokolwiek mydła staram się od razu kremować ręce, więc nie są one suche. "Daje uczucie czystości, świeżości i komfortu przez cały dzień" pisze producent na etykietce. Bez przesady z tak długim okresem odczuwania tego produktu. A, że ma powodować odczucie czystych i świeżych rąk - każde mydło pozornie spełnia te warunki. Mydło znajduje się w przezroczystym, owalnym pojemniku, naturalnie z dozownikiem. Intensywny zielony kolor przypomina płyn do mycia naczyń. I niestety nie tylko w tym go przypomina. Mydło jest jabłkowe, producent dodaje, że o "zapachu świeżych owoców". No przepraszam bardzo, ale mi tutaj śmierdzi jabłkowym płynem do mycia naczyń i dłonie po umyciu również tak "pachną". Zabawne jest logo na przedniej stronie opakowania, gdyż obok połówki jabłka znajduje się piłka nożna wlatująca do bramki. To chyba jakieś limitowane logo z okazji Euro, ale ono już dawno przeminęło, więc nie wiem czy to jego pozostałości, czy też jakiś chwyt marketingowy dla fanów futbolu. Z niecierpliwością czekam, kiedy to mydło zużyję, żeby kupić nowe, może w końcu dla mnie odpowiednie.

POLOmarket/ 2,59 zł
500 ml

sobota, 17 listopada 2012

Żel do higieny intymnej Intimea

Kolejny produkt z Biedronki, do którego jestem przyzwyczajona. Żel do higieny intymnej Intimea stosuję od długiego czasu. 


Spodobało mi się małe opakowanie i cena. No właśnie, nie zawsze tanio oznacza gorzej. Jestem bardzo zadowolona z tego produktu. Żel zawiera kwas mlekowy i ekstrakt z białej herbaty, dzięki czemu działa przeciwzapalnie i zachowuje odpowiedni poziom pH skóry. Mycie tym żelem daje poczucie świeżości, a co najważniejsze nie podrażnia! Opakowanie jest małe, aczkolwiek ma dużą pojemność. Jest też przezroczyste, dzięki czemu nie muszę zastanawiać się czy zawartość skończyła się, czy też jeszcze coś znajduje się na dnie. Żel jest intensywnego koloru niebieskiego, co przykuło moją uwagę już w sklepie. Jedyną wadą tego produktu jest za duży otwór w zakrętce przez co, gdy się nie uważa, wylewa się zbyt duża ilość żelu. A marnotrawstwa nie lubię. Intimea posiada również emulsję do higieny intymnej, ale o niej może przy następnej okazji;)

Biedronka/2,99 zł
300 ml

piątek, 16 listopada 2012

Odżywka do włosów Schauma Krem i Olejek

Potrzebowałam nowej odżywki, bo poprzednia się kończyła. Przejrzałam różne gazetki w internecie i natknęłam się na promocję odżywek Schauma. Po udaniu się do Reala okazało się, że z wszystkich rodzajów tylko trzy były objęte obniżką. Co ciekawe, były to nowości. Wybrałam Krem i Olejek do włosów łamliwych z rozdwajającymi się końcówkami.



Odżywka czekała przez jakiś czas na swoją kolej. Gdy tylko wycisnęłam ją z opakowania wiedziałam, że nie będę żałować. Uwielbiam gęstą konsystencję odżywek, o czym wczoraj wspominałam. Jednakże, gdy zaaplikowałam Krem i Olejek na włosy, od razu się w niej zakochałam! Jeszcze żadna odżywka do włosów nie urzekła mnie aż tak swoim zapachem! Ów zapach jest bardzo intensywny i tak naprawdę uwalnia się dopiero po nałożeniu na włosy, bo w sklepie zupełnie nie przykuł mojej uwagi. Będąc już w domu, byłam zszokowana po przeczytaniu etykiety, że to "tylko" zapach kwiatu wanilii, gdyż w życiu bym na to nie wpadła. Mając zamknięte oczy po prostu rozkoszowałam się tym cudownym aromatem, który automatycznie przeniósł mnie w indyjskie klimaty, ach... Jeszcze dziwniejsze jest to, że zapach długo się utrzymuje, wyczuwałam go nawet na drugi dzień przy prostowaniu włosów. Kremowa formuła odżywki zawiera olejek arganowy (również na plus) oraz "intensywnie" pielęgnujące proteiny. Producent zapewnia o "100% sile"  i 3 razy łatwiejszym rozczesywaniu. Fakt, włosy się nie plączą. Co najważniejsze, przestały się rozdwajać (aczkolwiek w poprzedniej notce wspomniałam, że nie jestem pewna czy jest to skutek szamponu, czy jednak odżywki...). Nawet kolorystyka opakowania (brąz, złoto, bursztyn) spodobała mi się, choć w sklepie jakoś sceptycznie do niej podeszłam. Jeszcze raz powtarzam, że odżywka mnie u-rzek-ła! I zdecydowanie ją polecam! Już nie mogę się doczekać kiedy kupię sobie szampon w tej wersji, choćby nawet nie był w promocji;)

