czwartek, 26 grudnia 2013

Neonowa była jednak grzeczna...

Tak, Neonowa była jednak grzeczna w tym roku, bo nie obyło się bez prezentów pod choinką. Z każdego była równie mocno zadowolona, jak chyba nigdy przedtem. Może dlatego, że prezenty okazały się trafione, gdyż uprzednio w obecności rodziny sporządziła list do św. Mikołaja. 

Spoza listy otrzymała jednak coś jeszcze - zestaw kosmetyczny. 
Neonowa nie przepada za taką formą prezentu, gdyż uważa, że darczyńca zdradza w ten sposób, że nie miał innego pomysłu, ale wyjątkowo bardzo ucieszyła się z powyższego zestawu. Co ciekawe, kiedy była w różnych sklepach w poszukiwaniu podarków dla bliskich i przystanęła na chwilę przy owych zestawach, pomyślała, że z tych wszystkich "pudełek" (gdyby już jakieś miała dostać), to właśnie z tego pomarańczowego byłaby najbardziej zadowolona :D Okazuje się, że Mikołaj oprócz czytania listów potrafi jeszcze czytać w myślach :P

Z pudełka wyłoniła się kosmetyczka.

A jej zawartość stanowią kosmetyki Fa:
-żel pod prysznic Sensual&Oil
- balsam do ciała Sensual &Oil
- antyperspirant Sport 72h
Powyższy żel jest jednym z moich ulubionych, więc cieszę się, że po raz kolejny będę mogła zachwycać się nim podczas brania prysznica i, że w końcu doczeka się on osobnej recenzji;) Z balsamu jestem najbardziej zadowolona, ponieważ od dawna chciałam go przetestować, a nie widziałam go w drogeriach. Natomiast antyperspiranty w spray'u ostatnio idą u mnie jak woda, więc i ten się u mnie nie zmarnuje;)

A Wy byłyście grzeczne w tym roku?;> Odwiedził Was kosmetyczny Mikołaj?:)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Drugie podejście dobrym weryfikatorem produktu

Poza zestawami objętymi promocją rzadko zdarza mi się kupować szampon i odżywkę z tej samej serii w jednym czasie. Zazwyczaj wynika to z faktu, iż odżywki są mniej wydajniejsze lub posiadają mniejszą pojemność od szamponów, więc zanim zdążę zużyć cały szampon, to muszę dokupować kolejne opakowanie odżywki, a wtedy uruchamia się we mnie zmysł testerki, która szuka czegoś nowego. Poza tym, uważam, że przy używaniu takich zestawów ciężko jest ocenić osobne działanie obu produktów. Na palcach jednej ręki (a nawet nie wszystkich) mogłabym policzyć swoich ulubieńców włosowych. Jakiś czas temu szukałam taniej odżywki i pomyślałam, że skoro w zeszłym roku byłam zadowolona z biedronkowego szamponu, to czemu nie miałabym wypróbować całego zestawu. Kupiłam zatem odżywkę do włosów suchych i zniszczonych Elisse, a kiedy ją zużyłam, sięgnęłam po kolejne opakowanie…
Od producenta:
Opakowanie: Fioletowe, wykonane z mocnego, twardego plastiku, posiada zakrętkę na „klik”. Jest takie same jak w szamponie z tej serii (tutaj), z tą różnicą, że odżywka stoi „na głowie”, co początkowo bardzo ułatwia wydobywanie zawartości. Gdy odżywka dobija dna, najlepiej jest dolać do opakowania trochę wody, żeby wydobyć resztki.

Konsystencja: Kremowa, średniogęsta.

Kolor: Perłowy.

Zapach: Nie potrafię określić czym pachnie ta odżywka, ale jest to przyjemny zapach, który dość długo utrzymuje się na włosach. Jeśli jednak za dużo razy sztachniemy się z opakowania (w celu powąchania odżywki oczywiście :P), to zapach staje się już mdły.

Wydajność: Dobra.

Skład:
Moja opinia: Odżywkę bardzo łatwo rozprowadza się na włosach, konsystencja jest miła w dotyku. Włosy stają się miękkie, gładkie, ale jedynie na krótki czas od ich umycia. Dobrze się rozczesują, nie plączą się. Produkt posiada przyjemny zapach. Dotychczasowy opis wskazywałby na to, że z tą odżywką wszystko jest ok. Jednak zużycie drugiego opakowania potwierdziło moje początkowe wrażenie, iż produkt znacznie obciążał moje włosy:/ Nie nakładałam dużej ilości odżywki, nie trzymałam jej też zbyt długo na włosach, właściwie to po chwili ją spłukiwałam, więc nie wiem z czego wynikał efekt końcowy, ale nie byłam z niego zadowolona.

