środa, 20 listopada 2013

Inwestycja w higienę intymną

Przy okazji recenzowania jednego z produktów do higieny intymnej, o którym wydałam niepochlebną opinię (tutaj), napomknęłam o swoich problemach z upławami. Z pomocą przyszła mi Nimva, która poleciła użycie pewnego żelu. Długo wahałam się nad jego zakupem, bo za tę cenę mogłabym kupić sobie 10 sztuk mojego ulubionego żelu ze Stonki. Jako, że w tamtym czasie mój problem nasilił się, postanowiłam jednak zainwestować w żel do higieny intymnej Pliva Fem B. Czy była to udana inwestycja?
 Od producenta:
Opakowanie: Zacznę od tego, że produkt znajdował się w kartonowym opakowaniu. W środku znajdowała się ulotka i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że informacje w niej zawarte w minimalnym stopniu różniły się od tych, umieszczonych na pudełku. Była to kwestia dodania lub odjęcia kilku wyrazów, czy też przestawienia szyku zdania, ale jednak nie spodobało mi się to.
Sam żel znajduje się w dużym pojemniku, wykonanym z bardzo mocnego plastiku. Zatyczka (słowo „zakrętka” jakoś mi tu nie pasuje, gdyż nie można nią obracać :P) jest równie duża i potrzeba użyć większej siły, żeby ją zdjąć. Taka zatyczka jest dobrym rozwiązaniem, gdyż po pierwsze – jest to higieniczne, po drugie – mam pewność, że zawartość nie wydostanie się poza opakowanie, a co się z tym wiąże, czyli po trzecie – produkt można spokojnie zabierać ze sobą w podróż.
Minusem jest na pewno nieprzezroczystość plastiku. Przy tak małej pojemności wolałabym widzieć, kiedy zawartość dosięga dna.
Pojemnik posiada dosyć nietypową pompkę, której nie da się odkręcić. Mimo, że nic przy niej nie grzebałam, to trochę obawiałam się ją przyciskać, bo producent mnie nastraszył przy ostatnim zdaniu (:P):
Na szczęście, pompka nie zacięła się ani razu, mimo że trzeba było mocniej ją przyciskać, aby wydobyć zawartość. Otwór dozownika jest malutki, ale nie stanowi to najmniejszego problemu. Dodam nawet, że okazał się dużą zaletą, gdyż dzięki temu nie marnowałam żelu (myślę, że kwestia zużywania produktu miała też związek z jego konsystencją i wydajnością). Co do samej pompki, prezentuje się ona tak:

Yyy… odkąd stwierdziłyśmy z Hexxaną, że przypomina nam męskie przyrodzenie, to jakoś dziwnie mi się jej używało :P

Konsystencja: Dość gęsta.
Kolor: Niebieski.

Zapach: Delikatny, ale jakoś szczególnie nie zwracał mojej uwagi. Kojarzył mi się z zapachem wspomnianej Intimei ze Stonki.

Wydajność: I tutaj nastąpił szok! Jak na 100 ml żelu, starczył mi on na 1,5-2 miesiące regularnego stosowania.

Moja opinia: Pomimo ceny nastawiłam się do tego żelu pozytywnie i tak też go odbierałam przez cały okres użytkowania. Bardzo podobała mi się konsystencja, dzięki czemu produkt okazał się być bardzo wydajny jak na tak małą pojemność. Najbardziej jednak przypadło mi do gustu opakowanie, mimo wiadomych skojarzeń :P Co do samego działania: z takich podstawowych kwestii, to żel mnie nie podrażnił i nie wysuszył miejsc intymnych, czyli ogólnie nie wyrządził tam żadnej krzywdy. Czy zmniejszył upławy? Ciężko mi to ocenić, ponieważ używałam go w czasie, w którym nie przejawiałam jakiejś nadmiernej aktywności fizycznej (spędzanie wakacji w domu :P), a zazwyczaj wtedy nasilają się u mnie upławy. Na pewno ten żel nie zwiększył ich ilości, co już było dla mnie na plus (w porównaniu z beznadziejnym „specjalistycznym” produktem z AA). A czy zmniejszył? Musiałabym go dłużej poużywać, co wiązałoby się oczywiście z zakupem kolejnego opakowania, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Póki co to nie nastąpi, ponieważ szkoda mi trzech dych na produkt, który tak na dobrą sprawę ma podobne działanie do żelu ze Stonki, do którego znowu powróciłam (tyle, że w nowej wersji). Jedno, co jest pewne – jeżeli problem (nie daj Boże!) znowu się pojawi, to wtedy i ja znowu zainwestuję pieniądze w Plivę fem. Jedyne, nad czym będę się wtedy zastanawiać, to wybór pomiędzy literką B a F.