Real/5,99 zł
200 ml

czwartek, 15 listopada 2012

Szampon Elisse Dry Hair Solution

Dzisiaj zrecenzuję pierwszy produkt z moich październikowych zakupów. A będzie to szampon Elisse Dry Hair Solution:


Zdecydowałam się na jego kupno, bo danego dnia nie miałam czasu chodzić po sklepach. Potrzebowałam jakiegokolwiek szamponu na już. W Biedronce nie było zbytniego wyboru, a chciałam kupić coś taniego. No i padło na Elisse dla włosów suchych i zniszczonych. Zazwyczaj kupuje tego rodzaju szampony, bo po każdym myciu głowy używam prostownicy (rzadziej suszarki), co niestety strasznie wysusza włosy. Cena między małym a dużym opakowaniem nie różniła się zbytnio, więc wybrałam większe. Szampon zawiera ceramidy i proteiny, które mają wypełniać ubytki włosa. Etykietka z tyłu opakowania wymienia oczywiście wszystkie jego "walory" potwierdzone w testach. I oczywiście nie ma jakiejkolwiek informacji na temat osób badanych i ich ilości. Warto zwrócić uwagę, że owe zalety mają być widoczne po zastosowaniu nie tylko szamponu, ale również odżywki z tej firmy. Badani "zauważyli": "poprawę kondycji zniszczonych, suchych włosów; zapewnienie im zdrowego wyglądu; dokładne oczyszczanie i pielęgnowanie włosów; odzyskanie blasku i naturalnego połysku; wzmocnienie, ograniczenie łamliwości włosów oraz rozdwajanie się końcówek; łatwość rozczesywania, brak elektryzacji, korzystny wpływ na układanie włosów". Sporo tych zalet. Zbytnio nie zwracam uwagi na efekty, jakie ma wywoływać dany szampon, który zakupuję. Najważniejsze jest dla mnie jedynie, aby nie podrażniał mojej skóry głowy, nie wywoływał łupieżu i ładnie, bądź neutralnie pachniał. Ostatnio farbowałam włosy, więc i tak miały połysk. Stosując Elisse zauważyłam na pewno jedną zaletę - moje końcówki faktycznie przestały się rozdwajać! Nie wiem czy to kwestia szamponu, czy też odżywki (innej formy). Chyba też mniej wypada mi włosów przy myciu, aczkolwiek wciąż jest ich jak dla mnie o wiele za dużo... Opakowanie ma ładny kształt i kolorystykę. Będąc w sklepie, nie dało się nie zauważyć podobieństwa tego szamponu do Elseve L’Oréal, zwłaszcza, że stały obok siebie. Nie tylko w nazwie, ale również w czcionce, ogólnym wyglądzie, nie wspominając o "zaletach" na etykiecie. Konsystencja szamponu jest gęsta, co zawsze przypada mi do gustu. Zapach nie jest intensywny, co nie przeszkadza w jego aplikowaniu. Jeśli ktoś lubi tanie i duże szampony to polecam, aczkolwiek następnym razem poszukam czegoś innego.


