sobota, 26 października 2013

Matujący oczyszczacz gębuli

Nie mam w zwyczaju kupować kosmetyków w aptece. Nie zachwyca mnie ani ich cena, ani uboga szata graficzna. Wiadomo, że najważniejsze jest działanie, ale która z nas nie jest sroczką i nie kupuje jakiegoś kosmetyku, bo wpadł jej po prostu w oko?;) Rzadko, bo rzadko, ale zdarzy się, że używam jakiegoś aptecznego specyfiku. Tym razem miałam tę okazję dzięki Malwinie, u której wygrałam w marcu oczyszczający żel do mycia twarzy Normativ Dermedic z serii matującej.


Od producenta: 
Opakowanie: Żel znajduje się w małej plastikowej tubce z zakrętką na "klik". Tubka znajdowała się w kartonowym opakowaniu, co moim zdaniem jest zbędne, bo zakrętka jest solidna, także spokojnie można transportować żel bez pudełka.

Konsystencja: "Lejący się" żel. Dobrze się pienił.
Kolor: Przezroczysty.

Zapach: Mało intensywny. Początkowo mi nie przeszkadzał, ale później zaczęłam go kojarzyć z zapachami typowymi dla szpitali albo gabinetów dentystycznych, jeśli wiecie, co mam na myśli:/ 

Działanie: Żel bardzo dobrze oczyszcza skórę twarzy. Ja go traktowałam bardziej jako speca od demakijażu niż od zmniejszania sebum. Wytwarzał tak dużą ilość piany, że niekiedy wchodziła mi do nosa :P Nie przeszkadzało mi to jednak, bo jak widzę pianę, to podświadomie czuję się bardziej czysta :P Żel miał jeden mankament (nie licząc tego dziwnego zapachu, który uaktywnił się po jakimś czasie) - wysuszał skórę na policzkach. Dopiero po jego zużyciu zorientowałam się, że to nieprzyjemne uczucie ściągniętej skóry mogło być spowodowane aplikowaniem żelu. Na opakowaniu jest napisane, że powinno się wziąć pod uwagę oczyszczanie strefy T, no ale jak tu omijać policzki? Żel rzeczywiście powoduje zmatowienie skóry (aż chciało się cały czas dotykać swojej gęby :D). Nie wiem, jak długo taki efekt się utrzymuje, bo ja od razu sięgałam po krem do twarzy. 

Wydajność: Żel starczył na miesiąc użytkowania raz dziennie (po czasie wiem, że powinnam używać go też rano, aby zmyć wieczorny krem, dlatego w tym zakresie postanawiam poprawę;)). Niewielka (!) ilość żelu starcza na umycie całej twarzy (mi oczywiście wylewało się z opakowania więcej niż powinno, dlatego jak dla mnie, był niewydajny). 

Skład: 

Dostępność: apteki, internet
Pojemność: 100 g
Cena: ? (ok. 25 zł)

niedziela, 20 października 2013

:*

Wchodząc na własnego bloga w tym tygodniu, ujrzałam taki oto widok:


No miodzio na moje serce :D Co tu dużo dużo mówić - dziękuję, że z własnej nieprzymuszonej woli obserwujecie mojego bloga i chcecie tu zaglądać!:* Z dniem dzisiejszym jest już Was ponad setka!:)

czwartek, 17 października 2013

Wrześniowe Newsy 2013

W ubiegłym miesiącu nie miałam czasu ani ochoty łazić po drogeriach, gdyż ważne sprawy zaprzątały mój umysł i wypełniały każdy dzień, niemniej jednak na samym początku miesiąca kupiłam kilka drobiazgów.  