Skład: 
Dostępność: apteki
Pojemność: 100 ml
Cena: 29,72 zł 

Znacie Plivę fem B lub F? Jakie macie o niej zdanie?

czwartek, 14 listopada 2013

Misz-masz do pielęgnacji stóp

Jeszcze nigdy nie dbałam o swoje stopy tak, jak w minionym półroczu. Zeszłej zimy, a potem jeszcze długo wiosną chodziłam (niemądra ja!:[) w bardzo nieodpowiednim obuwiu (początkowo krzywe podeszwy, a później zajechane na maxa), co bardzo odbiło się na stanie moich pięt! Byłam zrozpaczona, bo moja skóra w tym miejscu była tak zrogowaciała, że każde postawienie stóp na podłożu i robienie kroków na kilku/kilkunasto kilometrowej trasie dziennie przyprawiało mnie o niesamowity ból:( Powiedziałam sobie, że dalej tak być nie może i któregoś dnia wstąpiłam do Rossa w poszukiwaniu ratunku. Szukałam, przeglądałam, czytałam, macałam niemalże każdą tubkę kremu do stóp, aby wybrać dla siebie ten odpowiedni. Spędziłam przed regałem z dobre pół godziny aż wyczuwalny na plecach oddech ochroniarza przyspieszył mój wybór. Zdecydowałam się na krem odżywczo-regenerujący zapobiegający pękaniu pięt Delia Good Foot. Dziwny był to wybór, bo przecież pękniętych pięt nie miałam i równocześnie się na to nie zanosiło. Dopiero na odwrocie opakowania doczytałam, że polecany jest on również przy złuszczonych i zrogowaciałych piętach, a nawet do pielęgnacji całej skóry stóp. Taki misz-masz. I mimo, iż mówi się, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, to postanowiłam dać mu szansę.


Od producenta: 


Opakowanie: Krem znajduje się w wysokiej, plastikowej tubce. Posiada okrągłą zakrętkę, która niejednokrotnie turla się po podłodze:/ Samo opakowanie, na szczęście, nie wyślizguje się z dłoni, ponieważ plastik jest dosyć matowy. Tubka utrzymana jest w biało-zielono-czerwonej kolorystyce, która, moim zdaniem, fajnie się ze sobą komponuje. Niestety, ilość napisów z przodu, a tym bardziej z tyłu, przeraża mnie do dzisiaj. Na etykiecie znajdziemy też rysunek śladu stóp, dzięki czemu łatwiej jest skojarzyć, że krem ten ma zastosowanie do stóp, a nie np. do dłoni :P To tak, gdyby ktoś miał problem z odróżnianiem opakowań;)

Teraz UWAGA, ważna informacja! Producent zmienił design opakowania (jak i całej serii produktów do stóp), więc krem prezentuje się obecnie tak:
Źródło
Myślę, że zmiana jest jak najbardziej na plus, gdyż neonowa (! :D) tubka zdecydowanie wyróżnia się na tle innych kosmetyków do stóp, które znajdują się na drogeryjnych półkach. Chwała producentowi za zmianę zakrętki na zatrzaskową, ale za ponowny brak minimalizmu w treści należą się mu już baty, bo stworzył jeszcze większy chaos!
Z tego, co zauważyłam w Rossmannie, zmiana musiała nastąpić całkiem niedawno, gdyż na tej samej półce stoi jeszcze stara wersja opakowania, czyli ta, którą posiadam.

