sobota, 28 lutego 2015

Denko 1-2/2015

Przekrój zużytych produktów w dwóch pierwszych miesiącach 2015 roku był u mnie nawet szeroki. Przede wszystkim wykończyłam część arsenału włosowego (który już doczekał się uzupełnienia), twarzowego (nad czym akurat ubolewam :P), kąpielowego (choć tutaj zbytnio nie poszalałam, bo pootwierałam kilka żeli na raz :P), a nawet kolorówkowego (to cieszy najbardziej :D). Jeszcze do połowy lutego miałam kilka zdenkowanych kosmetyków, a potem jak się cała reszta zaczęła kończyć, to już wszystko na raz. Jestem pewna, że też tak macie co jakiś czas :P
Ledżenda:
produkt, do którego z chęcią powrócę
produkt, do którego nie wiem czy powrócę
produkt, do którego nie powrócę

1. Lakier do włosów Isana 5: Albo ja nie umiem używać lakierów do włosów, albo ten produkt był wybitnie słaby, pomimo swojej największej „mocy”. Miał mieć neutralny zapach, ale pod tym względem nie różnił się niczym od innych zwykłych lakierów. Najgorsze, że sklejał włosy i podrażniał skórę głowy. Dobrze, że wreszcie go zużyłam (a miałam go ponad 2 lata…)!
2. Nawilżający szampon do włosów Balea mango & aloes: Zwykły szampon, który nie wyrządził krzywdy skórze głowy, chociaż dobrze oczyszczał włosy. Pachniał soczystym mango. Przez wzgląd na włosowy efekt szorstkości raczej nie sięgnęłabym po niego ponownie, ale dylemat z ewentualnym zakupem rozwiązał się sam, ponieważ szampon został prawdopodobnie wycofany z DM. Recenzja.
3. Szampon do włosów Schauma Świeżość Bawełny: W moim odczuciu nie był to dobry szampon. Wcale nie zapobiegał przetłuszczaniu się włosów. Na plus duża piana i niska cena za taką pojemność (oczywiście w promocji), ale cała reszta to klapa.
4. Odżywka do włosów Schauma Lekkość i Pielęgnacja: Zwykła odżywka bez efektu „wow”. Miała lekką konsystencję i dobrze rozczesywało się po niej włosy. Być może skuszę się na nią ponownie tylko i wyłącznie ze względu na ładny zapach (jak dla mnie pachniała właśnie świeżą bawełną, w przeciwieństwie do szamponu powyżej :P).
5. Krem do twarzy nawilżający matujący Ziaja 25+: To moje drugie zużyte opakowanie i nadal mam pozytywną opinię o tym kremie, pomimo iż posiada on małe mankamenty. Kolejna sztuka na pewno doczeka się już recenzji :P
6. Matujący płyn micelarny BeBeauty: Nie zauważyłam, żeby matująca wersja różniła się czymkolwiek od klasycznej. Niestety też szczypała mnie w oczy, dlatego zużyłam ją tradycyjnie do pierwszej fazy demakijażu twarzy. Jak tylko znowu pojawią się w Biedrze duże opakowania, to zakupię kolejną butlę.
7. Krem do rąk Anida aloes z nagietkiem: Na chwilę obecną mój ideał wśród kremów do rąk. Szkoda, że całkowicie nie regeneruje podrażnień, ale i tak go uwielbiam! Już zakupiłam drugi egzemplarz:) Recenzja.
8. Płyn do kąpieli Luksja Lemon Pie: Bardzo przyjemny produkt. Jedyna szkoda, że podczas kąpieli płyn nie pachniał tak samo intensywnie jak w butelce:( Następnym razem będę chciała spróbować innej wersji – ciągnie mnie do makaronikowej, choć jeszcze jej nie wąchałam :P