Biedronka/4,99 zł
400 ml

poniedziałek, 12 listopada 2012

Październikowe Newsy

Wczoraj był Garbage, więc dzisiaj czas na nowości zakupione w ciągu całego października:


Jak na mnie jest to naprawdę spory dobytek. Normalnie nie kupuję tylu kosmetyków. Oczywiście było to rozłożone w czasie. Ilość spowodowana była przede wszystkim faktem rozpoczęcia nowego roku akademickiego, kolejną przeprowadzką, co oczywiście wiązało się z zaopatrzeniem w produkty, które pokończyły się na wakacjach lub kończyły się wkrótce. Tak naprawdę przeprowadzałam się w połowie września, a zdjęcie było robione pod koniec października, więc wiele produktów nie zostało na nim zamieszczonych z tego samego powodu, co brakujące pudełka w Garbagu, czyli z powodu braku bloga;)

A o to moje zakupy:

1. Włosy i prysznic:

  • Szampon do włosów Elisse Dry Hair Solution
  • Odżywka do włosów Schauma Krem i Olejek
  • Żel pod prysznic Fa (z olejkiem arganowym, maruli i migdałowym)













2. Higiena intymna: 



  • Wkładki higieniczne Femina (recenzja TUTAJ)
  • Żel do higieny intymnej Intimea














3. Dłonie:



  • Mydło do rąk Thasis (jabłko)
  • Zimowy krem do rąk Cztery Pory Roku (bawełna norweska + imbir)













4. Twarz:


  • Micelarny żel do mycia i demakijażu BeBeauty (skóra sucha i wrażliwa)
  • Krem Eveline Extra Soft Allergique















5.  Pachnidła:


  • Perfumy La Rive Have Fun
  • Antyperspirant Nivea Energy (trawa cytrynowa)















6. Paznokcie: 


  • Odżywka Eveline "Bielsze i mocniejsze paznokcie"
  • Odżywka Eveline "Maksymalny wzrost paznokci"
  • Lakier do paznokci Rimmel Lycra Pro Memory (500) Peppermint
  • Lakier do paznokci NYC (138) Classy Glassy
  • Lakier do paznokci Venita Glamour (G05)










 7. Oczy:


  • konturówka do oczu Avon Blackest Black
  • tusz do rzęs Rimmel Extra Super Lash WOW (003) Extreme black













 

8. Usta:


  • pomadka ochronna Laura Conti Crazy cola
  •  
     














W najbliższych dniach pojawią się recenzje owych w/w kosmetyków, także czekajcie i czytajcie:)

niedziela, 11 listopada 2012

Październikowy Garbage

Garbage czyli to, co inni określiliby nazwą "Denko". Byłam mocno zdziwiona kiedy gdzieś w internecie znalazłam objaśnienie nazwy owego projektu. Do tej pory wydawało mi się stanem normalnym, że jeżeli chcę skorzystać z nowego produktu, najpierw powinnam zużyć poprzedni. W każdym razie, ja nie stosuję kosmetyków naprzemiennie. Jedynymi wyjątkami są lakiery do paznokci, żeby nie być kolorystycznie monotonną;)

Mój pierwszy post będzie zatem o tym, jakie kosmetyki udało mi się w pełni zużyć w ubiegłym miesiącu. Nie ma ich za wiele z tego względu, że nie upamiętniałam pustych opakowań przed ich wylądowaniem w śmietniku, ponieważ wtedy jeszcze nie przeszło mi nawet przez myśl, że będę prowadzić kosmetycznego bloga;) Oto mój skromny październikowy Garbage: 



A teraz recenzje owych zużyć. Będą one za pewne dłuższe od kolejnych garbagowych opisów, ale tylko dlatego, że nie pisałam recenzji powyższych rzeczy, gdyż nie posiadałam jeszcze bloga;) Myślę, że gdy już będę pisała na bieżąco, wszystko nabierze określonego porządku.