Konsystencja: Lekka, łatwa w aplikacji, szybko się wchłania.
Wiem, że to nie jest krem do rąk, ale nie będę publicznie prezentować swojego "platfusa" :P
Kolor: Biały.

Zapach: Miętowy;)

Działanie: Zacznę od najważniejszego - zrogowaciała skóra na moich stopach to już przeszłość!:) Pies pogrzebany jest natomiast w tym, że nie wiem czy obecny stan moich stóp jest skutkiem dobroczynności kremu, czy też wyrzucenia na śmietnik zajechanych do ostatniego wolnego miejsca w podeszwie butów… Kiedy posiadałam jeszcze wspomniane obuwie a używałam już kremu, moja skóra była jedynie zmiękczona. Oczywiście dodatkowo moczyłam stopy w misce z rozpuszczoną solą w wodzie, stosowałam peeling i używałam pumekso-tarki, co za pewne miało korzystny wpływ na całokształt. Jednak z tych wszystkich sposobów najczęściej korzystałam z kremu i dlatego śmiem twierdzić, że jeśli nie przyczynił się on w bardzo dużym stopniu do poprawy stanu moich pięt, to na pewno zrobił to w dużym stopniu! Skóra stóp, a szczególnie pięt, jest do dzisiaj miękka, gładka i rzeczywiście odżywiona. Tak, jak napisałam przy konsystencji, krem szybciutko się wchłaniał przy niewielkiej ilości. Kiedy potrzebowałam większej regeneracji, nakładałam grubszą warstwę na stopy i zakładałam na noc skarpety, więc nie zwracałam uwagi na czas wchłonięcia, ale czułam, że nie trwało to jakoś nadmiernie długo. Nie wiem czy krem sprawdza się przy obfitym złuszczeniu i pękaniu skóry stóp, bo ja nie miałam w tej kwestii problemów. Jeśli chodzi o rogowacenie, to myślę, że nie jest to krem-cudak, dzięki któremu Wasze stopy w jedną noc staną się tak mięciutkie jak stópki niemowlaka, ale być może pomoże on Wam w doprowadzeniu ich do przyzwoitego stanu. Jeżeli nie macie problemów ze skórą stóp, to jeszcze bardziej Wam go polecam do codziennej pielęgnacji. Na koniec warto wspomnieć, że nie dość, iż krem ładnie (bo miętowo!:)) pachnie, to jeszcze daje porządny (choć krótkotrwały – na szczęście (!), bo ja jestem strasznym zmarźluchem, zwłaszcza „stopowym” :P) i całkiem zabawny efekt ochłodzenia! :P Z tego powodu polecałabym go stosować jedynie w lecie;)

Wydajność: Przyznam, że aplikowałam krem dosyć nieregularnie (czasami codziennie a czasami raz na 1-2 tygodnie), ale mimo to, myślę, że jego wydajność jest dobra, zwłaszcza, że nie trzeba nakładać dużej warstwy kremu na stopy.

Skład:

Dostępność: Rossmann
Pojemność: 100 ml
Cena: 6,29 zł


Znacie ten krem? Dbacie o swoje stopy regularnie? A może w ogóle nie macie z nimi problemów?:)

poniedziałek, 11 listopada 2013

1 year ago...