9. Żel pod prysznic Balea Black Secret: Podstawowe właściwości były takie same, jak w każdej innej wersji żelu z tej firmy. Zapach był przyjemny i odurzający. Niestety same doznania zapachowe nie przełożyły się na relaks pod prysznicem, bo produkt strasznie uczulił moją skórę (zwłaszcza pleców), dlatego 1/3 zużyłam do mycia rąk (nie uczulił ich, ale wysuszył:/). Recenzja.
10. Żel pod prysznic Baylis & Harding Frosted Cranberry: Miał bardzo subtelny zapach żurawiny i dziwaczną konsystencję – niby bardzo gęsta, ale w ogóle nie trzymała się ciała, przez co większość produktu lądowała pod prysznicem/w wannie.
11. Żel pod prysznic Baylis & Harding Spiced Orange: Konsystencja jak powyżej, ale zapach na dłuższą metę nie do zniesienia przez swoją intensywność… No chyba, że ktoś lubuje kąpać się w cynamonie :D
12. Płyn do higieny intymnej Ziaja Intima macierzanka: Drugie zużyte opakowanie, które ponownie starczyło na dobrych kilka miesięcy. Tak, jak pisałam w przedostatnim denku, kupiłam teraz inną wersję, ale macierzanka i tak będzie moim stałym ulubieńcem:) Recenzja.
13. Antyperspirant w sztyfcie Rexona Invisible Aqua: Znudziły mi się kulki, znudziły mi się spray’e, to przerzuciłam się na sztyfty :D Wydaje się, że spełniał wszystkie moje wymagania, ale biorąc pod uwagę, że okres podczas jego użytkowania nie był jakoś wyjątkowo stresujący, to mogło być zupełnie inaczej :P W każdym razie, kolejne opakowanie z pewnością to zweryfikuje :D
14. Antybakteryjny żel do rąk CleanHands: Żel trafił dwa lata temu do moich kosmetycznych hitów, ale tylko z tego względu, że nie posiadałam żadnego zamiennika. Odkąd używam żelu z B&BW, wiem, że do tego aloesowego gagatka nie powrócę nigdy więcej. Działał ok, ale strasznie "dawał" alkoholem, a opakowanie uległo samozniszczeniu w dolnej części tubki, przez co zawartość oblepiała wszystko, co napotkała na swojej drodze…
15. Zmywacz do paznokci BeBeauty (różowy): Właściwości miał nad wyraz dobre: zmywał wszelkie typy lakierów, nie wysuszał paznokci, a przy tym całkiem ładnie pachniał (jak na zmywacz rzecz jasna). Jednak z powodu przeciekającego opakowania postrzegam go jako bubla, bubla i jeszcze raz tragedię. Recenzja.
16. Maskara Lovely Curling Pump Up: Drugie zużyte opakowanie a produkt nadal jest w gronie moich tuszowych faworytów. Ładnie rozdziela rzęsy, wydłuża, a do tego kosztuje mało PLN-ów. W zapasach czeka kolejna sztuka:)
17. Czarny eyeliner Wibo: Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Kreska utrzymuje się na powiekach cały dzień, jest intensywnie czarna, a do tego nic się nie rozmazuje. Był to mój drugi eyeliner w kałamarzu, ale jak na razie jest ideałem wśród całego grona eyelinerów, niezależnie od formy aplikacji. Kolejna sztuka jest już w użytku:)
18. Korektor Bell Multi Mineral 2: Był tani i wydajny. Zakrywał cienie pod oczami, ale nie na tyle, na ile bym chciała. Z czasem zaczął ciemnieć na skórze. Przeznaczony był raczej jedynie do okolic oczu, ale ja stosowałam go również do zakrywania niedoskonałości, z czym radził sobie średnio.