Moja skóra twarzy, a szczególnie słynna strefa T, zaapelowała o niestosowanie na niej pewnego kremu (napiszę o nim wkrótce). Musiałam zatem ruszyć jej na odsiecz i udałam się prędko do apteki, gdzie z podkulonym ogonem powróciłam do kremów, które nie robiły jej krzywdy.
1. Krem ochronny półtłusty z wit. A+E Alantan dermoline
2. Krem ochronny z wit. A Alantan dermoline
Kończył mi się też żel do higieny intymnej (recenzja również wkrótce;)), więc postanowiłam wypróbować nową wersję Intimei. W Hebe kupiłam w promocji maszynki do golenia, bo te biedronkowe okazały się do kitu. Kto zauważył, co jest nie tak z tymi na zdjęciu? :P
3. Żel do higieny intymnej z ekstraktem z kory dębu Intimea
4. Maszynki do golenia Bic Twin lady
A na koniec news wszechczasów! Neonowa postanowiła nauczyć się robienia makijażu :D Do tej pory jej makijażowy zestaw składał się jedynie z podkładu, eyelinera, tuszu i błyszczyku. Czas, żeby wzięła się za siebie, dlatego na początek zainwestowała w Rossmannie w pędzel i puder. Kto wie, może następnym razem wskoczy na wyższy level i zaopatrzy się w cienie do oczu? :D
5. Pędzel do nakładania pudru For your Beauty
6. Puder Synergen (natur 04)

środa, 16 października 2013

Wrześniowy Garbage 2013

Wiem, że od poprzedniego Garbage'u napisałam tylko dwie recenzje, ale jeśli ktoś nie wie, to miałam prawie miesięczną przerwę w blogowaniu. Ciężko jest powrócić do pisania regularnych recenzji, zwłaszcza kiedy znowu ma się masę rzeczy na głowie. Żeby jednak dłużej nie czekać z wrześniowymi zużyciami, gdyż niedługo pojawią się październikowe, przedstawię je dzisiaj.
Miałam w planach zużyć we wrześniu trochę zalegających kosmetyków i takich, których używam regularnie. Ba, nawet spisałam sobie na karteczce, co zamierzam zdenkować, żeby z satysfakcją wykreślić dany produkt z listy. O ile z tymi regularnymi szło w miarę sprawnie, o tyle z zalegającymi nie poszło w ogóle. Powód był jeden – wrzesień był bardzo męczącym i stresującym miesiącem, dlatego nie miałam czasu, a nawet i ochoty, na dłuższe przebywanie w łazience niż było to potrzebne.


We wrześniu udało mi się jednak zużyć:
 1. Żel pod prysznic Balea Brazil Mango: Pierwszy kosmetyk z Balea, jaki miałam okazję używać, a także pierwszy (i jak na razie ostatni), który przypadł mi do gustu. Świetny zapach mango, bardzo orzeźwiający. Fajne opakowanie i design, a tak poza tym, to nie posiadał jakichś extra właściwości. Żałuję, że pochodzi z edycji limitowanej, bo kupiłabym ponownie. Recenzja tutaj.
2. Szampon Timotei with Jericho Rose Lśniący blask: Koszmar! W życiu nie miałam gorszego szamponu do włosów. Bardzo podrażnił skórę mojej głowy, przez co cały czas mnie swędziała, nawet po kilku dniach od umycia. Jedyne, co mi się w nim podobało, to ładny zapach i przezroczyste opakowanie, ale sorry, to za mało. Nigdy więcej nie kupię żadnego szamponu z tej serii! Recenzja tutaj.
3. Pianka do golenia Isana brzoskwinia: Byłam z niej zadowolona dopóki dozownik działał sprawnie. Od kiedy jedna jego część wcisnęła się (oczywiście „samoczynnie” :P) do środka, pianka nie była już pianką a jakąś lejącą się mazią, która tak czy siak, niezależnie od konsystencji, zabarwiała cały zlew i wannę. Szkoda, bo jeszcze trochę mi jej zostało, ale nie miałam cierpliwości do męczenia się z opakowaniem. Ładnie pachniała, ale nie wiem czy kupię ponownie tę wersję. Recenzja tutaj.
4. Antyperspirant Nivea Invisible: edit: Zawiodłam się na nim całkowicie! Co z tego, że miał ładny pudrowy zapach, jak nie zapewniał żadnej ochrony przed potem, pozostawiał białe ślady pod pachami i na czarnych ubraniach (mimo, że to wersja Invisible :]), a jakby tego było mało, to jeszcze powodował u mnie nasilone kichanie przy każdorazowej aplikacji:/ Jednym słowem bubelek. Nie kupię ponownie.
5. Perfumy La Rive Love Dance: Jak na razie jest to mój ulubiony zapach z La Rive. Niestety mam wrażenie, że z każdym kolejnym zużytym opakowaniem jest coraz mniej trwały:( Z tego powodu nie wiem czy kupię go ponownie. Recenzja tutaj.
6. Odżywczy krem do rąk BeBeauty green nature: Przeciętny krem, który jedynie na chwilę odżywiał skórę dłoni. Trochę powoli się wchłaniał. Nie kupię ponownie pomimo jego niskiej ceny.
7. Mydło do rąk Alterra pomarańcza: Bardzo fajne naturalne mydełko w kostce o świetnym zapachu pomarańczy. Cały czas miało twardą konsystencję – żadnych mazi, glutów itp. Na pewno kupię ponownie. Recenzja tutaj.
8. Pomadka ochronna no name: Jestem ciekawa, kto ją w ogóle zauważył :P Niby zwykła gratisowa pomadka, a tak fajnie nawilżała usta, że byłam nią zachwycona. Delikatnie i ładnie pachniała (chyba wanilią, której notabene nie lubię). Pod koniec użytkowania niestety ułamała się a dodatkowo rozciapciała podczas największych upałów. Może nie powinnam jej w ogóle pokazywać ze względu na brak nazwy, ale chciałam upamiętnić ten okres, w którym pamiętałam o pielęgnacji ust (normalnie o tym zapominam) :P Ze względu, że był to gratis, nie kupię ponownie, a szkoda.
9. Perfumy Chloé: Dostałam tę miniaturkę już dawno, ale dopiero teraz ją wymęczyłam. Dosłownie. Zapach totalnie nie dla mnie – intensywny, niesłodki i, jak ja to mówię, taki „kobiecy”, dla odważnych babeczek. No wiecie, czuć je było na kilometr, ale bez żadnej przyjemności, przynajmniej z mojej strony. Nie kupię pełnowymiarowej wersji.