Choć dzień powoli dobiega końca, nie mogę o tym nie napisać. 11 listopada kojarzy się Polakom przede wszystkim ze świętem narodowym, a dla mnie ta data ma podwójne znaczenie. To właśnie rok temu pojawił się na moim blogu pierwszy post! Z racji mojego słomianego zapału, nie sądziłam, że blog przetrwa tyle czasu. A jednak!;)
Mogłabym pisać wiele na temat tego, co dało mi prowadzenie kosmetycznego bloga i czy wpłynęło to na zmianę mojego życia, ale może kiedyś jeszcze o tym napiszę. Dzisiaj chcę podziękować wszystkim tym, którzy są ze mną od samego początku, jak również tym, którzy dołączyli do mnie w ostatnim czasie. Chociaż czasami zupełnie nie mam weny do dodania nowego posta lub własne życie zmusza mnie do zrobienia dłuższej przerwy od blogowania, to właśnie dzięki Wam chce mi się tu wracać i nadal pisać o kosmetykach. Dziękuję, że tu zaglądacie i komentujecie!:*

Czas na najważniejsze mini statystyki (możecie to pominąć :P), żebym za rok mogła zrobić porównanie dla samej siebie;)

Przez pierwszy rok:
Źródło
Napisałam 106 postów.
Dołączyło do mnie 105 obserwatorów.
Mojego bloga wyświetlano 19155 razy.

A już niedługo pojawi się post z najśmieszniejszymi hasłami, dzięki którym trafialiście na mojego bloga :D

sobota, 26 października 2013

Matujący oczyszczacz gębuli

Nie mam w zwyczaju kupować kosmetyków w aptece. Nie zachwyca mnie ani ich cena, ani uboga szata graficzna. Wiadomo, że najważniejsze jest działanie, ale która z nas nie jest sroczką i nie kupuje jakiegoś kosmetyku, bo wpadł jej po prostu w oko?;) Rzadko, bo rzadko, ale zdarzy się, że używam jakiegoś aptecznego specyfiku. Tym razem miałam tę okazję dzięki Malwinie, u której wygrałam w marcu oczyszczający żel do mycia twarzy Normativ Dermedic z serii matującej.


Od producenta: 
Opakowanie: Żel znajduje się w małej plastikowej tubce z zakrętką na "klik". Tubka znajdowała się w kartonowym opakowaniu, co moim zdaniem jest zbędne, bo zakrętka jest solidna, także spokojnie można transportować żel bez pudełka.

Konsystencja: "Lejący się" żel. Dobrze się pienił.
Kolor: Przezroczysty.

Zapach: Mało intensywny. Początkowo mi nie przeszkadzał, ale później zaczęłam go kojarzyć z zapachami typowymi dla szpitali albo gabinetów dentystycznych, jeśli wiecie, co mam na myśli:/ 

Działanie: Żel bardzo dobrze oczyszcza skórę twarzy. Ja go traktowałam bardziej jako speca od demakijażu niż od zmniejszania sebum. Wytwarzał tak dużą ilość piany, że niekiedy wchodziła mi do nosa :P Nie przeszkadzało mi to jednak, bo jak widzę pianę, to podświadomie czuję się bardziej czysta :P Żel miał jeden mankament (nie licząc tego dziwnego zapachu, który uaktywnił się po jakimś czasie) - wysuszał skórę na policzkach. Dopiero po jego zużyciu zorientowałam się, że to nieprzyjemne uczucie ściągniętej skóry mogło być spowodowane aplikowaniem żelu. Na opakowaniu jest napisane, że powinno się wziąć pod uwagę oczyszczanie strefy T, no ale jak tu omijać policzki? Żel rzeczywiście powoduje zmatowienie skóry (aż chciało się cały czas dotykać swojej gęby :D). Nie wiem, jak długo taki efekt się utrzymuje, bo ja od razu sięgałam po krem do twarzy. 

Wydajność: Żel starczył na miesiąc użytkowania raz dziennie (po czasie wiem, że powinnam używać go też rano, aby zmyć wieczorny krem, dlatego w tym zakresie postanawiam poprawę;)). Niewielka (!) ilość żelu starcza na umycie całej twarzy (mi oczywiście wylewało się z opakowania więcej niż powinno, dlatego jak dla mnie, był niewydajny). 