Próbki:
1. Regenerujące mleczko do ciała 10& Urea Eucerin: Mega nawilżające mleczko dla osób z bardzo suchą skórą, jednak nie wiem czy dałabym radę stosować je regularnie w ciągu tygodnia ze względu na uczucie ciągłej lepkości. Warto spróbować, ale ja korzystałabym z niego jedynie na weekendy, kiedy mogłabym całe dwa dni łazić w piżamach :D
2. Nawilżające mleczko Le Petit Marseillais: Wyczuwalna parafina na skórze, więc nie rzucam się na pełnowymiarowe opakowanie. Słaby zapach.
3. Szampon wzmacniający włosy Vichy Dercos: Ładny zapach, gęsta konsystencja, mnóstwo piany i brak łupieżu, czyli całkiem przyjemnie zapowiadający się szampon:)
4. Serum do twarzy Vichy Idealia: Takie g**ienko, a wywołało niemałe spustoszenie w postaci pryszczy. Zresztą, jak każdy produkt do twarzy z tej serii (przynajmniej w moim przypadku:/)…

              
Pustaki wywalone do odpowiednich kontenerów, więc trzeba zbierać śmieci na nowo :P A jak Wam poszło tym razem z denkowaniem?;)

poniedziałek, 16 lutego 2015

Mój ostatni szampon Balea ze "starą" babeczką :P

Przygotowując się do pisania poniższej recenzji, zauważyłam na internetowej stronie DM-u, że Balea znowu zmieniła nieco szatę graficzną niektórych produktów, a co gorsza/lepsze, zastąpiła niektóre wersje nowymi zapachami. W związku z tym, nie sądzę, żeby recenzja nawilżającego szamponu Balea z mango i aloesem do włosów suchych i zniszczonych przydała się większemu gronu osób, ale może znajdzie się garstka, która ma ten produkt w swoich zapasach i przeczyta, czego mniej więcej będzie mogła się po nim spodziewać.
 
Od producenta:
[Moje & translatora Wujka Gugla tłumaczenie:] Wspaniała miękkość, lekkość i jedwabisty połysk: Nawilżający szampon do pielęgnacji włosów Balea doda im błyszczącego, promiennego wyglądu - aż do końcówek.
Podarowanie nawilżenia. Nawilżanie suchej skóry głowy: Nawilżający szampon Mango + Aloes z efektem antywysuszającym nadaje zniszczonym włosom zdrowy, promienny wygląd - bez narzekań na niego. Każdego dnia.
*Pielęgnacyjna formuła z ekstraktem z mango i aloesu dostarczy włosom i skórze głowy intensywnego nawilżenia.
*Kompleks z witaminą B3 i prowitaminą B5 pielęgnuje i uelastycznia włosy. 
*Szczególnie łagodna formuła bez silikonów.
Stosowanie: Wmasować w wilgotne włosy. Dokładnie spłukać.
Zgodność skóry: Testowany dermatologicznie.

Opakowanie: Płaska, plastikowa butelka z zakrętką na zatrzask - typowe dla zwykłych szamponów Balea. Na etykiecie znajduje się głowa tej samej babeczki, co na innych wersjach zapachowych (jeszcze stara szata graficzna), oraz owoc mango wraz z kawałkiem aloesu. Dla zainteresowanych więcej szczegółów dotyczących produktu znajduje się na etykiecie z tyłu opakowania.

Konsystencja: Rzadka.
Kolor: Transparentny.

Zapach: Mango.

Wydajność: Średnia.

Skład:
Moja opinia: Po strasznym jagodowym szamponie z Balea, wersja z mango i aloesem była dla mnie i mojej skóry głowy niczym wybawienie. Od razu zaznaczę, że nie było to jakieś mega wielkie odkrycie bez którego moje włosy nie potrafią odtąd żyć, ale produkt można spokojnie zaklasyfikować do tych, które nie wyrządzą krzywdy ani włosom, ani skórze.
Jego minusem jest na pewno plątanie włosów oraz to, że włosy w dotyku stają się szorstkie. Niby nie powinno mi to aż tak bardzo przeszkadzać, bo po każdym myciu i tak stosuję jeszcze odżywkę, ale skoro szampon ma intensywnie nawilżać włosy, to ja tego w ogóle nie zauważyłam. Szampon dobrze oczyszcza włosy i nie powoduje ich szybkiego przetłuszczania się, więc powinien się sprawdzić u osób, które nie mają większych wymagań do tego typu produktów. Na szczęście nie wywołuje podrażnień.
Szampon ma rzadką konsystencję, więc dosyć szybko się go zużywa. Dobrze się pieni. Pachnie soczystym, prawdziwym mango, a zapach na długi czas utrzymuje się na włosach. Aloesu w nim nie wyczuwam.
Podsumowując, jest to zwykły, dobrze oczyszczający szampon, ale bez właściwości nawilżających, które obiecywał producent. Przez efekt szorstkich włosów nie sądzę, żebym do niego powróciła, zwłaszcza, że ta wersja szamponu zniknęła ze strony Balea na poczet nawilżającej wersji z brzoskwinią i kokosem (i to z "nową" babeczką na etykiecie :P)...  