niedziela, 13 października 2013

Pomarańczowa rewolucja

Nigdy nie lubiłam mydeł w kostce. Bo się wyślizgują z ręki i trzeba bawić się w wyławianie ich ze zlewu lub z torby podróżnej. W domu mojego Ukochanego królują tylko takie mydła, natomiast w moim domu używa się głównie mydeł w płynie. I jak tu pogodzić konflikt interesów na przyszłość?:P Twierdziłam, że nie przekonam się do kostek i nie będzie dla nich miejsca w mojej własnej łazience. Łazienka, łazienką, ale musiałam się w nie zaopatrzyć kiedy wyjeżdżałam na kilkanaście dni podczas tegorocznych wakacji. Szukałam najtańszego i na takie trafiłam w Rossmannie, a że było w promocji, no to oczywiście wzięłam. Było kilka wariantów zapachowych do wyboru, ale zdecydowałam się na mydło w kostce Alterra pomarańcza. I to była rewolucja!


Od producenta:
Kliknij, aby powiększyć;)
Opakowanie: Mydełko znajduje się w małym kartoniku, na którym można znaleźć wszelkie informacje po polsku i po niemiecku - jak kto woli :P 

Kształt: Prostokąt, lekko wybrzuszony. Dobrze trzyma się je w dłoni. Strasznie podobają mi się te literki na środku :D
Kolor: Pomarańczowy.

Zapach: Cudowny zapach pomarańczy, który był wyczuwalny jeszcze w opakowaniu! Co najważniejsze - podczas używania niweluje wszelkie nieprzyjemne zapachy i długo utrzymuje się na dłoniach, czego ostatnio ciągle brakowało mi w wersjach płynnych.

Działanie: Takie niepozorne mydełko, a ile radochy mi sprawiło :D Po ostatniej wpadce z zagranicznym mydłem obawiałam się, że znowu trafię na jakiegoś gluta. Nic podobnego. Mydełko do samego końca miało twardą konsystencję, nie połamało się ani nie rozciapciało. Ani razu nie wyślizgnęło mi się z dłoni, no aż chciało się je ciągle trzymać :P Nie pieniło się zbytnio, ale też nie podrażniło i nie wysuszyło mojej skóry. I ten obłędny zapach!:) To pomarańczowe (pod względem koloru i zapachu) mydełko zrewolucjonizowało moje podejście do mydeł w kostce i na pewno będę sięgać po kolejne!

Wydajność: Starcza na miesiąc codziennego (wielokrotnego) używania.