  •  Odżywka do włosów Elkos "Color":
Zakupiona w Niemczech za namową mojej mamy, która użytkuje ją od bardzo długiego czasu. Ten rodzaj odżywki przeznaczony jest dla włosów kolorowych, zarówno farbowanych, jak i z pasemkami. Ubogacany jest w prowitaminę B5 oraz filtr UV, co ma zapewnić regenerację struktury włosa, a także nadać mu promienny blask. Produkt został przebadany dermatologicznie. Ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że lubię tę odżywkę.Nie drażni mojej wrażliwej skóry, co mnie bardzo cieszy. Największą jej zaletą jest fakt, iż po jej nałożeniu i spłukaniu włosy naprawdę bardzo łatwo się rozczesują, z czym zazwyczaj mam największy problem. Kolejną zaletą jest niska cena. Ciekawe jest również opakowaniowe rozwiązanie. Nie wiem czy zwróciłyście kiedyś na to uwagę, ale etykiety na większości odżywkach są zamieszczane w taki sposób, aby użytkownik stawiał opakowanie do góry nogami, dzięki czemu nie trzeba długo czekać aż wypłynie z niego zawartość. Szkoda, że nie jest to stosowane w innych produktach. Recenzowana odżywka ma niestety jeden wielki minus. Jej konsystencja jest zbyt rzadka jak dla mnie, bo nie lubię jak jakiś produkt przecieka mi przez palce, a wtedy, rzecz oczywista, zużywam go więcej. Tak jest niestety i w tym przypadku. Jednak mimo tego zakupię ją ponownie, gdy tylko będę miała okazję wybrać się do naszych zagranicznych sąsiadów.

Aldi/ wybaczcie, nie pamiętam ceny, ale coś ok. 1€
300 ml   

  • Mydło do rąk Linda o zapachu aloesu i lotosu:
Przez okres 5 lat, czyli moich studiów, biedronkowe mydło było najczęstszym, jakie kupowałam, oczywiście tylko i wyłącznie ze względu na studencką kieszeń. Zdarzało mi się kupować inne mydła jeśli w danym dniu nie było mi po drodze zajść do owego sklepu. Tym razem zdecydowałam się na wersję, o zgrozo, różową. Choć nienawidzę tego koloru, to kupiłam właśnie ten rodzaj, gdyż nie było zbytniego wyboru. Nie przepadam za jakimikolwiek produktami o zapachu oliwek (nie wspominając o samych oliwkach, ble), a wariant z migdałami już dawno mi się znudził. Do tej pory byłam zadowolona ze stonkowych mydeł, aczkolwiek teraz muszę zmienić zdanie. Nie wiem czy jest to kwestia tylu zawartych składników (gliceryna, lanolina, witamina A, E oraz F), czy kremowej konsystencji, ale po zastosowaniu owego mydła, dokładnym spłukaniu wodą i powycieraniu ręcznikiem, moje ręce są strasznie lepkie! Nie zdarzyło mi się to chyba jeszcze z żadnym mydłem. Dawno temu kupiłam wersję aloesową, jeszcze w podłużnym opakowaniu, ale nie pamiętam jaki był efekt. Chyba mizerny, bo ponownie kupiłam je dopiero teraz. Wracając do klejących się rąk, zaczęłam już zastanawiać się czy nie jest to wina ręcznika, ale po zmianie mydła na inne (o nim za jakiś czas) nie miałam już tego problemu. W różowej (ech) Lindzie podoba mi się jedynie opakowanie, jest okrągłe, ładnie wygląda, no i zawiera pompkę. Uwielbiam mydła z dozownikiem i już od dawien dawna nie używam mydeł w kostce. Niestety nawet przyjemny zapach aloesu w połączeniu z lotosem (samego aloesu również nie znoszę jak oliwek) nie może wpłynąć na pozytywną opinię tego produktu.

Biedronka/2,99 zł
500 ml

  • Krem ochronny Alantandermoline z witaminą A i E: 
I znów różowy produkt, ale to naprawdę jedyny jego minus;) Alantan do tej pory kojarzył mi się jedynie z maściami. Tym razem miałam okazję poznać go pod postacią kremu ochronnego półtłustego. Ze względu na moją bardzo wrażliwą skórę przez długi czas szukałam kremu, który nie wywoływałby podrażnień na mojej twarzy. I znalazłam dzięki mamie, która zakupiła go w aptece. Uwielbiam go właśnie dlatego, że jest przyjazny dla mojej skóry, o czym świadczy również pozytywna opinia "Centrum Zdrowia Dziecka". Choć krem jest półtłusty, to dosyć szybko się wchłania (dla osób nie lubiących tłustych czy półtłustych kremów mam dobrą informację, ponieważ jest też wersja lżejsza z witaminą A - opakowanie fioletowe). Ja stosowałam go na twarzy, choć polecany jest również do pielęgnacji dłoni, łokci i stóp. Mogą korzystać z niego wszyscy - niemowlęta, dzieci i dorośli. Jest to odpowiedni krem na zimę, ponieważ chroni przed wiatrem i chłodem, ale nie tylko, bo ja stosuję go na co dzień. Mimo, że jest to małe opakowanie, krem starcza na bardzo długo. Co ważne, można go kupić bez recepty. Szkoda tylko, że jest bezzapachowy, bo lubię, gdy moja skóra ładnie pachnie.