Dostępność: DM, sklepy z chemią niemiecką
Pojemność: 300 ml
Cena: 0,65 €

Miałyście ten szampon lub macie go jeszcze zachomikowanego w swoich zapasach?;> 

Ps. Szampon wygrałam jakiś czas temu w rozdaniu u Szarony (tak samo jak poprzednio recenzowany produkt);)

czwartek, 12 lutego 2015

Nie dla mnie Baby Lips...

Kiedy na polski rynek kosmetyczny wkroczyły pomadki Baby Lips, jakoś niespecjalnie mnie zaciekawiły. Podejrzewałam, że więcej w nich marketingu niż rzeczywistej pielęgnacji i na takim wniosku poprzestałam rozmyślania o ewentualnym zakupie. Parę miesięcy temu przyszło mi się jednak zmierzyć z jedną z wersji  balsamu do ust Baby Lips Intense Care, którą wygrałam w rozdaniu u Szarony. Czy zmieniło się moje zdanie o tym produkcie?
Od producenta: Balsam do ust Baby Lips. 8 godzin nawilżenia* Usta są bardziej miękkie, nawilżone i piękniej wyglądają. Nie nadaje się dla niemowląt i małych dzieci. *Test instrumentalny

Opakowanie: Balsam znajduje się w żółtym plastikowym wykręcanym sztyfcie z przezroczystą zakrętką z napisami. Spodobała mi się ta przezroczystość, bo to pierwsza pomadka ochronna, do której mogę sobie zajrzeć :P Pokrętło działało cały czas, nigdy się nie zacięło. Zauważyłam też ciekawą rzecz, mianowicie, jak umieścimy sztyft w pozycji pionowej, to można się nim bawić jak "Wańką-wstańką" (też myśleliście, że mówiło się na to "bańka wstańka"?) :D Dodatkowo balsam jest zapakowany w blister z wszelkimi informacjami dla ciekawskich.
Konsystencja: Miękka, łatwo rozprowadza się na ustach.
Kolor: Transparentny.

Zapach: Lekko waniliowy (?).
 
Wydajność: Mała.

Skład:
Moja opinia: Odpowiadając na pytanie zawarte we wstępie, to nie, nie zmieniłam zdania. Tak, jak podejrzewałam, produkt okazał się być bardzo słaby. Pamiętam, że w pierwszym dniu aplikacji moje usta były jeszcze bardziej wysuszone niż przedtem, ale pomyślałam, że może muszą się przystosować do tego balsamu i zawzięłam się w jego codziennym używaniu. Właściwie, to nie nazwałabym tej pomadki balsamem, bo wielce nawilżających właściwości ona nie posiada. Jedyne, co robi, to pozostawia bezbarwną i nieprzyjemną powłoczkę na ustach na kilkanaście minut. Dosadnie napiszę, że miałam wrażenie, że smaruję usta wazeliną. Nie ma sensu się rozpisywać - jak dla mnie zero korzyści i strata pieniędzy. Nie wiem, jak spisują się inne wersje Baby Lips, zwłaszcza te kolorowe, ale na chwilę obecną jestem mocno zniechęcona do jakiejkolwiek z nich.
 
Dostępność: Drogerie
Pojemność: 4,4 g
Cena: 6-10 zł

 
Co sądzicie o sztyftach Baby Lips?
 

wtorek, 10 lutego 2015

Ananasowe żelki czyli karnawał w Rio :D

Jesteście miłośnikami egzotyki, lasów tropikalnych albo chociaż gadających papug? Jeśli tak - to świetnie! Jeśli nie - nie szkodzi! Obstawiam, że do większości z Was przemówią te niesamowite kolory żelu pod prysznic Fruit Kiss Exotic Passion bez względu na upodobania klimatyczne. W każdym razie, ja myślami jestem już w Ameryce Południowej, chociażby na karnawale w Rio... :D
Od producenta: Żel pod prysznic Fruit Kiss o urzekającym owocowym zapachu to moc przyjemności podczas kąpieli. Żel wzbogacony został w witaminę E, która znana jest ze swoich właściwości antyutleniających. delikatna formuła żelu z cennymi perełkami łagodnie myje i pielęgnuje Twoje ciało, a odpowiednio dobrany, fascynujący zapach sprawia, że kąpiel dostarcza niezapomnianych doznań.   