Dostępność: Biedronka
Pojemność: 250 ml
Cena: 4,99 zł


A Wy kupujecie zestawy włosowe (szampon + odżywka)  z tej samej serii czy każdy produkt z innej firmy? 

wtorek, 10 grudnia 2013

Nieodpowiedni krem na chłodniejsze dni

W okresie jesienno-zimowym preferuję zmianę pielęgnacji dłoni, przechodząc z lekkich kremów w te bardziej gęste. Jeszcze na wiosnę zaopatrzyłam się w regenerujący krem do rąk Verona Perfection Spa zielona herbata & limonka, zwracając uwagę jedynie na zapach. Dopiero w domu, kiedy użyłam go po raz pierwszy, jego zawartość okazała się być tłusta, dlatego postanowiłam, że produkt poleżakuje sobie w zapasach do czasu nastania chłodniejszych pór roku.
Od producenta: Dzięki doskonale dobranym składnikom intensywnie pielęgnuje, odżywia i regeneruje skórę rąk. Nadaje zdrowy wygląd, wygładza, zmiękcza i uelastycznia. Twoje dłonie zachowują piękny i młodzieńczy wygląd.
Składniki aktywne:
Ekstrakt z zielonej herbaty – działa odmładzająco, fotoochronnie. Ekstrakt z limonki – tonizuje skórę oraz delikatnie ją rozjaśnia, ma właściwości oczyszczające i wybielające. Witamina E – chroni przed wolnymi rodnikami i negatywnym wpływem zanieczyszczenia środowiska. Olej ze słodkich migdałów – działa odżywczo.

Opakowanie: Krem znajduje się w plastikowej tubce z zakrętką na „klik”. W zakrętce tej znajduje się dzióbek, dzięki któremu krem aplikuje się bezpośrednio na dłoń, nie brudząc przy tym zakrętki. Szata graficzna opakowania nie powala, ale limonki są, więc jest dobrze :P Sam plastik okazał się przezroczysty, więc widać ile zostało zawartości. Niestety, trzeba było go rozcinać, aby wydobyć resztki.

Konsystencja: Gęsta, zbita.
Kolor: Rozbielona zieleń.

Zapach: Producent napisał prawdę. W kremie czuć wyraźnie połączenie zielonej herbaty i limonki:)

Wydajność: Średnia.

Moja opinia: Poza przyjemnym dla nosa i orzeźwiającym zapachem krem nie zachwycił mnie niczym specjalnym. No dobra, może jeszcze trochę podobała mi się "zbitość" kremu, dzięki czemu bez problemów wydostawał się z opakowania. Sam krem był jednak bardzo tłusty i powoli się wchłaniał. Z regeneracją skóry to akurat nie miał nic wspólnego – po krótkim czasie od wchłonięcia kremu dłonie znowu stawały się wysuszone i szorstkie, więc gęstość kremu nie szła w parze z treściwością:/ Nie obeszło się zatem bez wielokrotnej aplikacji w ciągu dnia, co przekładało się na średnią wydajność.

Dostępność: Natura
Pojemność: 75 ml
Cena: 4,99 zł

Znacie ten krem? Lubicie to konkretne połączenie zapachowe w kosmetykach?:)

piątek, 6 grudnia 2013

Filozoficzna rozkmina nad żelem Balea z Fidżi

Odwiedzając na wakacjach niemiecki DM (o zakupach i refleksjach z nimi związanych pisałam tutaj), zakupiłam kilka kosmetyków do mycia ciała, w tym całą ówczesną edycję limitowaną żeli. Bardzo lubię kolor niebieski, marakuję również, dlatego byłam przekonana, iż żel pod prysznic Balea Fiji Passionfruit automatycznie stanie się moim faworytem. A tu taki klops...
Od producenta:
Producent nie wysilił się przy opisie wakacyjnej limitki, zastosował opcję ctrl+c i ctrl+v, zamieszczając ten sam tekst na opakowaniu każdej wersji żelu. Wstawił jedynie właściwe nazwy zapachów.
Jeśli należycie do tych, które „Ich verstehe nicht”, to zapraszam do brazylijskiego opisu (tutaj). Nie zapomnijcie tylko zamienić mango na marakuję :P