Składniki:

Dostępność: Rossmann
Pojemność: 100 g
Cena: 1,99 zł (w promocji 1,59 zł)


Jeśli jeszcze nie miałyście okazji wypróbować tego mydełka, to bardzo je wszystkim polecam, a najbardziej zagorzałym przeciwniczkom mydeł w kostce!;)

piątek, 11 października 2013

101 prawie jak 1001

Dzisiaj 101. post na moim blogu. Nie będę numerować od tej pory każdego następnego, bo zostawię sobie tę czynność jedynie na jakieś okrągłe liczby warte uwagi. Skąd zatem dzisiejszy wyjątek? 

                                Zupełnie nieoczekiwanie zostałam recenzentką siódmej edycji HexxBOX'a!!!:)

HexxBox - poznaj i testuj z 1001pasji
Źródło
Jest to dla mnie duże wyróżnienie, za co jeszcze raz dziękuję Hexxanie:) W lutym zgłosiłam chęć udziału w którejś z wcześniejszych edycji, ale wówczas się nie udało. Wyobraźcie sobie moje olbrzymie zdziwienie, kiedy przeczytałam we wtorek na moim blogu komentarz od organizatorki o moim udziale w akcji, zwłaszcza że poprzedniego dnia przeglądałam posta z listą recenzentek z czystej ciekawości i nie zauważyłam swojego nicku pośród nich :D Jeśli jeszcze nie słyszałyście o HexxBOX'ie to zachęcam do kliknięcia w baner na pasku bocznym:)

Przy okazji, witam w swoich skromnych progach wszystkie osoby, które zajrzały na mojego bloga po ogłoszeniu wyników i zapraszam do pozostania ze mną na dłużej:) A co do samego testowania - recenzja pojawi się oczywiście po odpowiednim okresie stosowania produktu;) 

piątek, 4 października 2013

#100 Brazylijskie mango

Zanim przejdę do recenzji, chcę zaznaczyć, że dzisiaj piszę dla Was setny post z czego niezmiernie się cieszę:) I kto by pomyślał, że przy tej szczególnej okazji padnie na recenzję żelu z osławionej już marki Balea. Ale spokojnie, dzisiaj obędzie się bez kontrowersji :P

Całkiem przypadkowo mango przewinęło się u mnie trzykrotnie podczas tegorocznych wakacji. Jeden kosmetyk w takiej właśnie wersji zapachowej wzbudził we mnie pozytywny odbiór a drugi wręcz przeciwnie. Głosem rozstrzygającym okazał się być żel pod prysznic Balea Brazil Mango z letniej edycji limitowanej. Jak myślicie, którą szalę przeważył?


Od producenta: 

Z niemieckiego pamiętam jedynie podstawowe zwroty, dlatego przy opisie wspomagałam się translatorem wujka gugla i ubrałam to w całość po swojemu :P

Egzotyczna przerwa – może zainspirować was świeżymi i owocowymi nutami zapachowymi, które zabiorą was do raju tego świata.
Odświeżenie & pielęgnacja: Zapraszamy was na szczególną chwilę. Tropikalno-owocowy zapach zainspirowany soczystym brazylijskim mango sprawia, że prysznic jest wyjątkowym doświadczeniem i pozwala daleko zawędrować waszym umysłom. Nawilżająca formuła pielęgnacyjna zachowuje równowagę wilgoci i chroni skórę przed wysuszeniem.
PH przyjazne dla skóry. Przetestowany dermatologicznie.

Opakowanie: Plastikowa, płaska i minimalnie rozszerzona po bokach butelka. Strasznie podoba mi się zakrętka, ponieważ jest wykonana z bardzo mocnego plastiku, przez co mam pewność, że zawartość żelu nie wyleje się samoczynnie. Za każdym razem muszę wspomagać się drugim kciukiem, aby otworzyć zakrętkę, więc potrzeba naprawdę dużej siły, żeby się złamała :P
Balea wzbudza nasze zainteresowanie przede wszystkim kolorowymi i ładnymi etykietami. Nie da się przejść obojętnie obok takiego designu, niezależnie od rodzaju żelu (jak również innych produktów tej firmy). Na limitowanej wersji brazylijskiej widzimy przekrojone mango, grejpfruta i jakieś niezidentyfikowane cuś (czyt. kwiat i liście :P). Podoba mi się też to, że kolor zakrętki jest adekwatny do koloru etykiety, a nawet koloru żelu.

Konsystencja: Średniogęsta.

Kolor: Pomarańczowy.