Opakowanie: Przezroczysta buteleczka wykonana z twardego plastiku, posiadająca zakrętkę na zatrzask z wgłębieniem na kciuka. Na etykiecie widnieją barwni przedstawiciele egzotyki w postaci papugi, motyla i jaskrawej roślinności. 

Konsystencja
: Żelowa, gęsta, z zatopionymi drobinkami. 
Kolor: Żel - żółty, drobinki - czerwone.

Zapach: Ananasowy.

Skład:
Moja opinia: Miałam opory przed zakupem tego żelu ze względu na niemiłe doświadczenia zapachowe z jedną z poprzednich wersji Fruit Kiss, o której pisałam w tym poście. Jednak ze względu na to, że wszystkie inne właściwości pozytywnie mnie zaskoczyły, postanowiłam dać drugą szansę tej serii i nie zawiodłam się! No ale zacznijmy po kolei :D
Opakowanie przypadło mi do gustu przede wszystkim ze względu na przezroczystość. W kwestii genialnej etykiety uważam, że Biedro tym razem mocno dała radę i chyba zaczęła się wzorować na żelach z Balei;)
Zapachowo nie jest to do końca moja bajka, ale i tak jestem w stanie zrelaksować się pod prysznicem (a to dopiero :D). Zapach jest owocowy, słodki i przypomina mi ananasowe żelki :D Utrzymuje się dość długo na skórze i w łazience :D Przyznam, że pod względem zapachowym bardziej spodobała mi się wersja zielona z limonką, ale decydując się tylko na jeden egzemplarz, rozsądek postawił na konsystencję. A jest ona naprawdę gęsta i przyjemna w dotyku. Jak widzicie na zdjęciu, zawiera w sobie małe czerwone drobinki (wg producenta perełki), które przez moment dają wrażenie bardzo delikatnego peelingu. Zanim zaczniecie zastanawiać się nad tym, czy jest to peeling czy też nie, to drobinki zdążą się już rozpuścić (dla mnie jest to akurat idealna opcja, bo ja nie lubię "drapaków" pod prysznicem). Wydaje mi się, że w wersji żelu sprzed 2 lat, o której przed chwilą wspomniałam, tamte drobinki szybciej się rozpuszczały i były delikatniejsze, ale mogę się mylić, bo pamięć już nie ta :P
Gęsta konsystencja nie daje zbyt dużej piany, ale bardzo dobrze pielęgnuje ciało. Skóra jest mocno nawilżona, wygładzona i właściwie nie ma potrzeby używania balsamu. Do tego żel nie wywołuje podrażnień (co jeszcze bardziej mnie ucieszyło po ostatniej wpadce z Baleą). 
Cóż więcej można rzec? Żel jest świetny i kosztuje śmieszne pieniądze! W zeszłym tygodniu widziałam go u siebie jeszcze taniej, bo za 3,49 zł :D Nie sądziłam, że żel z Biedronki jest w stanie pobić Baleę, ale w tym przypadku tak właśnie jest! Biedro, oby tak dalej! I mimo mojego postanowienia o tegorocznym uszczupleniu żelowych zapasów, chyba dokupię jeszcze jedną buteleczkę (czy zakup pozostałych wersji w moim wykonaniu byłby już przesadą? ;>) tego żelu, bo boję się, że ten produkt okaże się jednak sezonowy...

Dostępność: Biedronka
Pojemność: 300 ml
Cena: 4,99 zł

Poznałyście już ten żel? Czy ta seria pojawiła się już w Waszych Biedro?

piątek, 6 lutego 2015

Zakupy 1/2015 + wygrana

Na dobrą sprawę w pierwszym miesiącu nowego roku nie planowałam żadnych zakupów kosmetycznych. Było tak do czasu, gdy produkty, zarówno do włosów, jak i do twarzy, nagle i hurtowo zaczęły sięgać dna. Siłą rzeczy trzeba było błyskawicznie uzupełnić powstałe braki. Dodatkowo moje zapasy zasiliły dwa nowe nabytki, na które nie wydałam ani grosza. No takie prezenciki to ja rozumiem :D