Opakowanie:
Względem kształtu jest takie samo dla całej serii, więc tak czy siak zapraszam do posta o wersji mango (patrz wyżej) :P
Przy etykiecie natomiast zaczyna się jazda… Zacznijmy od nazwy żelu - „Passionfruit”. I teraz rozlegają się brawa dla Neonowej, która dopiero przy pisaniu recenzji zorientowała się, że to jednak nie o kwiat pasji cały czas chodziło:] Nazwa „Passion flower” już kilkakrotnie przewinęła się w jej żelowej karierze, więc postawiła na przyzwyczajenie i tym razem nie rozróżniła literek.
Po pierwszym oriencie Neonowa zaczęła rozkminiać dalej. Zasięgnęła informacji od Wujka Gugla, który przetłumaczył jej, iż „Passionfruit” ze szwabskiego oznacza „marakuję”. 
Skoro część werbalną mamy opanowaną, to przejdźmy do części wizualnej. No i co my tu widzimy? Marakuja obecna, ok. Ale co do cholery robi tam pomarańcza i to coś przypominające w przekroju arbuza, lecz arbuzem nie będące, a zowiące się guawą (tak apropos, Balea miała swego czasu odrębny żel o takim zapachu)? No dobra, jak już muszą tam być, to niech będą... 
Ok, owoce mamy za sobą. Zostały jeszcze kwiatki. Ten u góry, po prawej stronie, ze śmiesznym środkiem, to jest właśnie kwiat pasji. I w tym momencie Neonowa doznała totalnego mętliku. „Czyżby jednak kwiat pasji miał coś wspólnego z marakują?” – zastanawiała się, nie dając za wygraną. No popatrzcie same (/sami, bo podobno jakieś facety tutaj również zaglądają :D) – kwiat pasji to kwiatek, a owoc pasji to marakuja. Czy jest to zatem jedna roślina? Neonowa rozpaczliwie skontaktowała się z Ciocią Wikipedią, która to załamała ją całkowicie, informując, iż passiflora + marakuja = „męczennica jadalna” :] 
Neonową z tego wszystkiego rozbolała główka. Dodatkowo (jakby tego było mało) doznała smuteczku po autostwierdzeniu, że jej rozumek jest wielkości rozumku Kubusia Puchatka i nie chciała już spoglądać w stronę dwóch pozostałych kwiatków z etykiety, które na pierwszy rzut oka są identyczne, a jednak tak bardzo się różnią…

Konsystencja: Średniogęsta, bardziej w kierunku „lejącej” (:P).
Kolor: Lazurowy. Szczerze mówiąc Neonowej gałki wyszły z orbit jak po raz pierwszy użyła tego żelu, bo jeszcze nigdy nie spotkała się z takim kolorem w jakimkolwiek kosmetyku. I tutaj nastąpił orient numer dwa, iż ogólnie kolor zawartości produktów z Balea odpowiada kolorom z etykiet, bądź kolorom zatyczek żeli z Balea. I like it! :D

Zapach: Miało być pięknie, miało być cudnie. Miało pachnieć marakują/kwiatem pasji a pachnie czym? Multiwitaminą! Kurde!:[ Nie znoszę tego zapachu, bo kojarzy mi się z sokiem wieloowocowym, który omijam szerokim łukiem, gdyż zawsze drapie mnie po nim w gardle:]  

Wydajność: Zwyczajna – żel zużyłam w przeciągu miesiąca.

Moja opinia: Zapowiadało się dobrze, gdyż wskazywały na to: ładne opakowanie (pomijając męczącą dla rozumku etykietę :P), smerfny kolor żelu, niska cena oraz „no bo to ta BALEA!” (tutaj następuje szał ciał:]). Spektakularny efekt końcowy przekreślił jednak nieprzyjemny dla mych nozdrzy zapach:/ Bo jaka to przyjemność myć się po całym dniu żelem (który w swoich właściwościach jest notabene zwyklaczkiem), kiedy unoszący się w całej łazience (i oczywiście tylko wtedy, bo po co zostawać na skórze dłużej?) zapach nam nie odpowiada i zamiast relaksować, męczy?:/

Skład:
Dostępność: DM
Pojemność: 300 ml
Cena: 0,65 €



Używałyście tego żelu? Jakie były Wasze wrażenia? Który żel z wakacyjnej limitki podbił Wasze serce najbardziej?;)


Ps. Zachęcam Was do śledzenia na bieżąco mojego bloga, gdyż w nieodległym czasie pojawi się recenzja trzeciego, już ostatniego, wariantu żelu z wakacyjnej edycji limitowanej Balea. A powiem Wam, że będzie się działo! Oj, będzie!;)

niedziela, 1 grudnia 2013

Liebster Blog vol. 2

Pod koniec września otrzymałam wyróżnienie Liebster Blog od Szpinakożercy (dziękuję:*). Zwlekałam, zwlekałam aż w końcu postanowiłam zmobilizować się i odpowiedzieć na pytania.
Zanim jednak to nastąpi, chciałabym napisać, iż przy okazji poprzedniego wyróżnienia wspomniałam o możliwości bliższego zaznajomienia się ze mną. Ku mojej uciesze, otrzymałam wiadomość od jednej blogerki i do dzisiaj wysyłamy sobie wiadomości:) Czytając różne wpisy o blogerskich przyjaźniach czy oglądając relacje z takich spotkań aż się serducho raduje, iż również w blogosferze istnieją sympatyczne i równe babki, dlatego swój "apel" poniekąd ponawiam;) E-mail znajdziecie przy opisie "O mnie".


