poniedziałek, 30 marca 2015

(Nie)"Świeżość bawełny" na włosach

Bawełna od zawsze kojarzy mi się z delikatnym i przyjemnym w dotyku materiałem. Kojarzy mi się również z miękkimi ręcznikami, które po praniu zostają wywieszone na dworze (oczywiście w okresie wiosenno-letnim), aby szybciej wyschły i świeżej pachniały. Kilka miesięcy temu skusiłam się na zakup szamponu Schauma Świeżość Bawełny. Wyobrażałam sobie, że po jego użyciu włosy będą właśnie takie miękkie i pachnące jak te bawełniane ręczniki. A potem okazało się, że jednak mam bujną wyobraźnię…
Od producenta: Formuła bez silikonów z ekstraktami bawełny i aloesu uwalnia włosy od nadmiaru substancji przetłuszczających zawartych w sebum. Efekt świeżości do 48 godzin. FORMUŁA Z INTENSYWNIE PIELĘGNUJĄCYMI PROTEINAMI przywraca włosom utracone proteiny.

Opakowanie: Szampon znajduje się w dużej (istnieje też mniejsza wersja 250 ml) plastikowej butelce z zakrętką na „klik”, która posiada ogromny otwór. Kolorystyka opakowania jest jasnoniebieska, a głównym akcentem designu jest portret kobiety z bujną (jak moja wyobraźnia) fryzurą.
Konsystencja: Rzadka.

Kolor: Niebieski, transparentny.

Zapach: Zielonego jabłka

Wydajność: Duża.

Skład:
Moja opinia: Zacznijmy po kolei, czyli od opakowania. Butla jest wykonana z miękkiego plastiku, więc spokojnie można się na niej powyżywać, kiedy produkt zaczyna sięgać dna. Jedynym i największym minusem opakowania jest jednak ogromny otwór, przez który wypływa sobie (oczywiście tylko w momencie przechylenia butelki) zbyt duża ilość szamponu, co idzie w parze z marnotrawstwem, bo nijak można dozować mniejszą ilość produktu na dłoń.
Dalej mamy konsystencję. Nie dość, że otwór w butli spory, to jeszcze konsystencja jest na tyle rzadka, że właściwie większość szamponu ląduje poza obrębem dłoni. Dobrze, że chociaż bardzo dobrze się pieni, więc wydajność produktu da się jeszcze jakoś uratować.
Następnie jest zapach. Świeże ręczniki, mięciutkie ubrania… tak, tak, Neonowa, hasaj sobie dalej w tej wyobraźni… Szampon pachnie zielonym jabłuszkiem. Ja akurat nie przepadam ani za tym owocem, ani za jego zapachem, ale z drugiej strony nie jest tak, żebym miała odrazę do tego szamponu wyłącznie ze względów aromatycznych. Jeśli jesteście fanami zielonych i kwaśnych jabłek, to ten zapach na pewno Wam się spodoba.
No i na deser – działanie. Tak, jak już wspominałam w denku, nie był to dla mnie dobry szampon. Nie podrażniał mojej skóry głowy, ale czasami miałam po nim łupież. Według producenta, produkt jest przeznaczony do włosów lekko i mocno przetłuszczających się. Ja nie mam z tym problemu, więc pomyślałam, że szampon nie może wywołać odwrotnego efektu. Oczywiście, produkt nie „uwolnił” włosów od „nadmiaru substancji przetłuszczających zawartych w serum”. Właściwie stwierdziłabym, że w ogóle kiepsko je oczyszczał, bo choć włosy w gruncie rzeczy były umyte, to na drugi dzień (a nawet po kilkunastu godzinach) niekoniecznie wyglądały na świeże, a do tego były oklapnięte. Dobrze, że chociaż ich nie plątał…
Podsumowując, szampon jest tani (w promocji), wydajny (mimo problemów z otworem w zakrętce), nie podrażnia skóry głowy oraz nie plącze włosów. Jednak na jego niekorzyść przemawia efekt, jaki widnieje na głowie, a mianowicie brak świeżości i oklapnięcie włosów.

Dostępność: drogerie, markety, sklepy
Pojemność: 400 ml
Cena: 7,99 zł (w promocji)

Lubicie szampony Schaumy?

piątek, 20 marca 2015

(Nie)ulubieniec do oczyszczania twarzy

Bardzo rzadko zdarza się sytuacja, gdy po zużyciu pierwszej sztuki danego kosmetyku, wywołującego we mnie mnóstwo mieszanych uczuć, decyduję się na zakup drugiego egzemplarza. Tak jednak się stało w przypadku delikatnego żelu-kremu łagodzącego do mycia twarzy BeBeauty. I co „najlepsze”, rozważam kolejne podejście do tego produktu :P
Od producenta:
Opakowanie: Żel znajduje się w plastikowej tubce stojącej na zakrętce na „klik”. Plastik jest miękki, więc bez problemu można zużyć produkt do samego końca. Do tego opakowanie jest matowe w dotyku, dzięki czemu nie wyślizgnie nam się z mokrych dłoni. Biało-różowy design nie powala na kolana, ale nawet podoba mi się to małe mazidło, przypominające właściwie niewiadomo co (powierzchnię wody?) :D

Konsystencja: Żelowo-kremowa.
Kolor: Bladoróżowy.