Apteka/nie pamiętam ceny, ale ok.10 zł
50 g



  • Szampon VICHY Dercos:
Próbkę szamponu mineralnego dostałam od mamy. Według opisu producenta jest łagodny, wzmacniający i przeznaczony do wszystkich typów włosów. Został wzbogacony w minerały zawarte w wodzie termalnej Vichy (którą notabene uwielbiam!) a pozbawiony parabenu, silikonu i barwników. Jako, że jest to próbka, niewiele mogę wypowiedzieć się na temat funkcji wzmacniających tego szamponu. Jakoś nie przypadł mi do gustu. Miałam wtedy podrażnioną skórę głowy, więc lekko mnie szczypał, w dodatku pojawił się nadmiar łupieżu. Zawartość była na tyle mała, że nie starczyła na pokrycie całej głowy... Na saszetce nie było, o dziwo, daty ważności.


Apteka/Darmowa próbka









  •  Mleczko do demakijażu BeBeauty:
Na szczęście jedno mydło z Biedronki nie wpłynęło na omijanie tego sklepu szerokim łukiem;) Mleczko do demakijażu twarzy i oczu BeBeauty stosuję od kilku lat. Ostatnio wybieram tylko wersję niebieską, dla skóry normalnej i mieszanej. Pamiętam, że wcześniej opakowanie było troszkę inne, ale cała reszta pozostaje niezmienna. Preparat zawiera ekstrakt z lotosu, d-panthenol, witaminę E oraz glicerynę. Właściwie mogę napisać tylko o demakijażu oczu, gdyż nie stosuję go do całej twarzy. Dosyć dobrze zmywa tusz czy kredkę, aczkolwiek trzeba to uczynić kilkakrotnie (na zmycie dwojga oczu zużywam 2 płatki kosmetyczne). Czasami dostanie się trochę zawartości pod powiekę, co przyprawia mnie o szczypanie, ale zdecydowanie nie tak wielkie jak przy innych tego typu mleczkach. Gdy dostanie się większa ilość, obecny jest efekt "zamglonych oczu", co najtrudniej jest wytrzymać, bo szczypie cholernie (już niezależnie od marki). Mleczko faktycznie nawilża, choć od razu po demakijażu płuczę całą twarz, a potem ją kremuję, więc skóra nie ma czasu być "sucha". Przyzwyczaiłam się do niego. Mając przykre doświadczenia z innymi mleczkami do demakijażu, boję się eksperymentować z nowymi, dlatego myślę, że jest to główny powód dla którego ciągle kupuję to stonkowe.

Biedronka/3,59 zł
200 ml
  

  • Wkładki higieniczne Femina Secret:


Również i z tym produktem stonkowym nie mogę się rozstać. Z powodu pewnych intymnych dolegliwości wkładki towarzyszą mi codziennie, niestety. Kupuję Feminę, bo te mi najbardziej odpowiadają. Są delikatne i czuję się z nimi bezpieczniej. Na opakowaniu widnieje napis, iż dopasowują się do linii ciała. Jakoś nie zwracałam na to uwagi. Są wygodne, choć czasem nieodpowiednią się przykleją i potem nie czuję się już tak komfortowo. Opakowanie zawiera 60 wkładek, co jest dosyć sporą liczbą w porównaniu do innych firm, aczkolwiek ja zużywam kilka sztuk dziennie, więc chciałabym, aby było ich więcej w jednym pudełku.


Biedronka/3,65 zł
60 sztuk