1. Ulubione wspomnienie ze szkoły?
Mam dużo miłych wspomnień szkolnych, dlatego ciężko wybrać jedno. Niech będzie, że dzisiaj postawię na szkolne dyskoteki :D Emocjonujący był już sam okres oczekiwania na ten dzień a potem to już tylko strojenie się godzinami przed lustrem, umawianie się z koleżankami, wspólne tańczenie "klasami", zerkanie na  tych chłopaków, którzy się podobali i zacieszanie, kiedy odwzajemniali (zazwyczaj nieświadomie :P) "żurawia" :D

2. Ulubiona wieczorynka z dzieciństwa?
Chyba nie miałam ulubionej, ale lubiłam oglądać np. Kubusia Puchatka czy też Gumisie :D

3. Z przyjaciółmi - do pubu czy spotkanie w domu?
To zależy od konkretnej osoby, ale też i sytuacji. Najczęściej spotykam się jednak w jakimś pubie.

4. Buty - ładne czy wygodne?
Zdecydowanie wygodne! Dlatego nie zobaczycie mnie w szpilkach czy innych tego typu "połamańcach" :P

5. Bez czego nie wyjdziesz z domu?
To zależy dokąd wychodzę, ale nie obejdzie się bez makijażu (:P), kluczy i telefonu.

6. Jakiego zajęcia domowego najbardziej nie lubisz?
Składania suchego prania.

7. Czytasz gazety? Jakie?
Tak. Gazetki reklamowe :D

8. Książka czy film?
Jeśli mowa o ekranizacji danej książki, to wybieram pierwowzór. Ogólnie natomiast lubię i książki, i filmy.

9. Kiedy ostatnio byłaś w teatrze?
I tu Was (siebie też) zaskoczę - wczoraj :D

10. Do jakiego kraju byś się na pewno nie wybrała na wakacje?
Do takiego, gdzie panuje niższa od polskiej temperatura, jak również do takiego, w którym akuratnie toczyłaby się wojna. 

11. Ulubiony zapach?
Ostatnio zapach trawy cytrynowej <3


Moje odpowiedzi na inne pytania z różnych wyróżnień przeczytacie: 
1 - tutaj
2 - tutaj
3 - tutaj
i 4 - tutaj :)

czwartek, 28 listopada 2013

Październikowe Newsy 2013

W zeszłym miesiącu moje zbiory kosmetyczne zasiliły się o kilka produktów, oczywiście w większej mierze nieplanowanych, ale kto by się tym szczególnie przejmował :P 

Na początku skusiłam się na ofertę Stonki:
1. Płyn micelarny BeBeauty (400 ml)
2. Szampon do włosów DeBa
Następnie, jakimś trafem zahaczyłam o Rossa:
3. Płyn micelarny L'Oreal Ideal soft
4. Żel pod prysznic Lirene soczyste winogrona
5. Mydło do rąk Isana hibiskus&trawa cytrynowa
Pod koniec miesiąca również coś mnie tam zaciągnęło, a przy okazji do Drogerii Polskich:
6. Odżywka do włosów w sprayu Isana
7. Żel do mycia twarzy Synergen
8. Chusteczki odświeżające Alouette
9. Odżywka do paznokci Eveline
Dodatkowo dostałam od Mojego Ukochanego takie oto dwie nagrody za specjalne zasługi (:D):
10. Woda perfumowana La Rive Spring Lady
11. Sól kąpielowa z Morza Martwego DermaSel SPA

Znacie te kosmetyki? Lubicie?:)