Skład: 

Dostępność: apteki, internet
Pojemność: 100 g
Cena: ? (ok. 25 zł)

niedziela, 20 października 2013

:*

Wchodząc na własnego bloga w tym tygodniu, ujrzałam taki oto widok:


No miodzio na moje serce :D Co tu dużo dużo mówić - dziękuję, że z własnej nieprzymuszonej woli obserwujecie mojego bloga i chcecie tu zaglądać!:* Z dniem dzisiejszym jest już Was ponad setka!:)

czwartek, 17 października 2013

Wrześniowe Newsy 2013

W ubiegłym miesiącu nie miałam czasu ani ochoty łazić po drogeriach, gdyż ważne sprawy zaprzątały mój umysł i wypełniały każdy dzień, niemniej jednak na samym początku miesiąca kupiłam kilka drobiazgów.  


Moja skóra twarzy, a szczególnie słynna strefa T, zaapelowała o niestosowanie na niej pewnego kremu (napiszę o nim wkrótce). Musiałam zatem ruszyć jej na odsiecz i udałam się prędko do apteki, gdzie z podkulonym ogonem powróciłam do kremów, które nie robiły jej krzywdy.
1. Krem ochronny półtłusty z wit. A+E Alantan dermoline
2. Krem ochronny z wit. A Alantan dermoline
Kończył mi się też żel do higieny intymnej (recenzja również wkrótce;)), więc postanowiłam wypróbować nową wersję Intimei. W Hebe kupiłam w promocji maszynki do golenia, bo te biedronkowe okazały się do kitu. Kto zauważył, co jest nie tak z tymi na zdjęciu? :P
3. Żel do higieny intymnej z ekstraktem z kory dębu Intimea
4. Maszynki do golenia Bic Twin lady
A na koniec news wszechczasów! Neonowa postanowiła nauczyć się robienia makijażu :D Do tej pory jej makijażowy zestaw składał się jedynie z podkładu, eyelinera, tuszu i błyszczyku. Czas, żeby wzięła się za siebie, dlatego na początek zainwestowała w Rossmannie w pędzel i puder. Kto wie, może następnym razem wskoczy na wyższy level i zaopatrzy się w cienie do oczu? :D
5. Pędzel do nakładania pudru For your Beauty
6. Puder Synergen (natur 04)

środa, 16 października 2013

Wrześniowy Garbage 2013

Wiem, że od poprzedniego Garbage'u napisałam tylko dwie recenzje, ale jeśli ktoś nie wie, to miałam prawie miesięczną przerwę w blogowaniu. Ciężko jest powrócić do pisania regularnych recenzji, zwłaszcza kiedy znowu ma się masę rzeczy na głowie. Żeby jednak dłużej nie czekać z wrześniowymi zużyciami, gdyż niedługo pojawią się październikowe, przedstawię je dzisiaj.
Miałam w planach zużyć we wrześniu trochę zalegających kosmetyków i takich, których używam regularnie. Ba, nawet spisałam sobie na karteczce, co zamierzam zdenkować, żeby z satysfakcją wykreślić dany produkt z listy. O ile z tymi regularnymi szło w miarę sprawnie, o tyle z zalegającymi nie poszło w ogóle. Powód był jeden – wrzesień był bardzo męczącym i stresującym miesiącem, dlatego nie miałam czasu, a nawet i ochoty, na dłuższe przebywanie w łazience niż było to potrzebne.


