Kolejny post miał być zupełnie o czymś innym, ale skoro tak prawie jednogłośnie byłyście ciekawe recenzji masła, to proszę;) Jednak już na wstępie ostudzę Wasz zapał - nie spodziewajcie się cudów :P
Już od dawna rozmyślałam nad zakupem masła do ciała. Chodziło za mną, chodziło, aż przyszło wraz z rossmannowymi promocjami. Spośród objętych promocją Perfecty i Farmony zdecydowałam się na te drugie. Miałam do wyboru trzy wersje masła: Mango & Brzoskwinia, Karmel & Cynamon oraz Liczi & Rambutan. Z racji tego, że zauważyłam coś różowego, od razu sięgnęłam po pomarańczowe. Po chwili zastanowienia odłożyłam je jednak z powrotem, gdyż skojarzyło mi się z jedynym masłem, jakim miałam do tej pory do czynienia - mango od Eveline. Stąd, chciałam spróbować innego zapachu. Takim sposobem w moim koszyku wylądował karmel. Znam peeling do ciała w tej wersji, więc wiedziałam, że zapachem to ja na pewno się nie rozczaruję. Ale tak łaziłam po tym Rossie, łaziłam, aż zobaczyłam, że mimo promocji, ta wersja masła jest akurat najdroższa, a obniżona cena niewiele różniła się od standardowej. Pomyślałam jednak, że jak będę miała na nie ochotę, to i tak je sobie kupię. Opcje powoli się kończyły, więc zaczęłam baczniej przyglądać się różowemu pudełeczku. Strasznie spodobał mi się tropikalny design na naklejce zamieszczonej na nakrętce, a że w głowie akurat uaktywniło mi się "Jesteś jak Katrina tropikalna", więc ostatecznie kupiłam masło Tutti Frutti o wdzięcznej nazwie "Liczi & Rambutan", cokolwiek miało to znaczyć :P

Opakowanie: kusi wizualnie od samego początku. Masło zamknięte jest w małym, okrągłym, plastikowym pudełeczku. Jest ono przezroczyste, więc od razu widzimy kolor zawartości. Zakrętkę bardzo łatwo się odkręca. Z wykorzystaniem całej zawartości też nie będziemy mieli problemu, gdyż dno jest płaskie. Na etykiecie możemy przeczytać "Tropikalne szaleństwo, które wyzwala zmysły" i to ostatecznie zdecydowało o jego zakupie;)
 |
Wspomniany tropikalny design |
Kolor: na moje nieszczęście różowy.
Zapach: tego obawiałam się najbardziej. Ciekawość niestety zwyciężyła. Odkręciłam zakrętkę, ale moim oczom ukazała się przeszkoda uniemożliwiająca mi poniuchanie:

Sreberko. No tak, można było się tego spodziewać, jednak mój nos był zawiedziony :P No i niestety nie zmienił nastawienia, gdy dotarłam już do domu, wykąpałam się i postanowiłam po raz pierwszy odwinąć "przeszkodę"... Gdy tylko powąchałam masło, odrzuciło mnie do tyłu na pół metra i powiedziałam sobie "ooo nie, my to się nie zaprzyjaźnimy!" :| Owszem, zapach jest bardzo ładny, faktycznie egzotyczny, ale jego intensywność niemalże zwaliła mnie z nóg. Wiedziałam, że to może świadczyć jedynie o naszprycowaniu masła samą chemią :/ Już wtedy pożałowałam, że wyciągnęłam z koszyka karmel :( Zapach jest na tyle intensywny, że czuć go w całej łazience. Co ważne - przez kilka godzin utrzymuje się na skórze! Na ubraniach, niestety, nawet i kilkanaście, dlatego jeśli mogę Wam coś doradzić, to nie używajcie tego masła rano, gdy za chwilę zakładacie na siebie czyste ubranie, bo przesiąknie całkowicie! Już lepiej, żeby pachniały "tylko" piżamy...