Będąc w Niemczech, wybrałam się do DM-u. Kupiłam tylko to, co zamierzałam (po raz pierwszy :D). Dobrze, że wtedy nie wprowadzili jeszcze nowej edycji limitowanej, bo pewnie wyszłabym dodatkowo z żelami pod prysznic :P Zdecydowałam się na (1) szampon i (2) odżywkę do włosów Balea Oil Repair z linii profesjonalnej (1,45 €/sztuka). Czytałam o tym zestawie w większości dobre opinie, więc mam nadzieję, że i u mnie się sprawdzi. Kupiłam też (3) odżywkę do włosów Balea z figą i perłą (0,65 €), bo potrzebowałam jakiejś zwykłej odżywki. Na koniec wrzuciłam do koszyka  (4) pomadkę ochronną do ust Balea Queen Candy (0,85 €) tylko dlatego, że ma pachnieć karmelem i pochodzi z edycji limitowanej :D To właściwie jedyna styczniowa zachciewajka, więc jest dobrze :D
Za kolejny produkt wcale nie należą mi się baty :P Mój Ukochany kupił mi w Biedronce (5) żel pod prysznic Fruit Kiss Exotic Passion (4,99 zł), bo przystanęłam przy regale z kosmetykami i zaczęłam obczajać nową serię. Były jeszcze dwa inne zapachy, ale wybrałam sobie wersję z drobinkami i powiem Wam, że nie żałuję, bo prawdopodobnie żel ten trafi na listę moich Kosmetycznych Hitów obecnego roku :D Na dniach pojawi się jego recenzja, bo jak widzicie już zużyłam połowę:( Dalej mamy zimowy (6) krem do twarzy Cien MED (11,99 zł). Potrzebowałam czegoś odżywczego, bo moja ulubiona Ziaja (25+) nie daje rady podczas mrozów. Jak na razie jestem z tego kremu zadowolona, ale stosuję go tylko na noc. Szukałam jeszcze jakiegoś kremu na dzień (Ziaja się niestety skończyła), więc kupiłam w Naturze ten, który już dawno mnie kusił, czyli (7) nawilżający krem matujący Bielenda ogórek i limonka (16,99 zł). Świetnie pachnie, ale zobaczymy, jaki okaże się w działaniu;)
Na koniec przedstawiam moją wygraną w rozdaniu u Narji. Właściwie to dostałam ją w spadku, bo trzy poprzednie osoby, które zostały wylosowane, nie zgłosiły się po odbiór nagrody. Z przekory napisałam, że jak znowu nikt się nie zgłosi po wygraną, to ja chętnie ją przygarnę, no i tak się stało, bo Narja postanowiła mnie nagrodzić (swoją drogą, po tej sytuacji coraz więcej osób wykorzystuje mój spontaniczny patent :P) :D Ich pech, moje szczęście :D Oprócz tuszu z Rimmela Wonder’full z olejkiem arganowym dostałam jeszcze próbkę mleczka z Le Petit Coś Tam Coś Tam (:D), ale zużyłam ją przed obfoceniem nowości :D

A Wy co zakupiłyście w styczniu?:)

Ps. Kupiłam jeszcze trójpak płatków kosmetycznych z Biedry (5,99 zł), ale zdecydowałam, że chyba już nie będę ich pokazywać w poście zakupowym, bo to standardowa pozycja;)

wtorek, 3 lutego 2015

Nie ma jak pompa!

Powiedzenie „Do trzech razy sztuka” idealnie wpasowuje się w dzisiejszą recenzję, bowiem po raz czwarty nie dam się już nabić w butelkę (z pompką)! Trzy zużyte sztuki zmywacza do paznokci BeBeauty z lanoliną i gliceryną upewniły mnie w posiadaniu krytycznego stosunku do tego produktu. Wybaczcie, że nie zamieszczam zdjęcia opakowania o pełnej zawartości, ale za każdym razem znikała ona tak szybko, że nie zdążyłam jej obfocić. A wszystko rozchodzi się o opakowanie…
Od producenta: Nawilżająco-zmiękczający: Bezacetonowy zmywacz do paznokci naturalnych i sztucznych. Łatwo i skutecznie usuwa lakier nie rozmazując go. Nie wysusza i nie odbarwia płytki paznokciowej. Natłuszcza i chroni skórę wokół paznokcia przed wysuszeniem. Pozostawia płytkę paznokciową lekko odtłuszczoną, przygotowując ją pod zabieg manicure. Innowacyjna i poręczna pompka umożliwia precyzyjne odmierzenie dozy zmywacza.