Zapach: Wyrazisty, kwiatowy, lekko słodki.

Wydajność: Bardzo duża. Przy regularnym stosowaniu (2 x dziennie) starcza mi na 5 miesięcy.

Skład:
Moja opinia: Moja przygoda ze słynnym żelem-kremem z Biedry nie rozpoczęła się najlepiej. Pierwsze, co mi się nie spodobało, to konsystencja. Oczywiście, widziały gały, co brały i rzeczywiście ni to żel, ni to krem, ale testowałam już inne produkty, w których konsystencja tego typu była o wiele przyjemniejsza dla skóry. W tym przypadku jest ona zbyt lepka i kiepsko się rozprowadza. Nie lubię, gdy żel do mycia twarzy się nie pieni, a ten właśnie tak ma. Dopiero z pomocą odpowiedniej szczoteczki można wydobyć co nieco piany, ale korzystam z niej tylko wtedy, gdy mam trochę więcej czasu na pielęgnację.
Następnie „uderzył” mnie zapach. Jak dla mnie jest zbyt intensywny, nachalny i do tego kwiatowy. Wolałabym coś orzeźwiającego, ale zarazem delikatniejszego, szczególnie do porannego zastosowania.
Kolejnym powodem moich mieszanych uczuć dla tego produktu było (i nadal jest) jego działanie. Z demakijażem tuszu niewodoodpornego, o dziwo, daje sobie całkiem nieźle radę, aczkolwiek trzeba mieć na uwadze, że zajmuje to sporo czasu, a do tego mamy pandę na pół twarzy (oczywiście do momentu spłukania wodą). Natomiast do zmywania podkładu kompletnie się nie nadaje, ponieważ usuwa go tak jakby powierzchownie. Zdecydowałam zatem, że jako dopełnienie demakijażu (po micelu) posłuży mi wieczorem, a jego porannym zadaniem będzie pozbycie się resztek wieczornego kremu. W dniach bez make-up’u celem żelu-kremu jest w moim przypadku oczyszczenie twarzy z ewentualnych zanieczyszczeń.
Po zużytej pierwszej sztuce nie chciałam sięgać po ten produkt ponownie. Zmieniłam jednak zdanie, kiedy inny żel wyrządził mi krzywdę na twarzy. Potrzebowałam wtedy czegoś na „już”, a że Biedro jest jak zwykle pod nosem, no to chcąc, nie chcąc, słynny żel-krem znowu wylądował w moich rękach… Zdecydowałam się do niego wrócić, nie tylko ze względu na łatwą dostępność, śmiesznie niską cenę i bardzo dużą wydajność, ale głównie dlatego, że naprawdę jest bardzo delikatny dla mojej twarzy, nie podrażnia jej ani nie powoduje wysypu tzw. niedoskonałości. Nie zgodzę się jednak z obietnicami producenta, że „zmniejsza podrażnienia i zaczerwienienia” - stwierdziłabym raczej, że po prostu ich nie wywołuje. Nie zgodzę się również z tym, że „pozostawia uczucie komfortu” i „zachowuje optymalny poziom nawilżenia skóry”, bo ja odczuwam ściągnięcie na twarzy i błyskawicznie muszę sięgnąć po krem.
Reasumując, pomimo wielu mieszanych uczuć, jakie ten produkt we mnie wywołuje, jestem w stanie zdzierżyć jego wstrętną konsystencję i nachalny zapach na rzecz braku niedoskonałości na twarzy. Co za tym idzie, chyba znowu go zakupię...

Dostępność: Biedronka
Pojemność: 150 ml
Cena: 4,99 zł

A jakie odczucia w Was wywołuje ten słynny żel-krem z Biedry? Czy jest ktoś, kto go jeszcze nie miał? :P Jaki inny delikatny żel możecie polecić do oczyszczania twarzy?

piątek, 13 marca 2015

Zakupy 2/2015 + wygrana

Jest prawie połowa marca a ja dopiero prezentuję Wam lutowe nabytki. Zdjęcia były obrobione już dawno, ale natłok różnych spraw nie pozwolił mi na wcześniejsze stworzenie postu zakupowego. W każdym razie, w lutym kupiłam tylko kilka kosmetyków jako uzupełnienie braków lub na zapas. Nie obyło się również bez kosmetycznego prezentu od Mojego Ukochanego oraz wygranej w rozdaniu;)