środa, 27 listopada 2013

Październikowy Garbage 2013

Długo zwlekałam z dodaniem październikowych zużyć, ponieważ chciałam uprzednio zrecenzować kilka kosmetyków. Niestety, cały czas odczuwam skutki miesięcznej przerwy w blogowaniu i nadal mam spore zaległości w pisaniu postów:/ Cóż, kolejny miesiąc już się kończy, puste opakowania walają się po pokoju, więc czas najwyższy na przedstawienie zawartości mojego garbage’u.
No to zaczynamy. Niestety, będzie to zdjęciowy misz-masz, ponieważ w październiku musiałam się niespodziewanie przeprowadzić i wiecie, nie chciałam zabierać ze sobą śmieci :P Produkty z tego okresu znajdują się na pierwszym zdjęciu:
1. Płyn micelarny BeBeauty:  To już moje trzecie zużyte opakowanie. Może w końcu osławiony micel z Biedry doczeka się osobnej recenzji :P Kupiłam ponownie.
2. Oczyszczający żel do mycia twarzy Normativ Dermedic z serii matującej: Tak bardzo oczyszczał skórę twarzy, że aż czułam jak jest ściągnięta na policzkach:/ Nie należał do najwydajniejszych. Mimo wszystko, nawet się z nim polubiłam, bo miał fajny efekt matujący. Być może kiedyś go sobie kupię. Recenzja tutaj.
3. Żel pod prysznic Balea Fiji Passionfruit: Nie kupię ponownie. Recenzja wkrótce.
4. Odświeżająca sól do kąpieli BeBeauty trawa cytrynowa i bambus: recenzja tej soli na pewno kiedyś pojawi się na moim blogu, ponieważ kupiłam kolejne opakowanie:)
5. Krem odżywczo-regenerujący zapobiegający pękaniu pięt Delia Good Foot: Fajny, delikatny krem do stóp, który zmiękczył ich skórę. Być może kupię go ponownie, ale tylko w lecie :P Recenzja tutaj.
6. Żel do higieny intymnej Pliva Fem B: Dobry żel w dziwnym, aczkolwiek praktycznym opakowaniu. Bardzo wydajny. Niestety, mała pojemność a wysoka cena:/ Być może kupię ponownie (jeśli będzie taka potrzeba). Recenzja tutaj.

Produkty z drugiego zdjęcia zużyłam już na nowym mieszkaniu:
7. Żel pod prysznic Fa Pink Passion: Nie wrócę do tego żelu. Recenzja wkrótce.
8. Antyperspirant Dusch das magnolia: edit: Tani antyperspirant dostępny w Niemczech albo w sklepach z chemią niemiecką. Pozostawiał talk pod pachami, nie wspominając o tym, jaka ilość talku kumulowała się w powietrzu po aplikacji. Pachniał przyjemnie i delikatnie, ale zapewniał średnią ochronę. Nie kupię ponownie tej wersji.
9. Woda termalna Vichy (50g): Kolejna zużyta buteleczka. Lubię tę wodę. Tym razem oprócz odświeżenia twarzy w lecie, używałam jej również przed nałożeniem kremu oraz w celu ukojenia podrażnionej skóry. Spisała się za każdym razem. Posiadam już kolejne opakowanie:)
10. Krem ochronny z witaminą A Alantan dermoline: Recenzja wkrótce (planuję post zbiorczy). Nie wiem czy kupię ponownie.
11. Regenerujący krem do rąk Verona zielona herbata & limonka: Nie kupię ponownie. Recenzja wkrótce.
12. Chusteczki nawilżane Alouette (25 sztuk): Być może pojawi się ich recenzja na blogu, ponieważ kupiłam kolejne opakowanie.

A teraz czas na kolorówkowe wyrzutki i bubla: 
13. Lakier do paznokci Constance Carroll (Electric blue 24): Jest to mój pierwszy lakier ever :P Kupiłam go zafascynowana kolorem, jaki nosiła ówcześnie na paznokciach Marcysia ze „Złotopolskich” :P Użyłam go może ze dwa razy i poszedł w odstawkę na jakieś 15 lat. Really^^ Myślę, że właściwości ma niezłe, bo do dzisiaj nie zgęstniał, aczkolwiek bałabym się go teraz nakładać na pazury :P No dobra, jest mi wstyd, ale trzymałam go z sentymentu :P Jestem ciekawa, czy któraś z Was w ogóle pamięta te firmę :P A jeszcze bardziej jestem ciekawa, czy ktoś pobił mój rekord ;> Nie kupię ponownie, bo pewnie już go nie produkują :P
14. Podkład w musie TruBlend (405): Jest to produkt zagraniczny. Nie podpasował mojej babci, więc dała go mojej mamie, a potem trafił do mnie :P Używałam go kilka lat temu jako korektora na wypryski. Pamiętam, że był dla mnie za jasny. Nadal pachnie truflami :P Wywalam go, bo był otwarty już kilka lat. Jak się brać za porządki, to porządnie :P Nie wróciłabym do tego produktu.
15. Korektor Almay (Light 01): Produkt również niedostępny w Polsce. Również dostałam go od babci i również był dla mnie za jasny. Szkoda, że aplikator nie miał gąbeczki, bo praktycznie rysowało się nim po twarzy:/ Nie wróciłabym do tego produktu.
16. Eyeliner w płynie Bell Glam night: Miała być osobna recenzja, ale uwierzcie, nie miałam do tego bubla najmniejszej cierpliwości. Kupiłam go rok temu w Biedronce. Nie wiem, co z tym produktem było nie tak, ale w buteleczce cały czas był mokry, a jak nakładało się go na powiekę, to w połowie kreski zasychał. I tak za każdym razem. Eyeliner był zapakowany w kartonik, więc teoretycznie powinien nadawać się do użytku. Pomimo wielu prób, ani razu nie udało mi się narysować jednej porządnej kreski. Bubel przez duże B! Nie kupię ponownie. 