We wrześniu udało mi się jednak zużyć:
 1. Żel pod prysznic Balea Brazil Mango: Pierwszy kosmetyk z Balea, jaki miałam okazję używać, a także pierwszy (i jak na razie ostatni), który przypadł mi do gustu. Świetny zapach mango, bardzo orzeźwiający. Fajne opakowanie i design, a tak poza tym, to nie posiadał jakichś extra właściwości. Żałuję, że pochodzi z edycji limitowanej, bo kupiłabym ponownie. Recenzja tutaj.
2. Szampon Timotei with Jericho Rose Lśniący blask: Koszmar! W życiu nie miałam gorszego szamponu do włosów. Bardzo podrażnił skórę mojej głowy, przez co cały czas mnie swędziała, nawet po kilku dniach od umycia. Jedyne, co mi się w nim podobało, to ładny zapach i przezroczyste opakowanie, ale sorry, to za mało. Nigdy więcej nie kupię żadnego szamponu z tej serii! Recenzja tutaj.
3. Pianka do golenia Isana brzoskwinia: Byłam z niej zadowolona dopóki dozownik działał sprawnie. Od kiedy jedna jego część wcisnęła się (oczywiście „samoczynnie” :P) do środka, pianka nie była już pianką a jakąś lejącą się mazią, która tak czy siak, niezależnie od konsystencji, zabarwiała cały zlew i wannę. Szkoda, bo jeszcze trochę mi jej zostało, ale nie miałam cierpliwości do męczenia się z opakowaniem. Ładnie pachniała, ale nie wiem czy kupię ponownie tę wersję. Recenzja tutaj.
4. Antyperspirant Nivea Invisible: edit: Zawiodłam się na nim całkowicie! Co z tego, że miał ładny pudrowy zapach, jak nie zapewniał żadnej ochrony przed potem, pozostawiał białe ślady pod pachami i na czarnych ubraniach (mimo, że to wersja Invisible :]), a jakby tego było mało, to jeszcze powodował u mnie nasilone kichanie przy każdorazowej aplikacji:/ Jednym słowem bubelek. Nie kupię ponownie.
5. Perfumy La Rive Love Dance: Jak na razie jest to mój ulubiony zapach z La Rive. Niestety mam wrażenie, że z każdym kolejnym zużytym opakowaniem jest coraz mniej trwały:( Z tego powodu nie wiem czy kupię go ponownie. Recenzja tutaj.
6. Odżywczy krem do rąk BeBeauty green nature: Przeciętny krem, który jedynie na chwilę odżywiał skórę dłoni. Trochę powoli się wchłaniał. Nie kupię ponownie pomimo jego niskiej ceny.
7. Mydło do rąk Alterra pomarańcza: Bardzo fajne naturalne mydełko w kostce o świetnym zapachu pomarańczy. Cały czas miało twardą konsystencję – żadnych mazi, glutów itp. Na pewno kupię ponownie. Recenzja tutaj.
8. Pomadka ochronna no name: Jestem ciekawa, kto ją w ogóle zauważył :P Niby zwykła gratisowa pomadka, a tak fajnie nawilżała usta, że byłam nią zachwycona. Delikatnie i ładnie pachniała (chyba wanilią, której notabene nie lubię). Pod koniec użytkowania niestety ułamała się a dodatkowo rozciapciała podczas największych upałów. Może nie powinnam jej w ogóle pokazywać ze względu na brak nazwy, ale chciałam upamiętnić ten okres, w którym pamiętałam o pielęgnacji ust (normalnie o tym zapominam) :P Ze względu, że był to gratis, nie kupię ponownie, a szkoda.
9. Perfumy Chloé: Dostałam tę miniaturkę już dawno, ale dopiero teraz ją wymęczyłam. Dosłownie. Zapach totalnie nie dla mnie – intensywny, niesłodki i, jak ja to mówię, taki „kobiecy”, dla odważnych babeczek. No wiecie, czuć je było na kilometr, ale bez żadnej przyjemności, przynajmniej z mojej strony. Nie kupię pełnowymiarowej wersji.

niedziela, 13 października 2013

Pomarańczowa rewolucja

Nigdy nie lubiłam mydeł w kostce. Bo się wyślizgują z ręki i trzeba bawić się w wyławianie ich ze zlewu lub z torby podróżnej. W domu mojego Ukochanego królują tylko takie mydła, natomiast w moim domu używa się głównie mydeł w płynie. I jak tu pogodzić konflikt interesów na przyszłość?:P Twierdziłam, że nie przekonam się do kostek i nie będzie dla nich miejsca w mojej własnej łazience. Łazienka, łazienką, ale musiałam się w nie zaopatrzyć kiedy wyjeżdżałam na kilkanaście dni podczas tegorocznych wakacji. Szukałam najtańszego i na takie trafiłam w Rossmannie, a że było w promocji, no to oczywiście wzięłam. Było kilka wariantów zapachowych do wyboru, ale zdecydowałam się na mydło w kostce Alterra pomarańcza. I to była rewolucja!