Zapach: O tak! Zapach prawdziwego (chyba :P), soczystego mango! Przepiękny! Słodki, ale z delikatnie wyczuwalną goryczą grejpfruta. Bardzo umilał mi prysznic po kilku średnio lub beznadziejnie pachnących żelach, jakie niestety mam w swojej „kolekcji”. Był orzeźwiający i idealnie sprawdził się w lecie. Przyznam, że jest to jak na razie pierwszy kosmetyk z Balea, który oczarował mnie swoim zapachem i po którego z wielką chęcią sięgnęłabym ponownie z aromatycznego powodu. Największa szkoda, że zapach przez bardzo krótki czas utrzymywał się na skórze, za to dosyć długo unosił się w łazience :P

Działanie: Nie zauważyłam tutaj żadnych nadzwyczajnych właściwości. Dobrze się pienił, nie podrażniał skóry i nie wysuszał jej, czyli robił to, co większość żeli, które miałam okazję używać. 

Wydajność: Standardowa. Wystarczył mi na jakiś miesiąc.

Skład: 

Dostępność: DM
Pojemność: 300 ml
Cena: 0,65 €

Która wersja żelu z letniej edycji limitowanej najbardziej przypadła Wam do gustu?

EDIT:
"Jakieś niezidentyfikowane cuś" okazało się być strelicją królewską (ang. Bird of Paradise) ;)

niedziela, 29 września 2013

Sierpniowe Newsy 2013 + moje przemyślenia na temat DM i Balea

Wczoraj pokazałam Wam sierpniowy Garbage, a dzisiaj przedstawiam równie mocno opóźnione sierpniowe Newsy. Dorwałam się do cywilizacji, więc i zakupy były większe niż w czerwcu czy lipcu. Były tak kolorowe, że nie mogłam się na nie napatrzeć przez parę dni :P Trochę potrzeb, trochę zachciewajek – zapasy porobione;)


Na początku Rossmann i Biedronka:

1. Płyn do kąpieli Luksja Lemon Pie
2. Pianka do golenia Isana aloes
3. Perfumy Puma Jamaica
4. Maszynki do golenia BeBeauty

Potem była wizyta w Niemczech i zakupy w kilku marketach:
 
5. Żel pod prysznic Dusch das Fruit & Creamy
6. Żel pod prysznic Dusch das Sunny Mango
7. Antyperspirant Dusch das Pink Kiss
8. Antyperspirant Dusch das Magnolia
9. Antyperspirant Nivea invisible
10. Żel do rąk Kult Honigmelone

A na koniec…
 
11. Żel pod prysznic Balea Fiji Passionfruit
12. Żel pod prysznic Balea Brazil Mango
13. Żel pod prysznic Balea Cocos & Nektarine
14. Szampon do włosów Balea Blaubeere
15. Masło do ciała Alverde Honigmelone