Ciężko jest określić, jaki jest to zapach. Jedynie mogę zawierzyć etykiecie, że tak właśnie pachnie liczi i rambutan, powtarzam, cokolwiek miałoby to być :P Ale moja wiedza od tamtej pory troszkę się poszerzyła, gdy ku mojemu zaskoczeniu w kuchni zobaczyłam u współlokatorki takie dziwolągi:
Tak, moje Drogie, liczi jednak istnieje :P Nie wiem jak to się je, jak smakuje i jak pachnie (nie dało się wyczuć przez skorupę), ale przynajmniej wiem jak wygląda :P Orangutan Rambutan nadal pozostaje dla mnie nieodkrytą tajemnicą (bynajmniej "na żywo") :P
Jednak z perspektywy czasu (a używam tego masła codziennie po wieczornej kąpieli od dokładnie miesiąca, odliczając tydzień przerwy świątecznej, gdy nie zabierałam go ze sobą) mogę Wam powiedzieć, że zapach przestał mi nawet przeszkadzać, mój nos chyba się już do niego przyzwyczaił, a piżamy co tydzień wędrują na ploty do pralki;)
Konsystencja: tu był kolejny zonk. Negatywny. I w tym przypadku, mimo upływu czasu, nie zmienię zdania! Cały czas byłam święcie przekonana, że wszystkie masła mają taką samą konsystencję, jak wspomniane masło z Eveline albo chociaż podobną. Tamto mango było akurat rzadkie i przyjemne przy aplikacji. Po zdjęciu sreberka moim oczom ukazało się:
No masło. Bo co niby innego miało się ukazać? Paradoksalnie, konsystencji prawdziwie przypominającej kuchenne masło zupełnie się nie spodziewałam! Zabrzmiało, jakbym nie wiadomo, ile tych maseł zużyła, a do swojego jednorazowego doświadczenia może lepiej nie przyznawać się za głośno :P Cóż, masło, jak to masło, jest zbite, gęste i ciężkie w rozprowadzaniu, a tego nie cierpię :/
Myślałam, ze najgorsze jest to, że mając długie paznokcie, cała zawartość skrupulatnie się pod nie dostaje. Potem za każdym razem muszę czyścić je szczoteczką, bo sama woda zawartości nie zmyje.
Następnie, myślałam, że gorzej być już nie może, gdy okazało się, że masło pozostawia po sobie różowy film :/ Najlepiej widać to na płatkach kosmetycznych... dlatego radzę Wam, żebyście po użyciu masła od razu umyły ręce, bo inaczej wszystko będziecie miały wytłuszczone i to na różowo...
Najgorsze było jednak wciąż dopiero przede mną... Bo niby masło na skórze wygląda tak:
Ale, jeśli się dobrze przyjrzycie, w zawartości można jednak zobaczyć czarną kropeczkę. W pudełku jest ich całe mnóstwo! A z etykiety możemy się dowiedzieć, że są to "czarne drobinki", które "masują ciało". Bliżej prezentują się tak:
Choć są to ziarenka, to nie są one, na szczęście, wyczuwalne w dotyku. Kupiłam w końcu masło, a nie peeling! Właściwości masujących jakoś nie zauważyłam i nie przejmowałabym się tymi kropkami, gdyby nie taki fakt:
Po rozsmarowaniu masła i "kropeczek" na skórze pozostają nam czarne ślady! I tym sposobem zamiast masy dodatkowych piegów mamy na ciele kilkucentymetrowe krechy, przypominające (dosłownie) sadzę. Co prawda, na powyższym zdjęciu są to małe śladziki, bo jak na złość przy swatchu nie chciały się bardziej rozmazać :P Rzeczywistość normalnego używania jest jednak bardziej brutalna...
Działanie: Przynajmniej tu się nie zawiodłam. Masło naprawdę nawilża i odżywia skórę. Po miesiącu używania produktu na całym ciele nie zauważyłam, żeby jakaś jego część pozostawała sucha, co jest dla mnie największym plusem. Dodatkowo, skóra stała się wygładzona. Zaletą, jak i zaskoczeniem, jest również to, że pomimo tak chemicznego składu nie wystąpiły u mnie żadne podrażnienia!
Wydajność: za mała. Ale jeżeli smaruje się całe ciało, to nie ma się czemu dziwić, że takie pudełeczko nie wystarczy na długo.
Podsumowując:
+ zgrabne, przezroczyste opakowanie
+ ciekawy design
+ nawilżenie i pielęgnacja skóry
+ szybkie wchłanianie
- intensywność zapachu, który utrzymuje się też na ubraniach
- kolor (jak dla mnie :P)
- zbita, gęsta, "maślana" konsystencja zachodząca pod paznokcie
- pozostawianie tłustego, różowego filmu
- rozmazujące się drobinki
- cena (nawet obniżona)
Dostępność: Rossmann
Pojemność: 250 ml
Cena: 9,99 zł (w promocji)