W październiku ubiegłego roku
zostałam recenzentką siódmej edycji HexxBOX’a, o czym informowałam Was szerzej
tutaj. Kiedy dowiedziałam się, że otrzymam do przetestowania rozświetlający
krem pod oczy Lumene Vitamin C+, byłam… hmm… wkurzona/zdziwiona/rozbawiona/przerażona?;)
No bo jak to, jeszcze nie przekroczyłam progu ćwierćwiecza a mam recenzować
produkt, który związany jest w jakiś sposób ze zmarszczkami? Wyborowi Hexxany
towarzyszyły skrajne emocje, przynajmniej u mnie :P Przede wszystkim, nie
poczułam się kompetentna do wyrażania opinii o typie produktu, którego nigdy
wcześniej nie stosowałam (mam na myśli ogólnie kremy pod oczy), ale w
ostateczności nie mogłam nie podjąć się tego wyzywania;)
Zanim przejdę do recenzji,
chciałabym poświęcić kilka słów na temat samej przesyłki. Podejrzewam, że byłam
ostatnią osobą, do której dotarła zawartość HexxBOX’a, a to dlatego, że
niespodziewanie zostałam bez dachu nad głową, więc dopiero pod koniec
października, gdy moja sytuacja mieszkaniowa się ustabilizowała, mogłam podać
adres do wysyłki (jeszcze raz dziękuję, Hexxano, za zrozumienie!:*). Po tym
fakcie przesyłka dotarła ekspresowo, co świadczy tylko na korzyść firmy. Kiedy
otworzyłam paczkę (która swoją drogą była dobrze zabezpieczona), pomyślałam, że
kłopoty z mieszkaniem to był dopiero początek moich HexxBOX’owych perypetii, a
to dlatego, że pierwsze, co ukazało się moim oczom, to była czarna kosmetyczka.
„Hola, hola! Chyba ktoś tu się pomylił…!” – już snułam czarne wizje odkręcania
wszystkiego i odsyłania zawartości do odpowiedniego odbiorcy, tym bardziej, że
najpierw wyciągnęłam z kosmetyczki tusz do rzęs Grashka ^^ Na szczęście, na jej
dnie znajdował się wyczekiwany krem;) Nie wiem, czyja to sprawka i w ogóle o co
kaman, ale bardzo dziękuję za miły gest!:)
Druga sprawa. Nie posiadam na
swoim blogu tzw. „profilu” kosmetycznego, dlatego na potrzeby recenzji wspomnę
tylko, iż moja cera jest raczej typu mieszanego (tłusta strefa T oraz suche
policzki), natomiast okolice oczu nie są problematyczne. Jedyne, z czym się
„borykam”, to dosyć mocne cienie pod oczami, które mam od urodzenia.
Jeżeli chodzi o moje
oczekiwania wobec produktu, to właściwie nie miałam ich w ogóle. Jak już wspominałam,
dotychczas nie miałam do czynienia z kremami pod oczy, więc tak naprawdę nie
wiedziałam, czego mam się spodziewać. Na pewno nie liczyłam na likwidację
zmarszczek, ale uznałam, że jeśli w jakimś stopniu krem zniweluje moje cienie
pod oczami (np. rozświetli skórę w tym miejscu), to będę z niego zadowolona i
być może przekonam się do tego typu produktów.
Jako że recenzowany produkt
należy do kategorii pielęgnacyjnej, to na jego przetestowanie, wg Przewodnika HexxRecenzentki, miałam maksymalnie pół roku. Kremu używałam codziennie rano i
wieczorem przez kilkadziesiąt dni (z minimalną przerwą, o czym wspomnę w
opinii), a dokładnie w okresie od 16. grudnia 2013 do 24. lutego 2014. Po
przydługawym wstępie (ach, ta rzetelność :D), zapraszam do recenzji, do której,
nie ukrywam, podchodziłam jak pies do jeża! :P
Od producenta:
Opakowanie: Krem znajduje się w
małej, poręcznej, białej plastikowej tubce z pomarańczową zakrętką ze srebrnym
dodatkiem (wiecie, takie wrażenie produktu „de luxe” ^^), którą bez problemu
można postawić na "głowie". Z tyłu tubki umieszczonych zostało kilka
najważniejszych informacji, zarówno w języku angielskim, jak i, prawdopodobnie,
fińskim.