Od producenta:
Kliknij, aby powiększyć;)
Opakowanie: Mydełko znajduje się w małym kartoniku, na którym można znaleźć wszelkie informacje po polsku i po niemiecku - jak kto woli :P 

Kształt: Prostokąt, lekko wybrzuszony. Dobrze trzyma się je w dłoni. Strasznie podobają mi się te literki na środku :D
Kolor: Pomarańczowy.

Zapach: Cudowny zapach pomarańczy, który był wyczuwalny jeszcze w opakowaniu! Co najważniejsze - podczas używania niweluje wszelkie nieprzyjemne zapachy i długo utrzymuje się na dłoniach, czego ostatnio ciągle brakowało mi w wersjach płynnych.

Działanie: Takie niepozorne mydełko, a ile radochy mi sprawiło :D Po ostatniej wpadce z zagranicznym mydłem obawiałam się, że znowu trafię na jakiegoś gluta. Nic podobnego. Mydełko do samego końca miało twardą konsystencję, nie połamało się ani nie rozciapciało. Ani razu nie wyślizgnęło mi się z dłoni, no aż chciało się je ciągle trzymać :P Nie pieniło się zbytnio, ale też nie podrażniło i nie wysuszyło mojej skóry. I ten obłędny zapach!:) To pomarańczowe (pod względem koloru i zapachu) mydełko zrewolucjonizowało moje podejście do mydeł w kostce i na pewno będę sięgać po kolejne!

Wydajność: Starcza na miesiąc codziennego (wielokrotnego) używania.

Składniki:

Dostępność: Rossmann
Pojemność: 100 g
Cena: 1,99 zł (w promocji 1,59 zł)


Jeśli jeszcze nie miałyście okazji wypróbować tego mydełka, to bardzo je wszystkim polecam, a najbardziej zagorzałym przeciwniczkom mydeł w kostce!;)

piątek, 11 października 2013

101 prawie jak 1001

Dzisiaj 101. post na moim blogu. Nie będę numerować od tej pory każdego następnego, bo zostawię sobie tę czynność jedynie na jakieś okrągłe liczby warte uwagi. Skąd zatem dzisiejszy wyjątek? 

                                Zupełnie nieoczekiwanie zostałam recenzentką siódmej edycji HexxBOX'a!!!:)

HexxBox - poznaj i testuj z 1001pasji
Źródło
Jest to dla mnie duże wyróżnienie, za co jeszcze raz dziękuję Hexxanie:) W lutym zgłosiłam chęć udziału w którejś z wcześniejszych edycji, ale wówczas się nie udało. Wyobraźcie sobie moje olbrzymie zdziwienie, kiedy przeczytałam we wtorek na moim blogu komentarz od organizatorki o moim udziale w akcji, zwłaszcza że poprzedniego dnia przeglądałam posta z listą recenzentek z czystej ciekawości i nie zauważyłam swojego nicku pośród nich :D Jeśli jeszcze nie słyszałyście o HexxBOX'ie to zachęcam do kliknięcia w baner na pasku bocznym:)

Przy okazji, witam w swoich skromnych progach wszystkie osoby, które zajrzały na mojego bloga po ogłoszeniu wyników i zapraszam do pozostania ze mną na dłużej:) A co do samego testowania - recenzja pojawi się oczywiście po odpowiednim okresie stosowania produktu;) 

piątek, 4 października 2013

#100 Brazylijskie mango

Zanim przejdę do recenzji, chcę zaznaczyć, że dzisiaj piszę dla Was setny post z czego niezmiernie się cieszę:) I kto by pomyślał, że przy tej szczególnej okazji padnie na recenzję żelu z osławionej już marki Balea. Ale spokojnie, dzisiaj obędzie się bez kontrowersji :P