środa, 20 listopada 2013

Inwestycja w higienę intymną

Przy okazji recenzowania jednego z produktów do higieny intymnej, o którym wydałam niepochlebną opinię (tutaj), napomknęłam o swoich problemach z upławami. Z pomocą przyszła mi Nimva, która poleciła użycie pewnego żelu. Długo wahałam się nad jego zakupem, bo za tę cenę mogłabym kupić sobie 10 sztuk mojego ulubionego żelu ze Stonki. Jako, że w tamtym czasie mój problem nasilił się, postanowiłam jednak zainwestować w żel do higieny intymnej Pliva Fem B. Czy była to udana inwestycja?
 Od producenta:
Opakowanie: Zacznę od tego, że produkt znajdował się w kartonowym opakowaniu. W środku znajdowała się ulotka i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że informacje w niej zawarte w minimalnym stopniu różniły się od tych, umieszczonych na pudełku. Była to kwestia dodania lub odjęcia kilku wyrazów, czy też przestawienia szyku zdania, ale jednak nie spodobało mi się to.
Sam żel znajduje się w dużym pojemniku, wykonanym z bardzo mocnego plastiku. Zatyczka (słowo „zakrętka” jakoś mi tu nie pasuje, gdyż nie można nią obracać :P) jest równie duża i potrzeba użyć większej siły, żeby ją zdjąć. Taka zatyczka jest dobrym rozwiązaniem, gdyż po pierwsze – jest to higieniczne, po drugie – mam pewność, że zawartość nie wydostanie się poza opakowanie, a co się z tym wiąże, czyli po trzecie – produkt można spokojnie zabierać ze sobą w podróż.
Minusem jest na pewno nieprzezroczystość plastiku. Przy tak małej pojemności wolałabym widzieć, kiedy zawartość dosięga dna.
Pojemnik posiada dosyć nietypową pompkę, której nie da się odkręcić. Mimo, że nic przy niej nie grzebałam, to trochę obawiałam się ją przyciskać, bo producent mnie nastraszył przy ostatnim zdaniu (:P):
Na szczęście, pompka nie zacięła się ani razu, mimo że trzeba było mocniej ją przyciskać, aby wydobyć zawartość. Otwór dozownika jest malutki, ale nie stanowi to najmniejszego problemu. Dodam nawet, że okazał się dużą zaletą, gdyż dzięki temu nie marnowałam żelu (myślę, że kwestia zużywania produktu miała też związek z jego konsystencją i wydajnością). Co do samej pompki, prezentuje się ona tak:

Yyy… odkąd stwierdziłyśmy z Hexxaną, że przypomina nam męskie przyrodzenie, to jakoś dziwnie mi się jej używało :P

Konsystencja: Dość gęsta.
Kolor: Niebieski.

Zapach: Delikatny, ale jakoś szczególnie nie zwracał mojej uwagi. Kojarzył mi się z zapachem wspomnianej Intimei ze Stonki.

Wydajność: I tutaj nastąpił szok! Jak na 100 ml żelu, starczył mi on na 1,5-2 miesiące regularnego stosowania.