Tak, tak, dobrze widzicie, byłam w DM. Chociaż zdjęcia miałam gotowe już miesiąc temu, cały czas zwlekałam z dodaniem tego posta. Wahałam się czy napisać o tym, co cały czas we mnie siedzi, ale  jednak postanowiłam podzielić się z Wami moimi przemyśleniami. Gdybym w przyszłości pisała o Balea czy Alverde bez dzisiejszego wywodu, to byłoby to sprzeczne z moimi odczuciami, bo na moim blogu nie ma miejsca dla recenzji pisanych pod publiczkę czy pomijania treści w obawie przed tym, że ktoś się ze mną nie zgodzi.
Zacznę od tego, że wizyta w DM nie była zakupami mojego życia czy też spełnieniem moich największych marzeń. Owszem, chciałam tam pojechać, ale wiecie, nie dałabym się za to pokroić. Miałam kilka podejść do wybrania się do niemieckiego DM, ale za każdym razem plany się krzyżowały. W końcu, kiedy udało mi się przybyć na miejsce, okazało się, że drogeria znajduje się w centrum miasta, wszędzie były parkometry a przy wejściu nie było nawet cm wolnego miejsca, żeby zaparkować. Ze względu na te utrudnienia, musiałam zrobić błyskawiczne zakupy, bo atmosfera w samochodzie była napięta:] W DM byłam może…hmm… niecałe 10 minut, razem ze staniem w kolejce? Na szczęście, wcześniej przygotowałam sobie listę zakupów, więc przebiegło to w miarę sprawnie. Ale w sumie, nie w tym rzecz…
Jasne, cieszyłam się z każdego kosmetyku, bo ładnie wyglądały i pachniały, no i najważniejsze, jak mi się wydawało, w końcu była to „ta Balea”. Myślałam, że nie przestanę się nimi jarać jak małe dziecko, a tu zonk, po jakimś czasie entuzjazm mi opadł…
Wcześniej, jak zaczął się na blogach szał na punkcie produktów z DM, sama zaczęłam się nakręcać. Zazdrościłam innym dziewczynom, że mają do nich stały dostęp i nie ukrywałam tego w swoich komentarzach (oczywiście miały one pozytywny wydźwięk, żeby nie było :P). Wiedziałam, że można kupić je online, ale ja nie cierpię płacić za przesyłkę, dlatego się wstrzymywałam. No i wiecie, tak to trwało miesiącami, na wielu blogach co rusz pojawiał się jakiś kosmetyk firmy Balea i do każdego posta starałam się zaglądać, nawet tylko po to by nacieszyć swoje oczy kolorowymi opakowaniami. Prawie wszystkie recenzje wychwalały Baleę (odmienia się to w ogóle?) pod niebiosa, więc spodziewałam się fajerwerków. Kiedy dowiedziałam się, że jednak pojadę do tego DM, przestałam biadolić, że nie mam do nich fizycznego dostępu i pisałam w komentarzach, że może niedługo i ja będę miała okazję je przetestować.
Jak je już nabyłam, trochę poużywałam, stwierdziłam, że dupy nie urywają. Owszem, kosmetyki mają dużo zalet, ale nie są to produkty idealne, więc zaczęłam się zastanawiać, skąd ten cały szał? Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumiały, że chcę Was jakoś negatywnie nastawić do Balea czy Alverde, raczej zachęcam Was do refleksji. Czy to, że kosmetyk ma kolorowe opakowanie, ładnie pachnie i jest tani, musi sprawiać, że ślinimy się do monitora na jego widok i jesteśmy w stanie zrobić dla niego wszystko? Przecież to TYLKO kosmetyk…
Tutaj też jest kwestia rozdań z produktami Balea. Sama biorę w nich udział i nie uważam, że jest to coś złego. Szlag mnie jednak trafia, kiedy widzę, że produkty DM stają się kartą przetargową do zyskania mnóstwa obserwatorów w bardzo krótkim czasie. Na temat rozdań, nagród i obserwatorów mogłabym napisać wiele, ale teraz to pominę. W każdym razie, mam na myśli blogerki początkujące, które ledwie napisały dwa posty, a już organizują rozdanie z produktami Balea. No do cholery jasnej, czy w blogowaniu nie chodzi o to, aby czerpać z tego radość, dzielić się swoimi opiniami z innymi i zyskiwać obserwatorów dzięki temu, co się pisze? Tak jak napisałam, sama biorę udział w różnych rozdaniach, nawet jak jest Balea (choć w tym przypadku już rzadziej), ale zawsze najpierw sprawdzam, co to jest za blog, kiedy został założony oraz co sobą i swoimi postami reprezentuje dana blogerka. Dla mnie akurat ma to olbrzymie znaczenie i nie wezmę udziału w konkursie, jeśli ktoś, za przeproszeniem, pieprzy farmazony na swoim „blogasku”. Do dziś wspominam pewne rozdanie z Balea. Kiedy zauważyłam baner z ok. 20. produktami tej firmy, nie mogłam uwierzyć, że ktoś z własnej woli chce się nimi podzielić jedynie za obserwację bloga. Potem zorientowałam się, że jest to świeży blog i na znak protestu (:]) nie wzięłam w nim udziału. Być może któraś z Was brała w nim udział, ale mam nadzieję, że nie poczujecie się tym dotknięte. Moje zdziwienie na temat ilości nagród zmalało, kiedy zobaczyłam, że do rozdania zgłosiło się ok. 300 osób! I wiecie co, wcale nie zazdrościłam tym osobom, prędzej byłam zażenowana. Po jakimś czasie z czyjegoś bloga dowiedziałam się, że to całe rozdanie było jedną wielką ściemą. Dziewczyna „pożyczyła” sobie czyjś baner ze starego rozdania (w ogóle „pożyczała” sobie też inne posty, ale mniejsza o to) i zrobiła setki ludzi w konia:]
Suma sumarum, teraz jak patrzę na posty z produktami DM, automatycznie mnie odrzuca. Nie mówię, że z powodu samych kosmetyków, bo jestem pewna, że jeszcze nie raz wybiorę się do DM i sama będę je kupować, ale z powodu tych wszystkich „ochów” i „achów”. Jak nie miałam dostępu do Balea, to biadoliłam, a jak już pojechałam do DM, to czar prysł. Hmm... a może w tym wszystkim chodzi o to, żeby „gonić króliczka”?