Sama tubka ma dosyć długi i wąski
aplikator, co jest bardzo dobrym rozwiązaniem, ponieważ krem można aplikować od
razu na powieki, bez konieczności wyciskania go na palec.
Tubka została zapakowana w
malutki kartonik, zabezpieczony holograficzną naklejką, będącą certyfikatem
jakości (szkoda, że tylko na górnym wieczku). Na kartoniku umieszczono znacznie
więcej informacji niż na tubce, również w dwóch językach, a dodatkowo mamy
naklejkę z polskim tłumaczeniem od producenta. Szata graficzna została
utrzymana w biało-pomarańczowej kolorystyce, która została wzbogacona o obrazek
„dzikiej arktycznej cloudberry”, czyli maliny moroszki, nazywanej też maliną
nordycką (to tak dla tych, którzy lubią wiedzieć więcej :P).
Z tyłu kartonika widnieje jeszcze
jedna istotna informacja, a mianowicie oś czasu z sugerowanym wiekiem dla osób,
które mogą stosować recenzowany produkt. Hmmm, też uważacie, że granica wiekowa
jest zbyt szeroka?
Sposób użycia: Aplikuj codziennie
rano i/lub wieczorem na powiekę górną i dolną.
Konsystencja: Kremowa, lekka.
Kolor: Biały, zawierający mieniące
się „drobinki”.
Zapach: Producent zapewnia, iż
produkt jest „bezzapachowy”. Nie zgadzam się z tym zupełnie! Na początku
stosowania krem pachniał bardzo ładnie (nie potrafię określić czym dokładnie),
ale po kilkudziesięciu dniach zapach zmienił się na gorsze i krem zaczął po
prostu cuchnieć:/
Wydajność: Bardzo duża. Przy
codziennym stosowaniu przez 2,5 miesiąca zużyłam ok. 3/4 zawartości opakowania.
Skład:
Moja opinia: Z bólem serca (przez
wzgląd na ogólną inicjatywę HexxBOX’a) zacznę z grubej rury: nie jestem
zadowolona z przetestowanego produktu!:/
Zacznijmy od opakowania. Do tubki
nie mam żadnych zastrzeżeń, natomiast do kartoniku już tak: jednostronne
zabezpieczenie oraz ta granica wiekowa – nie trzeba być ekspertem kremów pod
oczy, żeby wiedzieć, iż skóra w tym miejscu różni się wyglądem i wymaganiami u
młodych dziewczyn od skóry starszych kobiet po 50-tce! Mam wrażenie, że gdyby
producent miał większy polot, to krem nadawałby się nawet dla stuletnich babć:]
Wiecie co? Teraz mnie naszło… :P
Pewnie zauważyłyście, że czasami lubię czepiać się producentów pod względem
słowotwórczym, więc i tym razem, nie mogę sobie odmówić następującej rozkminy –
dlaczego krem nazywany jest „kremem pod oczy”, jeśli można stosować go również
na górną powiekę? ;> Zastanawiałyście się kiedyś nad tym czy tylko ja mam
takie badawcze odpały? ^^
Jeśli miałabym się jeszcze
czepiać czegoś na opakowaniu, to braku informacji na temat typu cery, dla
której ten krem jest przeznaczony. Dopiero ze strony sprzedawcy dowiedziałam się,
że produkt nadaje się do każdej cery.
Ok, lecimy dalej. Jedną z
nielicznych właściwości kremu, które przypadły mi do gustu, to jego
konsystencja. Była lekka i przyjemna w dotyku. Co prawda, po aplikacji
wyczuwalny był przez chwilę tłusty film, ale na szczęście krem dosyć szybko się
wchłaniał.