Moja opinia: Pomimo ceny nastawiłam się do tego żelu pozytywnie i tak też go odbierałam przez cały okres użytkowania. Bardzo podobała mi się konsystencja, dzięki czemu produkt okazał się być bardzo wydajny jak na tak małą pojemność. Najbardziej jednak przypadło mi do gustu opakowanie, mimo wiadomych skojarzeń :P Co do samego działania: z takich podstawowych kwestii, to żel mnie nie podrażnił i nie wysuszył miejsc intymnych, czyli ogólnie nie wyrządził tam żadnej krzywdy. Czy zmniejszył upławy? Ciężko mi to ocenić, ponieważ używałam go w czasie, w którym nie przejawiałam jakiejś nadmiernej aktywności fizycznej (spędzanie wakacji w domu :P), a zazwyczaj wtedy nasilają się u mnie upławy. Na pewno ten żel nie zwiększył ich ilości, co już było dla mnie na plus (w porównaniu z beznadziejnym „specjalistycznym” produktem z AA). A czy zmniejszył? Musiałabym go dłużej poużywać, co wiązałoby się oczywiście z zakupem kolejnego opakowania, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Póki co to nie nastąpi, ponieważ szkoda mi trzech dych na produkt, który tak na dobrą sprawę ma podobne działanie do żelu ze Stonki, do którego znowu powróciłam (tyle, że w nowej wersji). Jedno, co jest pewne – jeżeli problem (nie daj Boże!) znowu się pojawi, to wtedy i ja znowu zainwestuję pieniądze w Plivę fem. Jedyne, nad czym będę się wtedy zastanawiać, to wybór pomiędzy literką B a F.

Skład: 
Dostępność: apteki
Pojemność: 100 ml
Cena: 29,72 zł 

Znacie Plivę fem B lub F? Jakie macie o niej zdanie?

czwartek, 14 listopada 2013

Misz-masz do pielęgnacji stóp

Jeszcze nigdy nie dbałam o swoje stopy tak, jak w minionym półroczu. Zeszłej zimy, a potem jeszcze długo wiosną chodziłam (niemądra ja!:[) w bardzo nieodpowiednim obuwiu (początkowo krzywe podeszwy, a później zajechane na maxa), co bardzo odbiło się na stanie moich pięt! Byłam zrozpaczona, bo moja skóra w tym miejscu była tak zrogowaciała, że każde postawienie stóp na podłożu i robienie kroków na kilku/kilkunasto kilometrowej trasie dziennie przyprawiało mnie o niesamowity ból:( Powiedziałam sobie, że dalej tak być nie może i któregoś dnia wstąpiłam do Rossa w poszukiwaniu ratunku. Szukałam, przeglądałam, czytałam, macałam niemalże każdą tubkę kremu do stóp, aby wybrać dla siebie ten odpowiedni. Spędziłam przed regałem z dobre pół godziny aż wyczuwalny na plecach oddech ochroniarza przyspieszył mój wybór. Zdecydowałam się na krem odżywczo-regenerujący zapobiegający pękaniu pięt Delia Good Foot. Dziwny był to wybór, bo przecież pękniętych pięt nie miałam i równocześnie się na to nie zanosiło. Dopiero na odwrocie opakowania doczytałam, że polecany jest on również przy złuszczonych i zrogowaciałych piętach, a nawet do pielęgnacji całej skóry stóp. Taki misz-masz. I mimo, iż mówi się, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, to postanowiłam dać mu szansę.


Od producenta: 


Opakowanie: Krem znajduje się w wysokiej, plastikowej tubce. Posiada okrągłą zakrętkę, która niejednokrotnie turla się po podłodze:/ Samo opakowanie, na szczęście, nie wyślizguje się z dłoni, ponieważ plastik jest dosyć matowy. Tubka utrzymana jest w biało-zielono-czerwonej kolorystyce, która, moim zdaniem, fajnie się ze sobą komponuje. Niestety, ilość napisów z przodu, a tym bardziej z tyłu, przeraża mnie do dzisiaj. Na etykiecie znajdziemy też rysunek śladu stóp, dzięki czemu łatwiej jest skojarzyć, że krem ten ma zastosowanie do stóp, a nie np. do dłoni :P To tak, gdyby ktoś miał problem z odróżnianiem opakowań;)

Teraz UWAGA, ważna informacja! Producent zmienił design opakowania (jak i całej serii produktów do stóp), więc krem prezentuje się obecnie tak:
Źródło
Myślę, że zmiana jest jak najbardziej na plus, gdyż neonowa (! :D) tubka zdecydowanie wyróżnia się na tle innych kosmetyków do stóp, które znajdują się na drogeryjnych półkach. Chwała producentowi za zmianę zakrętki na zatrzaskową, ale za ponowny brak minimalizmu w treści należą się mu już baty, bo stworzył jeszcze większy chaos!
Z tego, co zauważyłam w Rossmannie, zmiana musiała nastąpić całkiem niedawno, gdyż na tej samej półce stoi jeszcze stara wersja opakowania, czyli ta, którą posiadam.

Konsystencja: Lekka, łatwa w aplikacji, szybko się wchłania.
Wiem, że to nie jest krem do rąk, ale nie będę publicznie prezentować swojego "platfusa" :P
Kolor: Biały.