Ps. Melonowy żel do rąk oraz masło do ciała lądują w zakładce "Sprzedam/wymienię" – nie spodobał mi się zapach, ale może ktoś taki lubi;) 

sobota, 28 września 2013

Sierpniowy Garbage 2013

Wreszcie! Wróciłam!:) Strasznie stęskniłam się za Wami wszystkimi i nawet nie wiecie, jak było mi przykro, że nie mogłam poświęcić na blogosferę tyle czasu, ile bym chciała... Dobrze, że ten "gorący" okres jest już za mną i najważniejsze kwestie rozwiązały się pomyślnie. Miło było czytać, że poczekacie na mnie, dziękuję każdej z osobna:* A teraz cóż, czas się wziąć ostro do blogowej roboty i ponadrabiać zaległości!:)

Liczyłam na to, że więcej pustych opakowań trafi do mojego Garbage’u w sierpniu. Pielęgnacja dalej leżała i kwiczała, nie wspominając o innych kosmetycznych „obszarach”. Cóż, wychodzi na to, że okres letni był mało urodzajny w samodyscyplinę. Najciekawszy fakt jest jednak taki, że nie udało mi się zużyć ani jedno żelu pod prysznic! Jak to możliwe u żelomaniaczki?! Ekhem… Neonowa znowu powinna iść na odwyk, bo obkupiła się w owocowe pyszności-nowości i nie potrafiła się zdecydować do którego żelu powinna dorwać się w pierwszej kolejności, więc co kilka dni zmieniała zapach :P Teraz już wie, że to się nie powtórzy :P
Sierpniowy Garbage był następujący:

Ponownie nie dzieliłam zużyć na kategorie, bo jedyna, która byłaby w miarę racjonalna, to chyba „gabarytowa” :P
1. Odżywka do włosów Elisse włosy suche i zniszczone – planuję kupić następne opakowanie, żeby wyrobić sobie o niej ostateczne zdanie.
2. Olejek do kąpieli Bielenda afrodyzjak johimbina piżmo & jaśmin – Ciasteczkowy Potwór jest na TAK. Recenzja Mojego Ukochanego tutaj.
3. Dezodorant Bi-es Paradiso – trwały zapach, który bardzo długo utrzymywał się na ubraniach. Niestety okazał się przesłodzony, określiłabym go jako tropikalno-kwiatowy. Najgorsze, że kojarzył mi się z perfumami starych babć :P Jestem na NIE.
4. Dezodorant Playboy Play it spicy – łooo matko, namęczyłam się z nim strasznie. Dostałam go pod choinkę chyba z 3 lata temu i dopiero teraz go zużyłam. Kompletnie nie mój zapach, jakiś taki męski. W dodatku atomizer miał słabe ciśnienie. Jestem na NIE.
5. Mleczko łagodzące do oczyszczania i demakijażu twarzy i oczu skóra wrażliwa BeBeauty – nie radziło sobie zbyt dobrze z demakijażem oczu. Cholernie szczypało i podrażniało oczy, gdy zawartość dostała się pod powiekę:/ Jestem na NIE. Recenzja tutaj.
6. Wygładzające serum do rąk BeBeauty green nature – odpowiednie w okresie letnim, delikatnie pachniało. Miało nietypową konsystencję, dzięki której skóra była aksamitna. Śmiesznie tanie, ale minus za słabą dostępność. Jestem na TAK. Recenzja tutaj.
7. Masło do ciała The Body Shop mango – naturalne składniki, piękny i długotrwały zapach, miła konsystencja. No masło idealne, gdyby nie ta kosmiczna cena… Ogólnie jestem na TAK. Recenzja tutaj.
8. Vichy Aqualia Thermal Night Spa – dziwny niebieski żel, który nie polubił się z moją skórą. Jestem na NIE.
9. Krem Vichy Aqualia Thermal – kolejne opakowanie. Lubię ten kremik i chętnie przygarnęłabym pełnowymiarową wersję. Jestem na TAK.
10. Balsam ochronny Laura Conti Crazy Cola – dobrze nawilżał usta. Pachniał jak cola i zostawiał prawie jej posmak. Niestety, po raz kolejny nie obyło się bez wypaćkanego opakowania z zacinającym się pokrętłem:/ Jestem na TAK. Recenzja tutaj.
11. Mydełko z mleka koziego z Fuerteventury lawenda – słabo pachniało i nie usuwało brzydkich zapachów. W kontakcie z wodą miało konsystencję gluta, który pozostawał na dłoniach i w zlewie:/ Jestem na NIE  Recenzja tutaj.
12. Patyczki kosmetyczne do korekty makijażu i demakijażu Cleanic – zakupione przez niedopatrzenie:] Z jednej strony zwykła bagietka, a z drugiej szpic, który w sumie niewiele różnił się w działaniu od tej pierwszej końcówki. Jestem na NIE.