Nadszedł czas na właściwości,
czyli rozkładamy opis producenta na czynniki pierwsze;> W tym przypadku
mogę zgodzić się tylko z jedną kwestią: krem nawilżał skórę (każdy krem to
robi:] edit: w domyśle - skóra w tej okolicy była gładziutka w dotyku). Co do rozświetlenia, to nie, moje oczy nie zamieniły
się w latarki ani żadne neony, a cienie pod oczami nadal pozostawały cieniami.
Te mieniące się „drobinki” znikały w miarę wchłaniania się produktu w skórę.
Jeśli danego poranka się nie wyspałam i miałam wory pod oczami (przypominające
te od Św. Mikołaja), to krem ich nie zatuszował ani nie nadał mi „promiennego
spojrzenia”. Jeśli cokolwiek się świeciło, to przez chwilę, a ja i tak
nakładałam (oczywiście nie od razu) korektor pod oczy, gdy wychodziłam z domu.
O zapachu wspominałam wcześniej.
Pominę już to, że w ogóle (wg producenta) miało go nie być. Początkowo ładny
zapaszek umilał mi codzienną, dwukrotną aplikację kremu. Nie mam pojęcia, czy
któryś składnik produktu uległ nieprzewidzianemu rozkładowi, czy o co kaman,
ale po sześćdziesięciu kilku dniach zaczęłam wyczuwać smrodek, niczym aceton ze
zmywacza do paznokci:/ No dobra, pomyślałam, że może przesadzam, ale nic innego
nie przychodziło mi do głowy. Pomęczyłam się jeszcze parę dni, ale smrodek nie
znikał. Zrobiłam sobie nawet kilkudniową przerwę od używania kremu, ale bezskutecznie…
I to był ten moment, w którym postanowiłam zaprzestać stosowania produktu.
Rzadko kiedy nie zużywam jakiegoś kosmetyku w całości, nawet jeśli nie do końca
mi on odpowiada, ale często się twierdzi, że jeśli kosmetyk zmienia
konsystencję lub zapach, to trzeba uważać – nie chciałam ryzykować, zwłaszcza w
obszarze twarzy, więc powiedziałam temu kremowi „STOP!”. Tak na marginesie,
krem do dnia dzisiejszego capi…
Na składach się nie znam, dlatego
nie odniosę się do zapewnień producenta o braku „parabenów, olejów mineralnych
i syntetycznych barwników”. Niemniej jednak nie ukrywam, że widoczny na
opakowaniu tak długi skład mocno mnie przeraził…
A na koniec najlepsze, tzn.
zapobieganie „powstawaniu i wpływowi rodników w komórkach”, czyli nic innego,
jak w moim rozumieniu „brak ZMARCH”. No proooszę Was…;> Może i posiadam już
pierwsze zmarszczki, szczególnie pod oczami, ale ten maluśki kremik nie jest w
stanie zapobiec powstawaniu kolejnych, które z roku na rok będą mi niestety
przybywać...
Podsumowując mój wywód,
recenzowany krem okazał się być dla mnie jedynie kosmetycznym gadżetem, który
nie zrobił ze skórą okolic moich oczu zupełnie nic poza chwilowym nawilżeniem i
jeszcze krótszym „świeceniem”. Jeśli spodziewałyście się po tym kremie czegoś
więcej, to lepiej wydajcie te pięć dyszek (seriously???) na dobry korektor
maskujący pod oczy:]
Dostępność: np. Igruszka
Pojemność: 15 ml
Cena: 54,90 zł
Dziękuję
![]() |
źródło |
oraz
![]() |
źródło |
za możliwość przetestowania kremu.
Fakt otrzymania darmowego produktu nie
wpłynął w żaden sposób na treść recenzji.
Ps. Przynajmniej kosmetyczka się
na coś przyda;)
A teraz lecę do pozostałych
Dziewczyn, żeby przeczytać ich recenzje na temat tego kremu, bo przyznam Wam,
że nie chciałam się uprzedzać, mimo iż strasznie mnie to korciło! :P