Zapach: Miętowy;)

Działanie: Zacznę od najważniejszego - zrogowaciała skóra na moich stopach to już przeszłość!:) Pies pogrzebany jest natomiast w tym, że nie wiem czy obecny stan moich stóp jest skutkiem dobroczynności kremu, czy też wyrzucenia na śmietnik zajechanych do ostatniego wolnego miejsca w podeszwie butów… Kiedy posiadałam jeszcze wspomniane obuwie a używałam już kremu, moja skóra była jedynie zmiękczona. Oczywiście dodatkowo moczyłam stopy w misce z rozpuszczoną solą w wodzie, stosowałam peeling i używałam pumekso-tarki, co za pewne miało korzystny wpływ na całokształt. Jednak z tych wszystkich sposobów najczęściej korzystałam z kremu i dlatego śmiem twierdzić, że jeśli nie przyczynił się on w bardzo dużym stopniu do poprawy stanu moich pięt, to na pewno zrobił to w dużym stopniu! Skóra stóp, a szczególnie pięt, jest do dzisiaj miękka, gładka i rzeczywiście odżywiona. Tak, jak napisałam przy konsystencji, krem szybciutko się wchłaniał przy niewielkiej ilości. Kiedy potrzebowałam większej regeneracji, nakładałam grubszą warstwę na stopy i zakładałam na noc skarpety, więc nie zwracałam uwagi na czas wchłonięcia, ale czułam, że nie trwało to jakoś nadmiernie długo. Nie wiem czy krem sprawdza się przy obfitym złuszczeniu i pękaniu skóry stóp, bo ja nie miałam w tej kwestii problemów. Jeśli chodzi o rogowacenie, to myślę, że nie jest to krem-cudak, dzięki któremu Wasze stopy w jedną noc staną się tak mięciutkie jak stópki niemowlaka, ale być może pomoże on Wam w doprowadzeniu ich do przyzwoitego stanu. Jeżeli nie macie problemów ze skórą stóp, to jeszcze bardziej Wam go polecam do codziennej pielęgnacji. Na koniec warto wspomnieć, że nie dość, iż krem ładnie (bo miętowo!:)) pachnie, to jeszcze daje porządny (choć krótkotrwały – na szczęście (!), bo ja jestem strasznym zmarźluchem, zwłaszcza „stopowym” :P) i całkiem zabawny efekt ochłodzenia! :P Z tego powodu polecałabym go stosować jedynie w lecie;)

Wydajność: Przyznam, że aplikowałam krem dosyć nieregularnie (czasami codziennie a czasami raz na 1-2 tygodnie), ale mimo to, myślę, że jego wydajność jest dobra, zwłaszcza, że nie trzeba nakładać dużej warstwy kremu na stopy.

Skład:

Dostępność: Rossmann
Pojemność: 100 ml
Cena: 6,29 zł


Znacie ten krem? Dbacie o swoje stopy regularnie? A może w ogóle nie macie z nimi problemów?:)

poniedziałek, 11 listopada 2013

1 year ago...

Choć dzień powoli dobiega końca, nie mogę o tym nie napisać. 11 listopada kojarzy się Polakom przede wszystkim ze świętem narodowym, a dla mnie ta data ma podwójne znaczenie. To właśnie rok temu pojawił się na moim blogu pierwszy post! Z racji mojego słomianego zapału, nie sądziłam, że blog przetrwa tyle czasu. A jednak!;)
Mogłabym pisać wiele na temat tego, co dało mi prowadzenie kosmetycznego bloga i czy wpłynęło to na zmianę mojego życia, ale może kiedyś jeszcze o tym napiszę. Dzisiaj chcę podziękować wszystkim tym, którzy są ze mną od samego początku, jak również tym, którzy dołączyli do mnie w ostatnim czasie. Chociaż czasami zupełnie nie mam weny do dodania nowego posta lub własne życie zmusza mnie do zrobienia dłuższej przerwy od blogowania, to właśnie dzięki Wam chce mi się tu wracać i nadal pisać o kosmetykach. Dziękuję, że tu zaglądacie i komentujecie!:*

Czas na najważniejsze mini statystyki (możecie to pominąć :P), żebym za rok mogła zrobić porównanie dla samej siebie;)

Przez pierwszy rok:
Źródło
Napisałam 106 postów.
Dołączyło do mnie 105 obserwatorów.
Mojego bloga wyświetlano 19155 razy.

A już niedługo pojawi się post z najśmieszniejszymi hasłami, dzięki którym trafialiście na mojego bloga :D