Opakowanie: Plastikowa buteleczka z pompką.
Konsystencja: Płynna.

Kolor: Różowy.

Zapach: Delikatny.

Sposób użycia: Nasączony zmywaczem wacik przyłożyć na kilka sekund do paznokcia w celu rozpuszczenia lakieru, co pozwoli na jego szybkie i łatwe usunięcie. Następnie umyć ręce.

Skład: Lanolina – naturalny olej o silnym działaniu nawilżającym i zmiękczającym. Pobudza regenerację naskórka, dzięki czemu zapobiega uszkodzeniom skry wokół paznokci. Gliceryna – składnik pochodzenia roślinnego o długotrwałym działaniu nawilżającym. Skutecznie przenika do głębszych warstw naskórka i płytki paznokciowej zapobiegając utracie wody.

Moja opinia: Zaczynając od właściwości zmywacza, nie mam do niego większych zastrzeżeń. Dobrze i nawet sprawnie zmywa wszystkie lakiery (także brokaty). Troszkę rozmazuje te ciemniejsze, ale być może jest to kwestia samych lakierów. Nie natłuszcza płytki paznokciowej, ale nie powoduje też spustoszenia w postaci wysuszenia, co zdarza się przy zmywaczach z innych firm. Posiada delikatny i całkiem przyjemny zapach (co jest ewenementem wśród tego typu produktów), który po aplikacji utrzymuje się jeszcze przez chwilę na paznokciach.
W kwestii opakowania, krótko mówiąc, jest ono tragiczne! Owszem, jest innowacyjne, bo stosunkowo niewiele firm wprowadziło zmywacze z pompką, ale no ludzie (jakby to powiedział Kryszak), jak już coś robimy, to róbmy to porządnie! Przyznam się Wam, że po drugiej sztuce miałam darować sobie kolejny zakup tego zmywacza, ale jakiś czas temu zmieniono plastikową część w zakrętce (na czarną), więc miałam nadzieję, że producent wreszcie zrobił z tym porządek. O, ja naiwna… Za każdym razem trzeba się trochę napompować, aby mechanizm w końcu zaskoczył i aby wydobyć zawartość. Pompka początkowo działa (o dziwo) normalnie, by po kilkunastu razach „nadejszła apukalipsa”. Wszystko zaczyna przeciekać! Zarówno na środku pompki, jak i pod nią, a dodatkowo na dole samej zakrętki (jak się dobrze przyjrzycie, to zobaczycie to na zdjęciach pompki). Zmywacz dosłownie rozbryzguje się na wszystkie strony świata! Nie muszę chyba pisać, że całe opakowanie jest uwalone… Czasami już wkurzałam się do tego stopnia, że odkręcałam zakrętkę z pompką i normalnie lałam zmywacz na wacik, czyli używałam tej „innowacji” jak każdego poprzedniego zmywacza bez pompki. Apogeum krytyki osiągnął ten gagatek po przyjeździe do domu z pewnej podróży, kiedy to zauważyłam, że połowa (!) zawartości zmywacza wylała się w kosmetyczce, a kolejna 1/2 z tej połowy wyciekała sobie na legalu w trakcie ratowania sytuacji i wyciągania zmywacza z kosmetyczki. Co najśmieszniejsze, zmywacz cały czas przebywał w pozycji pionowej, więc jak to się do diaska stało???
  
Dostępność: Biedronka
Pojemność: 150 ml
Cena: 5,99 zł


W wielu recenzjach spotykam się z podobną sytuacją, jednak zdarzają się też pojedyncze wyjątki, gdzie osoby są zadowolone z działania tej pompki, gdyż nic im nie przecieka. A jak to jest u Was? Używacie takich zmywaczy?