W Naturze dorwałam w promocji (1) żel myjący normalizujący na dzień/na noc Ziaja liście manuka (6,99 zł). Już od dawna chciałam go wypróbować, więc kiedy tylko zauważyłam, że mój poprzedni żel do mycia twarzy powoli dobija dna, nie wahałam się nad zakupem. W Rossmanie kupiłam ponownie (2) zielony zmywacz do paznokci Isana (3,99 zł). Poprzednio nie byłam z niego do końca zadowolona, ale tym razem nie chciałam ani przepłacać, ani męczyć się z felernymi pompkami. Kiedy skończył się mój ulubiony (3) krem do rąk Anida aloes z nagietkiem niemalże wpadłam w panikę, bo wiedziałam, że może być problem z jego dostępnością. Byłam w szoku, kiedy znalazłam go w malutkiej aptece na dworcu PKP w Katowicach (4,98 zł). Cena troszkę wyższa niż poprzednio, ale co tam, najważniejsze, że jest :D
Jeszcze większego szoku doznałam, gdy odkryłam (Kolumb zrobiłby to już dawno :D), że na tym samym dworcu jest przejście do Galerii Katowickiej, a w niej m.in. sklep Golden Rose, a właściwie sklepik, bo powierzchni to tam za wiele nie mają. Za to mają tam niezły bajzel, bo wszystkie lakiery (odpowiednio podzielone na serie) znajdowały się w pojemnikach w pozycji leżącej. Także wiecie… szukajcie sobie igły w stogu siana:] W dodatku ekspedientka ani razu nie zaproponowała pomocy (normalnie nie lubię nachalności, ale tutaj była inna sytuacja), mimo iż byłam jedyną klientką na tamten moment. Spieszyłam się na pociąg, więc odpuściłam sobie szukanie za wszelką cenę wymarzonego koloru lakieru. Poniekąd na pocieszenie kupiłam sobie (4,5) lakiery GR Rich color nr 108 i 68 (6,90 zł). Na zapas kupiłam sobie w Biedrze (6) fluid do twarzy Bell Illumi 01 light beige (12,99 zł). Czytałam o nim dobre opinie, ale zapomniałam o którym dokładnie odcieniu i dopiero w domu okazało się, że to jednak nie ten :P Jeszcze z kolorówki udało mi się kupić w Carrefourze (7) bazę pod cienie Ingrid w niezłej cenie (6,49 zł) dzięki informacji od patkatuitam (:*). Co prawda, pewnie trochę mi zejdzie zanim zacznę jej używać, ale i tak się cieszę, że ją mam :D
W tym samym hipermarkecie zakupiłam również (8) maszynki do golenia Wilkinson 2 (7 zł z groszami). Miałam je bardzo dawno temu i sama nie wiem, dlaczego tyle czasu zwlekałam z ich ponownym zakupem, bo już po pierwszym użyciu przypomniałam sobie, jakie są świetne.
Ostatni już zakup hipermarketowy (:D) pochodzi z Kauflandu (:D), a mowa tutaj o (9) szamponie do włosów Garnier Fructis cytryna i mięta (7,89 zł). Ło matko, ile ja się naczekałam, żeby go dorwać :O Owszem, szampony z tej serii są dostępne zarówno w drogeriach, jak i małych sklepach, ale w moim przypadku nie dotyczyło to wersji, która interesowała mnie najbardziej. A zapach tej konkretnej cytryny i mięty chodził za mną od momentu, gdy do jednej współlokatorki przyjechała koleżanka na parę dni i przywiozła ze sobą ten cudownie pachnący produkt :D Ech, te studenckie czasy… :P Mam wrażenie, że od tamtej sytuacji do momentu zakupu dużej pojemności i to jeszcze w promocyjnej cenie minęły lata świetlne :D „Szczęście” dopisało mi też podczas wizyty w drogerii Kosmyk, gdzie również po długich poszukiwaniach kupiłam (10) płyn do higieny intymnej Ziaja intima brzoskwinia (5,99 zł). Nie wiem, czemu na ogół mam takiego pecha, że jak chcę kupić konkretny produkt, to go wiecznie nie ma i nie ma, i nie ma, aż w końcu nastaje ta wiekopomna chwiła i ukazuje się moim oczętom na sklepowych półkach :D
Z okazji Walentynek, mój osobisty łobuz, czyli Mój Ukochany, podarował mi szczotkę TT w kompakcie. Nie było to akcesorium potrzebne na „już”, ale skoro i tak było na mojej wishliście ze względu na częstotliwość podróży, to postanowił to przyspieszyć. Miałam możliwość wyboru designu i choć początkowo myślałam o wersji z owieczką, to jednak na żywo wydała mi się zbyt dziecinna i zdecydowałam się na coś „dojrzalszego” czyli kolor śliwkowy lub jak kto woli – taki a’la żuczkowy :D
Ostatnią nowością lutego jest wygrana z rozdania u Czarodziejki87, gdzie każdy uczestnik mógł sobie wybrać jeden z dostępnych kremów. Ja wybrałam multifunkcyjny krem na noc Lirene, a do tego dostałam maskę do twarzy, próbki i miłą pocztówkę:)

A Wam co wpadło do koszyka w zeszłym miesiącu?:)