Stosowałyście któryś z w/w produktów? Czy moja opinia pokrywa się z Waszą? A może macie odmienne zdanie? Chętnie poczytam:)

sobota, 31 sierpnia 2013

Swędząca głowa od Timotei

Po raz kolejny przekonałam się na własnej skórze, że nie każda promocja jest korzystna. I nie mam tu na myśli ceny. W listopadzie zeszłego roku skusiłam się na dwa szampony i dwie odżywki z najnowszej serii Timotei z różą jerychońską. Dobra okazja, niskie ceny, ładne opakowania – no to biorę. Neonowa najpierw zapłaciła, a potem pomyślała, że przecież owe produkty mogą okazać się kiepskie. A, że sklep daleko, promocji może już nie być, no to zamiast jednego Timoszka na próbę, wzięła od razu cztery. O odżywce nie rozpisywałam się zbytnio, tyle, co w którymś Garbagu, ale ostrzeżenia przed szamponem Timotei with Jericho Rose Lśniący Blask nie może już zabraknąć.


Od producenta: Szampon Timotei Lśniący Blask wzbogacony naturalnym ekstraktem oleju sezamowego sprawia, że Twoje włosy są odświeżone i lśnią blaskiem.

Opakowanie: Butelka jest wysoka i wąska, jak dla całej serii Timotei with Jericho Rose. Plastik jest tym razem przezroczysty. Wkurzająca zakrętka pozostała niezmieniona.

Konsystencja: Średniogęsta.

Kolor: Różowy

Zapach: Delikatny, kwiatowy, słodki.

Działanie: Nie liczyłam nawet na lśniący blask, bo przy wyborze kierowałam się głównie zapachem. Nie wiem czy to za sprawą tego szamponu, ale obecnie moje włosy faktycznie wyglądają na błyszczące, bo siano gdzieś zniknęło (może to kwestia rzadszego używania prostownicy, a może poprzedniego stosowania produktów Biosilku?). W każdym razie, nie zwracałam uwagi na wygląd moich włosów, bo co innego koncentrowało moją uwagę. Szampon bardzo, ale to bardzo podrażnił skórę mojej łepetyny! Niezależnie od ilości minionych dni od czasu umycia włosów, głowa swędzi tak samo!:[ Drapię się dosłownie non stop aż cała moja rodzina pyta, co ja tam mam:/ No to ja Wam powiem, co mam: czerwoną skórę i pełno strupów:/ Najlepsze jest to, że mojej mamie ów produkt nie wyrządził żadnej krzywdy, więc na pewno uczula mnie jeden z jego składników, ale nie mam pojęcia który to gagatek. Po poprzednim szamponie z tej samej serii (recenzja tutaj) również swędziała mnie głowa, z tą różnicą, że teraz nie mam łupieżu. Chociaż tyle:]

Wydajność: Średnia.

Skład:

Pojemność: 250 ml
Dostępność: Tesco
Cena: 4,99 zł (w promocji)

Ps. Życzę dużo weny dla wszystkich blogerek z okazji Międzynarodowego Dnia Blogera, co to podobno dzisiaj jest;)