Całkiem przypadkowo mango przewinęło się u mnie trzykrotnie podczas tegorocznych wakacji. Jeden kosmetyk w takiej właśnie wersji zapachowej wzbudził we mnie pozytywny odbiór a drugi wręcz przeciwnie. Głosem rozstrzygającym okazał się być żel pod prysznic Balea Brazil Mango z letniej edycji limitowanej. Jak myślicie, którą szalę przeważył?


Od producenta: 

Z niemieckiego pamiętam jedynie podstawowe zwroty, dlatego przy opisie wspomagałam się translatorem wujka gugla i ubrałam to w całość po swojemu :P

Egzotyczna przerwa – może zainspirować was świeżymi i owocowymi nutami zapachowymi, które zabiorą was do raju tego świata.
Odświeżenie & pielęgnacja: Zapraszamy was na szczególną chwilę. Tropikalno-owocowy zapach zainspirowany soczystym brazylijskim mango sprawia, że prysznic jest wyjątkowym doświadczeniem i pozwala daleko zawędrować waszym umysłom. Nawilżająca formuła pielęgnacyjna zachowuje równowagę wilgoci i chroni skórę przed wysuszeniem.
PH przyjazne dla skóry. Przetestowany dermatologicznie.

Opakowanie: Plastikowa, płaska i minimalnie rozszerzona po bokach butelka. Strasznie podoba mi się zakrętka, ponieważ jest wykonana z bardzo mocnego plastiku, przez co mam pewność, że zawartość żelu nie wyleje się samoczynnie. Za każdym razem muszę wspomagać się drugim kciukiem, aby otworzyć zakrętkę, więc potrzeba naprawdę dużej siły, żeby się złamała :P
Balea wzbudza nasze zainteresowanie przede wszystkim kolorowymi i ładnymi etykietami. Nie da się przejść obojętnie obok takiego designu, niezależnie od rodzaju żelu (jak również innych produktów tej firmy). Na limitowanej wersji brazylijskiej widzimy przekrojone mango, grejpfruta i jakieś niezidentyfikowane cuś (czyt. kwiat i liście :P). Podoba mi się też to, że kolor zakrętki jest adekwatny do koloru etykiety, a nawet koloru żelu.

Konsystencja: Średniogęsta.

Kolor: Pomarańczowy.

Zapach: O tak! Zapach prawdziwego (chyba :P), soczystego mango! Przepiękny! Słodki, ale z delikatnie wyczuwalną goryczą grejpfruta. Bardzo umilał mi prysznic po kilku średnio lub beznadziejnie pachnących żelach, jakie niestety mam w swojej „kolekcji”. Był orzeźwiający i idealnie sprawdził się w lecie. Przyznam, że jest to jak na razie pierwszy kosmetyk z Balea, który oczarował mnie swoim zapachem i po którego z wielką chęcią sięgnęłabym ponownie z aromatycznego powodu. Największa szkoda, że zapach przez bardzo krótki czas utrzymywał się na skórze, za to dosyć długo unosił się w łazience :P

Działanie: Nie zauważyłam tutaj żadnych nadzwyczajnych właściwości. Dobrze się pienił, nie podrażniał skóry i nie wysuszał jej, czyli robił to, co większość żeli, które miałam okazję używać. 

Wydajność: Standardowa. Wystarczył mi na jakiś miesiąc.

Skład: 

Dostępność: DM
Pojemność: 300 ml
Cena: 0,65 €

Która wersja żelu z letniej edycji limitowanej najbardziej przypadła Wam do gustu?

EDIT:
"Jakieś niezidentyfikowane cuś" okazało się być strelicją królewską (ang. Bird of Paradise) ;)